archiwum wolności

Margaret Steel Hunter

W 1988 roku zostałam zaproszona do wzięcia udziału w zorganizowanej przez Solidarność wystawie, która miała się odbyć pod łukami podziemnych komnat imponującego kościoła oo. Franciszkanów.

 Był to jeszcze czas zimnej wojny, a Kościół katolicki i związki zawodowe w Polsce połączyły się w pokojowej opozycji przeciwko rządowi i władzy. Wydawało się, że wydarzenia artystyczne były dla nich rodzajem wehikułu umożliwiającego spotkania.

 Początkowo były to frustrujące starania o wizę, aż skontaktowałam się z British Council z prośbą o pomoc, w rezultacie czego została mi ona przyznana. Mój niemiecki partner Joachim i ja wyruszyliśmy z Berlina samochodem kombi, obładowanym bagażami i obrazami. Dotarliśmy aż do granicy polsko-niemieckiej, gdzie napotkaliśmy następną przeszkodę w postaci młodego, wzburzonego strażnika. Celował z pistoletu w obrazy z tyłu samochodu, wyraźnie domagając się odpowiedzi na pytanie, o co tu chodzi. Próbowałam tłumaczyć po angielsku, a potem po niemiecku, ale otrzymałam tylko gniewne „Nie!” Joachim pośpiesznie poradził mi, abym pokazała moje oficjalne zaproszenie. Zaskoczony młody strażnik wyglądał poważnie, powoli skinął głową i podał mi kartkę: „Autograf!” – zażądał.

Podróżowaliśmy przez piękną polską wieś sprzed Unii Europejskiej, z niezapomnianym widokiem małych malowniczych gospodarstw, ale nierównymi drogami. Na pewnym etapie, wzdłuż dwupasmowej drogi, oddzielonej pasem trawy, natknęliśmy się na starszą kobietę prowadzącą wzdłuż trawy na grubym sznurze krowę. To wyglądało jak scena z innego wieku. W mroku wieczoru za rogiem mógł nas zaskoczyć pędzący koń i wóz bez świateł.

W końcu dotarliśmy do Przemyśla. Musieliśmy skorzystać z pomocy taksówkarza, który zaprowadził nas pod adres, gdzie mieliśmy się zatrzymać. Była to duża, stara willa pogrążona w całkowitych ciemnościach. Nie było tam nikogo, więc poprosiliśmy taksówkarza, aby zaprowadził nas do hotelu. Było tam ciemno, ponuro i żadnych oznak życia aż do momentu, gdy w bramie pojawiła się kobieta, która nie[1]śmiało poinformowała nas, że nie ma miejsc. Po długiej podróży byliśmy zmęczeni i sfrustrowani.

Wróciliśmy na podjazd starej willi i zasnęliśmy w samochodzie. Obudziła nas hałaśliwa grupa mężczyzn wyskakujących z furgonetki. Wprowadzili nas do dużej kuch[1]ni, gdzie jeden z nich walił pistoletem w stół, zauważając, że „to będzie musiało być rozwiązanie”. W tym momencie chciałam wsiąść do samochodu i wrócić prosto do Berlina. Ponieważ pistolet okazał się tylko przekonująco wyglądającą zabawką, zostaliśmy.

Willa należała do głównego organizatora imprezy – Marka Kuchcińskiego. Następnego dnia mogliśmy zobaczyć duży, zarośnięty ogród ze starymi kamiennymi rzeźbami prześwitującymi ponad długą trawą. Byliśmy częścią grupy pochodzącej z różnych środowisk, ale wszyscy w jakiś sposób związani z ruchem opozycyjnym. Spaliśmy na matach na podłodze, na strychu. Byłam tam chyba jedyną artystką. Miasto Przemyśl w socjalistycznej Polsce leżało kilka kilometrów od granicy z Ukrainą. Miało długą i bogatą historię, ale kiedy przyjechałam tam w 1988 roku, duża część miasta była już rozpadająca się i szara, z niewielką ilością życia na świeżym powietrzu.

Byłam pod wrażeniem aranżacji dzieł sztuki w podziemiach kościoła, chociaż początkowo zaskoczył mnie brak materiałów do wieszania. Jednak miedziany drut został ostrożnie usunięty z plastikowego kabla, a nieliczne narzędzia były przekazywane z rąk do rąk.

W grupie na poddaszu panowała koleżeńskość, jednak Joachim, mój partner, był rozczarowany, że nie można było napić się piwa, ponieważ w tym kraju produkowano rzeczywiście dobre piwo. Jeden z członków grupy pracował na Uniwersytecie Warszawskim, dr Ryszard Żółtaniecki. Pewnego wieczoru zaproponował, żebyśmy poszli z nim do restauracji, gdzie, jak sądził, może być piwo. Świetny pomysł, więc wysadziliśmy go na rynku i czekaliśmy chwilę w samochodzie. Czekaliśmy, a on nie wracał! W końcu zapytaliśmy o niego w restauracji, gdzie powiedzieli, że nigdy go tam nie było! Okazało się, że został zgarnięty przez milicję i zatrzymany na przesłuchania w sprawie grupy. Wrócił dość roztrzęsiony. Wstrząśnięta doświadczeniem Ryszarda, po raz pierwszy w życiu zdałam sobie sprawę, jak bardzo bezbronnym i bezradnym można być w kraju bloku wschodniego; brytyjski paszport nie dawał żadnej ochrony, jeśli było się w rękach polskiej bezpieki.

Pewnego dnia zostałam zaproszona do odwiedzenia miejsca, gdzie drukowano podziemną gazetę Solidarności. Kiedy jednak zauważono jadący za nami samochód z kilkoma dużymi mężczyznami, zrezygnowałam z wycieczki.

Po Przemyślu oprowadził nas angielski lektor, który wyjaśnił nam bogatą i zróżnicowaną historię miasta. Było to szczególnie interesujące dla mnie jako Szkotki, ponieważ wielu Polaków, którzy przyjechali do Szkocji walczyć podczas II wojny światowej, już tam zostało. Nadal jest tam spora polska społeczność. Ponieważ była to duża wystawa zbiorowa, nie przywiązywałam tak dużej wagi do wczesnego przybycia na wernisaż, ale dotarłam do kościoła na czas. Tłumacz czekał przy drzwiach, wzburzony. Archiprezbiter czeka – powiedział, ciągnąc mnie w dół długą nawą do samego frontu kościoła. Budynek w środku był przytłaczająco ozdobny, pięknie pokryty misternymi freskami, złotymi liśćmi, oszałamiająca wspaniałość w porównaniu z rozpadającymi się szarymi budynkami i ulicami otaczającymi kościół. Byłam zdumiona, gdy zobaczyłam, że kościół był pełny, każda ławka i każde miejsce było zajęte. Było to oczywiście bardzo ważne wydarzenie dla mieszkańców miasta. Kapłan stał z przodu z mikrofonem, a obok niego ludzie z kamerami, gotowi do nagrywania. Wręczono mi nagrodę, a potem z Joachimem zostaliśmy zaproszeni do opactwa na obrzeżach miasta na pyszny polski obiad serwowany przez zakonnice, które przygotowywały posiłki głównie z uprawianych przez siebie produktów. W tamtych czasach w sklepach były ciągłe braki żywności, mały wybór i długie kolejki. Życie było bardzo ciężkie.

Czułam się zaszczycona, że mogłam wziąć udział w wystawie w Przemyślu, poznać ludzi zaangażowanych i ich doświadczenia z pierwszej ręki. To było jedno z najważniejszych wydarzeń artystycznych w moim życiu. Po namyśle wydaje mi się, że wystawa w kościele franciszkanów była elementem pokojowego sprzeciwu, zorganizowanego przez ruch społeczno-polityczny, który dążył do szeroko zakrojonych reform gospodarczych i demokratycznych. Częściowo dzięki tej solidarności upadł Związek Radziecki, a efekt domina, który nastąpił, ostatecznie zmienił światową politykę.

POSTSCRIPTUM Dwa lata później wróciliśmy z Joachimem do Przemyśla, aby odebrać moje obrazy. Było lato i postkomunizm, Przemyśl był zupełnie innym miejscem. Było życie na ulicach, ruchliwe kawiarnie, jakby w mieście zapaliły się światła. Dowiedzieliśmy się, że grupa, która zorganizowała wystawę, rozpadła się, by realizować własne polityczne interesy. Kiedy tam byliśmy, znowu się zeszła i obejrzeliśmy w kościele film nakręcony pod[1]czas wystawy. Czuliśmy wielkie podniecenie, gdy jeden z członków grupy, pokazany na filmie, został zdemaskowany jako szpieg! Spotkanie to zbliżyło wszystkich do siebie; był to niezapomniany wieczór. Dziesięć lat później, w styczniu 1998 roku niespodziewanie spotkaliśmy Ryszarda. Było to na otwarciu wystawy w Międzynarodowym Centrum Kultury w Krakowie, gdzie miałam mieć indywidualną wystawę moich obrazów i rzeźb. Wyglądał inaczej, imponująco, w eleganckim garniturze. Powiedział nam, że kiedy Polska stała się demokratyczna w 1989 roku, pełnił funkcję p.o. ministra spraw zagranicznych. Potem został ambasadorem Polski w Grecji i na Cyprze. To było ciekawe spotkać się z nim ponownie, powspominać i porozmawiać o zmianach, jakie zaszły w kraju. Jest to czysto osobista relacja dotycząca konkretnego wydarzenia z 1988 roku w ów[1]czesnym socjalistycznym państwie polskim. Moje obserwacje zostały ukształtowane przez moje pochodzenie jako artystki z cichego zachodniego wybrzeża Szkocji, mieszkającej w zachodniej części podzielonego wówczas Berlina.

Wysłuchała Marta Olejnik

Margaret Steele Hunter, malarka, rzeźbiarka, ilustrator, studiowała w Glasgow
School of Art (1981-85) oraz w Hochschule der Kunste w Berlinie Zachodnim
u George’a Baselitza (1985-86), mieszka w Berlinie

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Przejdź do treści