archiwum wolności

Jan Antoni Musiał

Z ENCYKLOPEDII SOLIDARNOŚCI IPN

Jan Antoni Musiał, ur. 1 I 1948 w Częstochowie. Absolwent Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie, Instytut Polonistyki (1972), doktorat (2006). 1973–1981 dziennikarz „Nowin Rzeszowskich” i „Konfrontacji”.

https://encysol.pl/es/encyklopedia/biogramy/17734,Musial-Jan-Antoni.html?search=46412807476

Już na pierwszym roku studiów, w marcu 1968 roku, przyszło mi dosłownie zderzyć się z polityką – podczas studenckiego odruchu protestu na demonstrację siły ówczesnej władzy, kiedy szliśmy na wiec pod Collegium Novum UJ i u wylotu ul. Manifestu Lipcowego (dzisiejszej Piłsudskiego) na Planty zagrodził nam drogę podwójny szereg zomowców, walących pałkami w tarcze, żeby nas przestraszyć i zawrócić. Co im się udało, bo idący na czele tego zaimprowizowanego pochodu przeskakiwaliśmy chyżo przez bramę jednego z budynków krakowskiego seminarium duchownego, by uniknąć odczucia owych pałek na naszych grzbietach; reszta studentów cofnęła się w panice pod „Sokoła”. Refleksja i pytania o charakter tego zajścia przyszły później, w gorączkowych rozmowach w akademiku i poza nim.

Pobocznym wątkiem tamtej refleksji była skonstatowana nieoczekiwanie obecność wśród nas „kapusiów”, czyli donosicieli policji politycznej – Służby Bezpieczeństwa MO. Nikt mnie wtedy jeszcze imiennie nie wydał i nie byłem przez nią indagowany, ale gdy to się rychło, po z górą dwóch latach stało, jednym z pierwszych pytań esbeków było właśnie o udział w rozruchach marcowych. Stało się to zaś 17 grudnia roku 1970. Dzień wcześniej wziąłem udział we współorganizowanej przez siebie manifestacji studenckiej na Rynku krakowskim, pod pomnikiem Adama Mickiewicza, po czym wywabiony wraz z dwoma współmieszkańcami z akademika („Żaczka”) przez jego kierownika, Jana Maurera, zostałem ujęty przez esbeków i zawieziony do ich siedziby na placu Wolności. O dalszych kolejach tamtego incydentu z wolnością nie tylko w nazwie, ale najrealniej dotkliwą, już wzmiankowałem w poprzedniej części wspomnień. Kręgi donosicieli milicyjnych staną się odtąd nierozłączną częścią szmatu mego życia. Temu doświadczeniu chcę się z oddalenia ponad półwiekowego ponownie przyjrzeć.

Trzy dni wcześniej jeden z owych wywabionych, Andrzej Marchewka, student I roku prawa UJ, a dla tow. Olszaka, sporządzającego wyciąg z doniesienia tamtego, tajny współpracownik o pseudonimie As donosił mającemu go „na kontakcie” funkcjonariuszowi, że „w dniu 13. XII. 70 r. około godziny 19.00 w halu akademika DS Żaczek. Został [pisownia oryginału] wywieszony plakat o treści politycznej. Na planszy przedstawiającej wykres krzywej wzrostu produkcji, przedstawiony był człowiek, który pchał pod górę złotówkę. W miejscu, w którym ta złotówka się znajdowała, krzywa produkcji spadała pionowo w dół, pod spodem był napis: ‘Pchaj jeszcze dalej’ […] Człowiek, który pchał tą [fleksja oryginału] złotówkę miał głowę (fotografia) W. Gomułki. Gdy przyszłem [pisownia oryginału] do pokoju 266, wtedy Jan Musiał, który razem ze mną mieszka powiedział że to on wywiesił ten plakat. Na moje pytanie dlaczego? – powiedział że zrobił mały dowcip polityczny. […] Przy tej rozmowie w pokoju był jeszcze Stanisław Romankiewicz. Plakaty które wisiały w holu były fotografowane przez jakiegoś człowieka (najprawdopodobniej z rusycystyki)”.

Co dziś dookreśla tamten wypis z donosu i związaną z nim okoliczność, to zastanawiający fakt, że kierownik akademika dokwaterował do pokoju, zajmowanego przez zżytych już studentów czwartych lat studiów, polonistę i matematyka – pierwszorocznego prawnika in spe. Dziś jednak wiadomo, iż Jan Maurer też był wówczas „na kontakcie” milicyjnym i został przez prowadzącego go esbeka uczulony szczególnie na Romankiewicza, mającego kontakty ze śledzonym od dawna przez SB Adamem Macedońskim. Pajęczyna, którą ta służba oplątała środowiska opozycyjne już działające, ale – przewidująco – również te, które mogły dopiero zacząć działać, była rozległa, z zauważalną tendencją wzrostową.

TW „As” został oczywiście wyłączony z dalszego, odbierającego nadzieję na poczucie humoru komunistów, postępowania (chociaż dla zachowania pozorów nadal w nim figurował). Dwie jego ofiary, po noclegu w areszcie przejściowym przy ul. Czarnowiejskiej, stanęły najpierw przed prokuratorem (w moim przypadku był nim wiceprokurator krakowskiej Prokuratury Wojewódzkiej Kazimierz Musiał, co zakrawało na ironię losu, jako że nie łączyły nas żadne więzi rodzinne), a następnie z jego postanowieniem o tymczasowym aresztowaniu odesłane 19 grudnia do Wojewódzkiego Aresztu Śledczego – osławionego więzienia przy ul. Monteluppich. Kwalifikacja „małego dowcipu politycznego” była poważna: „rozpowszechnianie fałszywych wiadomości mogących wyrządzić poważną szkodę Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej [to jest] popełnienie przestępstwa przewidzianego w art. 271, 273 i 280 kodeksu karnego” z zapowiedzią, iż ten „środek zapobiegawczy […] zostanie uchylony jeśli w terminie do 18 stycznia 1971 r. nie nastąpi przedłużenie lub wniesienie aktu oskarżenia”. Jednakże dwa dni później ówczesny decydent polityczny i nadzorca ludowego wymiaru sprawiedliwości, czyli Komitet Centralny Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej – w obliczu rozmiarów masakry na Wybrzeżu i jej reperkusji światowych – postanowił, formalnie na skróty, wyłączyć studentów z rozprawy z robotnikami i kiedy ta dyrektywa dotarła do Krakowa, 23 grudnia znalazłem się niespodziewanie na ulicy Montelupich poza murem więziennym w konsekwencji natychmiastowego „nakazu zwolnienia” ze świadectwem tegoż w ręku, zobowiązany „zameldować się w Komendzie MO w miejscu zamieszkania [czyli w Częstochowie] nie później jak do dnia 26.12.1970 roku”.

Wróciwszy po przerwie świątecznej do Krakowa, znosić musiałem teraz, począwszy od stycznia 1971, comiesięczne uciążliwe, także fizycznie, nękanie przez esbeków z nieskrywanym już od kwietnia zamiarem skaptowania mnie w szeregi ich donosicieli. W jednej z zachowanych w zbiorach IPN późniejszych notatek służbowych ppor. Leszek Olter relacjonował majorowi Stanisławowi Wysokińskiemu, zastępcy naczelnika Wydziału III KWMO w Rzeszowie: „Przeprowadzono z nim [Musiałem] rozmowę profilaktyczną, w trakcie której ‘był bardzo ostrożny i małomówny, widać było, że każde słowo odpowiednio wyważa. Zdawał sobie sprawę że będzie musiał ponieść konsekwencje za swoje czyny [interpunkcja i frazeologia oryginalna] i jest na to w pełni przygotowany’. Lecz ‘z drugiej strony uważa że będą to jego jedyne i ostatnie kontakty z naszym aparatem’. Stwierdził że ‘z jego strony nie mamy co liczyć na pomoc’ po tym jak napomknięto mu jakiej pomocy oczekuje od społeczeństwa SB (rozmowa przeprowadzona w dniu 23.04.1971 r.)”. Nie tak osobisty, jak społeczny wymiar tej wymiany zdań jest tu wart podkreślenia: ta policja polityczna bezczelnie kreowała się na partnera społecznego – elitarnego i w aksjomatycznym przekonaniu o należnej sobie wyjątkowości górującego nad społeczeństwem. Wychodowani przez nią postkomunistyczni politycy w kolejnym już pokoleniu dają takiej bezczelności nieustanny wyraz. Jej genezy upatrywać można tylko w opryczninie i późniejszych tej formacji turańskiej odmianach – fundamentalnie niezgodnych z naszym dziedzictwem ustrojowym.

31 sierpnia tamtego roku już lege artis Prokuratura Wojewódzka w Krakowie wydała Postanowienie o umorzeniu śledztwa w przedmiotowym postępowaniu (II 1 Ds 254/70) „wobec znikomego stopnia społecznego niebezpieczeństwa czynu (art. 26 k.k.)”. Podpisał je ten sam wiceprokurator, uzasadniając z miedzianym czołem, że „problemem w niniejszej sprawie jest nie kwestia wystarczalności i przekonywalności dowodowej lecz stopień szkodliwości społecznej czynów podejrzanych. Podwyżka cen artykułów żywnościowych wprowadzona 13.XII.70 r. [intetrpunkcja oryginału] wzburzyła opinię publiczną i spowodowała jej reakcję w mniej lub więcej drastycznej formie. Jedną z form tej reakcji było zachowanie się Andrzeja Marchewki, Jana Musiała i Stanisława Romankiewicza. Satyryczna ulotka i gromkie okrzyki pod pomnikiem A. Mickiewicza okazały się niczym innym, tylko objawem młodzieńczej egzaltacji o znikomym niebezpieczeństwie społecznym”. Co było kilka miesięcy temu „znaczne”, stało się „znikome”. Niekonsekwencja prokuratorska znajdowała oczywiście uzasadnienie nie w spóźnionej reakcji sumienia, ale w zastosowanej cynicznie „mądrości etapu”. Tę nowomowną logikę znajdujemy przecież nadal obecną w postkomunistycznym mainstreamie medialnym.

Na zasadzie art. 14 kodeksu postępowania karnego powiadomiony został o postanowieniu umarzającym śledztwo rektor Uniwersytetu Jagiellońskiego prof. dr hab. Mieczysław Karaś, który jednak nie odłożył pisma ad acta, jak nakazywałaby zwykła pragmatyka służbowa, lecz uruchomił uczelnianą nadzwyczajną procedurę dyscyplinarną. Nie musiał, ale uruchomił, wykazując tym samym dobrze widzianą na szczytach władzy czujność ideologiczną; tym bardziej że dotyczyło to jednego z jego naukowych podopiecznych, też polonisty. W jego imieniu inicjatywę przejął prorektor do spraw nauczania prof. dr Józef Buszko, zobowiązując doc. dr Janusza Homplewicza, rzecznika dyscyplinarnego dla spraw studentów do rozpoczęcia stosownego „postępowania wyjaśniającego” wobec wyżej wymienionych  „obwinionych o zakłócenie porządku publicznego, tj. o czyn niegodny studenta UJ”. Że „obwinieni” zostali już prawomocnie „umorzeni”, zdawało się nie mieć tu znaczenia.

Rozpoczęte 28 września postępowanie zakończyło się 19 listopada „karą porządkową upomnienia rektorskiego”. Już bez papierowej kwalifikacji, rzec można po cichu obniżono mi stypendium, co mogło być oddolnym przejawem czujności kwestury (nie było sensu oprotestowywać tej szykany na ostatnim roku studiów). Pod prawną fasadą Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej, na wielu poziomach praktyk instytucjonalnych kwitła zasada ukrytego, ręcznego stosowania prawa i jego bezkarnej podległości uznaniowemu nadzorowi politycznemu, o jawnej proweniencji sowieckiej; dziś ‘a rebours usiłująca wrócić np. w „doktrynie Neumana”.

Zszedłszy z oczu krakowskiej esbecji, łudziłem się, że – definitywnie. Datowana 30 marca 1981 roku notatka służbowa, spisana przez anonimowego archiwistę KW MO w Rzeszowie, oznaczona „Tajne spec. znaczenia. Egz. poj.” nie pozostawiała złudzeń co do czujnej ciągłości owego nadzoru: „Na podstawie mat[eriałów] archiwalnych śledztwa i kwes[ionariusza] ewid[encyjnego] Nr 4713/III otrzymanych z Wydz. „C” KWMO w Krakowie, stwierdzono, że J. Musiał będąc studentem IV roku na Wydziale Filologicznym UJ w grudniu 1970 r. brał udział w sporządzaniu i rozpowszechnianiu plakatów i ulotek o wrogich treściach politycznych. Zarzucono mu popełnienie przestępstwa z art. 271 par. 1 KK, a następnie postępowanie karne umożono [ortografia oryginału] na zasadzie art. 27 par. 1 KK. Z wymienionym w 1971 r. przeprowadzono rozmowę profilaktyczną. Z powstałym komitetem założycielskim NSZZ „Solidarność” w Rzeszowie jako dziennikarz dziennika PZPR „Nowiny” nawiązał jako pierwszy bardzo ścisły kontakt. Uczestniczył w pracach komitetu strajkowego podczas strajku okupacyjnego WSK Rzeszów w dniu 3.10.1980 r. Pomagał redagować dokumenty strajkowe. W trakcie  walnego zebrania Stowarzyszenia Dziennikarzy Oddział w Rzeszowie krytykował rolę Komitetu Wojewódzkiego PZPR jako cenzora. W opracowaniu komunikatu z tego zebrania pominięta została uwaga o uznaniu kierowniczej roli PZPR przez SDP. Musiał swoimi wystąpieniami wpłynął na rozbicie kolektywu „Nowin”. Brał aktywny udział w strajku okupacyjnym w b. budynku WRZZ w Rzeszowie [składnia oryginału]. Został redaktorem gazety strajkowej z pozycji której występował wrogo p-ko PZPR. W okresie strajku odbywał w swoim mieszkaniu spotkania z pracownikami konsularnymi USA oraz działaczami KSS KOR. W określonej sytuacji może podjąć wrogą działalność p-ko żywotnym interesom PRL”.

IPN-owskie teczki na mój temat z okresu rzeszowskiego są najzasobniejsze – przede wszystkim w donosy tajnych współpracowników SB, szczególnie od 13 grudnia 1981 roku, gdy „[pozostający w zainteresowaniu] został przewidziany do internowania w ramach akcji ‘Jodła’ [i] uniknął zatrzymania, ponieważ od chwili wprowadzenia stanu wojennego ukrywał się”. Psy ruszyły w pościg:

„Z jednoźródłowych informacji od TW, ps. Kwiatkowski nr rej. 14149 wynika, że po dniu 13.12.1981 r. wymieniony wraz z działaczem KSS KOR w Krakowie – Józefem Baranem (nr rej. PROO-3125) nie zaprzestali działalności związkowej i był współautorem dwóch ulotek, nawołujących do niepodporządkowania się decyzjom władz państwowych. W tej sytuacji sprawa operacyjnego opracowania nr rej. 15763, kryptonim „Dziennikarz” została przekwalifikowana na sprawę operacyjnego rozpracowania krypt. „Pisarz” nr rej. 17313”. W hierarchii zawodów parających się piórem był to niewątpliwie awans. Co jednak kierowało niedouczonymi gramatycznie funkcjonariuszami w tak swobodnym operowaniu kryptonimicznymi pojęciami z zakresu medio-, a nawet literaturoznawstwa, dalibóg nie wiem do dzisiaj. Siedmiostronicowy plan wykonawczy do tej SOR (sprawy operacyjnego rozpracowania) już jednak nie nastrajał do choćby lingwistycznych żartów.

Po nakreśleniu „sytuacji operacyjnej” ppor. A. Bogusz, mający realizować wykonanie planu, a nadzorowany przez ppor. J. Kladera, kierownika sekcji III w dziewięciu punktach uściślali następnie „kierunki działań operacyjnych”, począwszy od rozpoznania skłonności i przyzwyczajeń poszukiwanego, przez jego rodzinę, środowiska zamieszkania i pracy, oczywiście „powiązane z figurantem nielegalne struktury”, aż po „ewentualne związki z ośrodkami dywersji na Zachodzie” – po to, by „ująć lub pozyskać figuranta do współpracy z S.B.”. Jedna odmowa zatem nie wystarczała. Sieć zarzucono szeroko – „we współdziałaniu z Wydziałami V KWMO Przemyśl, Częstochowa, Kraków”, bowiem „wg informacji tw ps. Lemke (nr rej. RZO16038) w lutym br. J. Musiał widziany był w Krakowie” właśnie. Konterfekt ściganego kreowany był przez nich nie tylko na podstawie ustalanych faktów, ale także – zniechęcających do niego – hipotez, że np. jest „człowiekiem, który podejmuje próby działalności konspiracyjnej aby zwrócić na siebie uwagę S.B., zostać aresztowanym oraz być bohaterem w oczach kolegów spośród czołowych działaczy MKR Rzeszów”. Był to wyjątkowo perfidny fake news (kto pomoże mitomanowi?), chociaż wówczas pojęcie to nie funkcjonowało jeszcze w obiegu publicznym. Ale ten typ przedsięwzięć, podejmowanych w celu „kompromitowania i osłabiania więzi figuranta ze środowiskiem utrzymującym kontakty i poddanym jego wpływom” był na tyle ważny, że jego wykonanie przyjął na siebie nadzorujący sekcję III por. inż. Andrzej Czerwiński, zastępca naczelnika Wydziału V.

Siedemnastopunktowy wykaz „czynności operacyjnych” skupiał się jednakże na konkretach: ustaleniu nie tylko rodziny, ale również sąsiadów oraz wszystkich współpracowników figuranta „celem poddania ich wstępnemu przepracowaniu operacyjnemu”, założeniu podsłuchów „członkom rodziny i kontaktom figuranta posiadających telefon prywatny”, „wyrywkowej kontroli karetek pogotowia ratunkowego”, „dokonaniu ustaleń, w jakich okolicznościach może [figurant] utracić uprawnienia dziennikarskie” (tu z pomocą operacyjną imiennie wskazanego K.O. „Kawalera”), a nawet „w porozumieniu z Zarządem Zwiadu WOP prowadzeniu aktywnego rozpracowania osób przekraczających granicę i przebywających w strefie nadgranicznej”. Tę ostatnią czynność wykonać miał sam „Naczelnik Wydziału ppłk mgr Stanisław Śledziona”, który ostatecznie zatwierdził cały plan. Chyba nie przewidywał ucieczki ściganego na radziecką Ukrainę lub bratnią, socjalistyczną Czechosłowację, ale kto go tam wie? Niestety, to wszystko działo się naprawdę i zadane w wyniku wyszczególnionych działań niektóre rany długo nie mogły się zabliźnić.

W „wykazie osób poszukiwanych w trybie nadzwyczajnym do internowania” (KR-IV-8663/81), sporządzonym  w ramach Sprawy Obiektowej „Renesans” (nr ewid. 42220) przez kpt. M. Szczepanowskiego, kierownika sekcji ewidencji i poszukiwań Wydziału Kryminalnego KWMO w Gdańsku 27 grudnia 1981 roku, widnieję pod numerem 119. Naczelnik Wydziału IV Komendy Wojewódzkiej MO w Przemyślu w ponagleniu z 14 września 1982 roku zwracał się do podległych sobie funkcjonariuszy: „Od 12.12.1981 pozostaje w ukryciu przewidziany do internowania Jan Musiał (…) z zawodu dziennikarz, były aktywista MKR NSZZ ‘Solidarność’ w Rzeszowie. (…) Ustalono, że utrzymuje on kontakty z księżmi z tego terenu i może korzystać z ich pomocy przy ukrywaniu się”. Przywołany wyżej współautor cytowanego obficie planu wykonawczego do SOR „Pisarz”, por. A. Czerwiński, zamykając 10 listopada 1982 roku ową sprawę po asekuracyjnym skonstatowaniu, że „4.11.1982 regionalny dziennik „Nowiny” poinformował o zatrzymaniu [go] przez SB (YBO3)”, uzasadniał:

„Z zatrzymanym w dniu 27.10.1982 r., ukrywającym się od momentu wprowadzenia stanu wojennego, figurantem sprawy Ob. Musiał Jan (nr rej. RZO15763), b. redaktorem naczelnym Biuletynu Informacyjnego pt. „Solidarność Rzeszowska” (XOBC) wydawanego przez b. MKR NSZZ „Solidarność” w Rzeszowie (X600-RZRP), przeprowadzono rozmowę ostrzegawczą w trakcie której wymieniony wyjaśnił, iż przyczyną jego ukrywania się była obawa przed internowaniem, które uniemożliwiłoby mu podjęcie leczenia przewlekłej choroby skóry. Stwierdził, że ukrywał się u znajomych osób, których nazwisk i adresów nie ujawnił. Jego zamiarem było – jak powiedział – ukrywanie się do chwili odwołania  stanu wojennego. Oświadczył, że od 13.12.1981 r. nie prowadził działalności konspiracyjnej i sporządził deklarację pisemną, zobowiązując się do nieprowadzenia działalności niezgodnej z prawem stanu wojennego. Przeprowadzone w miejscu zamieszkania figuranta przeszukanie dało wynik negatywny. […] Biorąc powyższe pod uwagę, sprawę operacyjnego rozpracowania krypt. „Pisarz” nr rej. RZO17313 zakończono i złożono w archiwum Wydz. „C” tut. KWMO”. Anonimowy dopisek do „wniosku o zakończenie SOR” uzupełniał jeszcze to wyjaśnienie: „Wymienionego zwolniono do domu, ponieważ aktualnie ustały przyczyny, dla których miał być internowany”. Zasada „mądrości etapu” ponownie dała o sobie znać.

Dalsze lata osiemdziesiąte „wzbogacają” mój archiwalny kwestionariusz ewidencyjny jedynie o postanowienie zastrzeżenia wyjazdu za granicę z 13 sierpnia 1986 roku, ponieważ wnioskujący „może podjąć działania wymierzone przeciwko podstawowym interesom PRL” (ale z datą zawitą „do dnia 15.08.1988 r.”) oraz adnotację w dokumentacji Wydziału I Biura „C” o zakończeniu dnia 4.07.1989 r. archiwizowania „z powodu wyboru go [czyli mnie] na senatora PRL” z perspektywą „roku brakowania 1995” i „roku brakowania mikrof[ilmu] 2018”. Przytomnie wystąpiłem jednak wcześniej do Instytutu Pamięci Narodowej o kwerendę archiwalną na podstawie art. 30 ustęp 2 ustawy o jego powołaniu i 16 lipca 2003 roku otrzymałem zeń zaświadczenie nr 223/03, że jestem „pokrzywdzonym w rozumieniu art. 6 w/w ustawy”, co dało mi ustawowy tytuł wejrzenia w swoje teczki.

Kwerenda nie jest jednakże definitywnie zamknięta, ponieważ decyzją nr 168/07 z 9 sierpnia 2007 roku IPN odmówił mi „podania nazwisk i danych osobowych osób [delatorów] ze względu na to, że nie można [ich] jednoznacznie określić na podstawie dokumentów danego organu bezpieczeństwa państwa, znajdujących się w zasobie archiwalnym Instytutu Pamięci Narodowej – Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu”. Odmowa dotyczy donosicieli ukrytych pod następującymi pseudonimami: K.s. „E.W.”, ob. „J.K.”, K.o. „J.A.”, TW „Krak”, TW „Barbara”, K.s. „M.H.”, TW „Bartek”, TW „Anker”, K.o. „A.R”, R.B, Jerzy D., TW „Janusz”, TW „Atos”, „Felek”, TW „Ogień”, TW „Cycero”. Czy warto jeszcze kruszyć kopie o ich ujawnienie?

Częściową odpowiedzią na to pytanie jest incydent wydawniczy, jaki zdarzył mi się w 2019 roku. W książce Resortowe dzieci. Politycy autorstwa Doroty Kani, Jerzego Targalskiego i Macieja Marosza, wydanej przez  Wydawnictwo  Fronda, w części III Pomocnicy 1. Resortowa sprawiedliwość. Aleksander Bentkowski – prawnik PSL-u na str. 545 drugi akapit rozpoczyna się od zdania: „Przy innej okazji ‘Arnold’ przekazał, że zgłosił się do niego łącznik Jana Musiała, byłego dziennikarza ‘Nowin Rzeszowskich’, w celu uzyskania porad prawnych. TW przekazał, że Musiał ukrywa się przed władzą komunistyczną najprawdopodobniej na terenie woj. krośnieńskiego”. Po czym następuje przypis 51, odsyłający do akt Instytutu Pamięci Narodowej o sygnaturze IPN BU 00751/227 – do notatki służbowej ze spotkania odbytego 24 września 1982 przez porucznika SB J. Kruczka z TW „Arnoldem”.

Niestety zacytowany wyżej fragment książki nie jest zgodny in extenso z treścią notatki zawartej w aktach IPN, bowiem funkcjonariusz SB, sporządzający ją, ujął słowo „łącznik” w cudzysłów, co oczywiście zmienia sens pierwszego cytowanego zdania książki z dwuznacznego na jednoznaczny, sugerujący tak właśnie mój jakoby związek z tajnym współpracownikiem SB „Arnoldem”. Pikanterii temu zamieszaniu medialnemu dodaje fakt pełnienia przez Aleksandra Bentkowskiego w tamtym okresie równocześnie roli doradcy prawnego zarówno rzeszowskiej Solidarności, jak i przemyskiej Kurii Biskupiej. Oczywiście, nie wysyłałem w 1982 roku żadnego łącznika do tego rzeszowskiego adwokata, nie miałem z nim w latach 80. żadnego kontaktu bezpośredniego czy pośredniego.

Prywatna moja kwerenda doprowadziła do odkrycia, iż – owszem – prominentny prałat owej kurii zasięgał u Bentkowskiego jako doradcy „solidarnościowego” opinii na mój temat, byłem przecież ledwo co schwytanym „solidarnościowym” redaktorem, który miał być przygarnięty przez Kościół. Koło niedomówień się zamknęło i dla mnie wyjaśniło. Wydawca pozostawił jednak bez odpowiedzi moje żądanie zamieszczenie sprostowania, by to wyjaśnienie dotarło także do szerszej publiczności. Na dochodzenie go przed sądem nie mam już zdrowia. Historia zatem nadal może nas dopaść nie do końca przygotowanych nawet po półwieczu i dobrze o tym pamiętać.

.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Przejdź do treści