archiwum wolności

Krzysztof Dybciak

Kulturalne środowisko opozycji w Przemyślu w okresie stanu wojennego i budowania niepodległej Rzeczypospolitej

(…)
i czuliśmy że będziemy wracać tu nieustannie
koleją albo pożyczonym z innej epoki balonem
wyobraźni bo w ten sierpniowy ciepły wieczór
otworzyły się przed nami wszelkie granice

i była odbudowana Jerozolima
(Wojciech Wencel „Wieczór w Przemyślu”
z tomu „Polonia aeterna”, Kraków 2018)

Przyjąłem propozycję napisania niniejszego tekstu, żywiąc nadzieję, iż moje wspomnienia o ludziach i sprawach opozycji związanej z Przemyślem oraz refleksje spowodowane obrazami przechowanymi w pamięci mogą przydać się czytelnikom zainteresowanym tymi problemami. Byłem ich „widzem i uczestnikiem” (wedle znanej formuły Raymonda Arona), najpierw odległym w przestrzeni widzem, potem trochę uczestniczyłem w kulturalnych działaniach przemyskiego środowiska niepodległościowego. Mieszkałem w Warszawie, pracowałem w Instytucie Badań Literackich PAN i działałem w Klubie Inteligencji Katolickiej. Od końca lat 70. prowadziłem zajęcia dydaktyczne na KUL-owskiej polonistyce, od 1985 na pełnym etacie. Wcześniej miałem odczyty lub uczestniczyłem w konferencjach naukowych, a przede wszystkim spotykałem się z redaktorami i współpracownikami niezależnego czasopisma młodych katolików „Spotkania” wydawanego w Lublinie, z którym współpracowali także studenci z Podkarpacia. Mimo geograficznego oddalenia już w końcu lat 70. Ziemia Przemyska nie była dla mnie czymś obcym – skupiała uwagę skierowaną na współczesne zagadnienia polskie.
Ale i wcześniej spotykałem ludzi pochodzących z tych stron. Na pierwszym roku polonistyki Uniwersytetu Warszawskiego miałem wspólne zajęcia z Józefem Kurylakiem, szczególnie zapamiętałem lektorat z języka niemieckiego, bo Józek wypowiadał się z nabożeństwem o Rilkem, który był mu bliski z powodu metafizyczności (mniejsza z tym, jak definiowanej) i pewnie z powodu specyficznego stylu kultury środkowoeuropejskiej, wspólnej dla Galicji oraz innych prowincji dawnego Cesarstwa Habsburgów. Na następnych latach jakoś zniknął mi z oczu, chyba brał urlopy dziekańskie i miał przerwy w studiowaniu. Przeto z radością, po kilkunastu latach, czytywałem jego wiersze drukowane w „Strychu Kulturalnym” i spotykałem się czasem w lokalach gastronomicznych Przemyśla, zajadając szczególnie tu smaczne „palaczinki” (wiem, o czym piszę, bo niedawno spędziłem kilkanaście dni na Węgrzech). Z przykrością dowiedziałem się o jego kontaktach z SB. Na KUL-u w pierwszych latach mojej pracy pewnie przelotnie spotykałem Marka Kuchcińskiego, ale dojeżdżając na zajęcia co dwa tygodnie, nie miałem czasu na pełne uczestniczenie w teatralnym i towarzyskim życiu Uniwersytetu. Teraz, czytając barwne wspomnienia o tamtych czasach, nie mogę tego odżałować.
Przemyśl lat 70., czasu pierwszej Solidarności i stanu wojennego – a rozszerzam zakres czasowy tego zjawiska historycznego poza (pseudo)prawne regulacje, takie jak formalne złagodzenie czy zakończenie wojny polsko-jaruzelskiej, czyli od grudnia 1981 do końca 1989 roku – wydawał się nam w Warszawie czy Lublinie, enklawą wolności w rządzonej przez komunistów Polsce. Najpierw swą wyjątkowość wykazał przemyski Kościół rzymskokatolicki kierowany przez arcybiskupa Ignacego Tokarczuka, jedną z wybitniejszych postaci tamtych czasów. W 1962 roku został biskupem przemyskim i kierował diecezją do 1993. Był również autorem ważnych publikacji, które wychodziły poza cenzurą komunistycznego państwa, wywierając duże wrażenia w katolickich i opozycyjnych środowiskach (zebrane między innymi w tomach „Moc i wytrwałość”, „Wytrwać i zwyciężyć”, obie książki wydane w 1988 roku).
W tej wyjątkowej diecezji, pod przywództwem biskupa Tokarczuka, rozwijało się religijne życie na wielu poziomach, dynamiczne było duszpasterstwo, organizowano Tygodnie Kultury Chrześcijańskiej i prowadzono akcję budownictwa sakralnego niemającą sobie równej w skali całego bloku sowieckiego, od Łaby do Pacyfiku. Historycy zgodnie twierdzą, że w tamtym okresie budowa kościołów i punktów katechetycznych największe rozmiary przybrała właśnie w diecezji przemyskiej. Arcybiskup Tokarczuk zachęcał wiernych do budowania obiektów sakralnych bez zezwolenia władzy ludowej, „na dziko”, a więc nielegalnych z punktu widzenia obowiązującego w PRL prawa.
Pod opieką przemyskiego Kościoła mogły dobrze rozwijać się działania intelektualne: artystyczne, literackie, popularnonaukowe, wszelkie metapolityczne. Pamiętam, iż przyjeżdżając na odczyty w ramach Tygodni Kultury Chrześcijańskiej, a potem działalności kulturalnego środowiska opozycji przemyskiej, zaraz po wyjściu z zabytkowego dworca kolejowego oddychałem lżej nie tylko z powodu świeżego powietrza okolic podkarpackich. Oprócz zebrań we wnętrzach świątyń i salach przykościelnych niezapomniane były spotkania dyskusyjne w domach prywatnych, a szczególnym miejscem było poddasze domu rodziny Kuchcińskich. Młody Marek, wcześniej student historii sztuki na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim, kontynuował tradycje rodzinne jako ogrodnik, a jednocześnie rozszerzał swą działalność na tereny artystyczne i naukowe – współorganizując wystawy sztuki, spotkania autorskie, z czasem redagując czasopismo kulturalne. Wiele spotkań odbywało się na zaadaptowanym do tego celu strychu jego domu, otoczonym dużym ogrodem. Pewnie była to jedna z przyczyn, dlaczego nowy periodyk pozacenzuralny zatytułowano „Strych Kulturalny” redagowali go Mirosław Kocoł, Marek Kuchciński i Jan Musiał, najbliższy mi zawodowo, bo polonista.
II
Niezwykłych ludzi związanych z ziemią (lub diecezją) przemyską, późniejszych współpracowników „Strychu Kulturalnego”, poznawałem od końca lat 70. w innych miejscach Polski, przede wszystkim w Warszawie i Krakowie.
Współredaktora „Strychu…” Jana Musiała spotkałem pierwszy raz chyba w Sandomierzu lub Wrocławiu na konferencjach wykładowców literatury w seminariach duchownych organizowanych przez Katolicki Uniwersytet Lubelski. Jan prowadził zajęcia z filologii polskiej w przemyskiej uczelni tego typu. Trudno było przypuszczać, że ten utalentowany polonista za parę lat zajmie się głównie działalnością polityczną i dojdzie w służbie Rzeczpospolitej do godności senatora, wojewody, prezesa Polskiej Agencji Informacyjnej… Potem wrócił do działalności naukowej i dydaktycznej, publikując cenne studia literaturoznawcze, szczególnie z bliskiej mi dziedziny historii i teorii krytyki literackiej oraz pełniąc funkcję kanclerza przemyskiej Państwowej Wyższej Szkoły Zawodowej. W ostatnich latach jakby powrócił do początków drogi życiowej, wykładając w seminarium duchownym archidiecezji lwowskiej w Brzuchowicach (miejscowości związanej również ze Zbigniewem Herbertem) i w seminarium przemyskim.
Późniejszego rektora PWSZ w Przemyślu i senatora z Podkarpacia Jana Drausa poznałem jeszcze w latach 70. w kręgach kulturalnej i politycznej opozycji krakowskiej, ponieważ studiował na Uniwersytecie Jagiellońskim. Zbliżyły nas wspólne zainteresowania i badania wielkiej emigracji niepodległościowej w XX wieku, a potem drukowanie prac na ten temat. Mimo kłopotów i prześladowań ze strony komunistycznej władzy niestrudzenie kontynuował drogę naukową, stając się obecnie czołowym historykiem najnowszych dziejów naszej ojczyzny i autorem kilkunastu książek oraz jeszcze liczniejszych opracowań dokumentarnych.
Mariusz Olbromski rozpoczynał obywatelską działalność w lubaczowskim Klubie Inteligencji Katolickiej, pod opiekuńczymi skrzydłami biskupa Mariana Jaworskiego, który w latach 1984-1991 był administratorem apostolskim w Lubaczowie, zanim został lwowskim metropolitą, przewodniczącym Konferencji Episkopatu Rzymskokatolickiego Ukrainy i kardynałem. Mariusz jest dziś autorem kilkunastu książek, tyle że literackich, a głównie poetyckich. Poza tym jest czołowym znawcą Kresów i kulturalnych związków polsko-ukraińskich, postacią wielce zasłużoną dla zbliżenia Polaków i Ukraińców. Z powodzeniem pełnił funkcje dyrektora Muzeum Narodowego Ziemi Przemyskiej i Muzeum Literatury im. Iwaszkiewiczów w Stawisku pod Warszawą. Wraz z żoną Urszulą zorganizowali wiele wystaw, imprez kulturalnych, festiwali , na czele z cyklem międzynarodowych spotkań „Dialog Dwóch Kultur”.
„Strych Kulturalny”, rozumiany szerzej, jako aktywne środowisko organizujące spotkania autorskie, wystawy, koncerty i dysputy, miał swoją specyfikę. Przywołując wspomnienia i porównując rozmaite miejsca i środowiska opozycyjne, muszę stwierdzić, że na poddaszu domu Kuchcińskich panowała bardziej swobodna atmosfera towarzyska tworzona przez gospodarza, który wniósł też trochę elementów tradycji cyganerii o hippisowskim odcieniu. Nie było tam zupełnie ponurej zaciekłości koterii politycznych ani doktrynalnego fanatyzmu lewicowych grup już wtedy kiełkujących, a tak bujnie rozkrzewionych w III RP. Ale również nie było na strychu Marka Kuchcińskiego tak wtedy powszechnego eklektyzmu światopoglądowego – wspomniany artystowski estetyzm interesująco i prekursorsko łączył się z filozofią chrześcijańską, wartościami narodowymi i konserwatyzmem o trochę liberalnym odcieniu.
Także w niepodległej Rzeczpospolitej Przemyśl i całe Podkarpacie zachowało swą wyjątkowość, stając się bastionem patriotyzmu i katolicyzmu. Nigdy nie zdobyli tu przewagi postkomuniści ani lewicowi liberałowie, nie zyskały poparcia nihilistyczne i prostackie ruchy współczesnej rewolucji kulturalnej. Dla wielu mieszkańców innych regionów Polski (a może i w Europie), jak niżej podpisany, postawa obywateli dawnej Galicji była pokrzepieniem w ostatnim trzydziestoleciu. Zagadka odporności duchowej Podkarpacia wymaga szczegółowych badań, ale można już teraz wskazać kilka przyczyn. Silny jest tu przekaz tradycji polskich i wysokiej kultury Zachodu, religijność jest wyższa niż w innych częściach Polski. Trzeba też brać pod uwagę wymiar estetyczny, jest to przecież – obok województwa małopolskiego – najpiękniejszy region naszej ojczyzny łączący zalety krajobrazu z urokiem architektury. Widokiem, który szczególnie mnie porusza, jest spiętrzenie w Przemyślu na trzech poziomach wspaniałych kościołów, to cud architektoniczny i widok porównywalny na świecie chyba tylko z panoramą Toledo widzianego zza Tagu.
Być może kulturowa i polityczna wyjątkowość Podkarpacia polega na połączeniu wymiaru moralnego z estetycznym – miał rację Herbert, pisząc wiersz Potęga smaku, w którym przekonywał o etycznych walorach piękna. Kiedy myślę o miastach południowo-wschodnich kresów obecnej Rzeczpospolitej, przypomina mi się również klasyczny esej Tomasza Manna Lubeka jako duchowa forma życia. Jeden z największych pisarzy XX wieku pisał w nim o rodzinnym, małym mieście na kresach jego ojczyzny, jako środowisku wyjątkowo cennym kulturotwórczo, dzięki któremu stworzył swoje dzieła.
III
Na początku czerwca 2019 roku ukazał się staraniem Muzeum Narodowego Ziemi Przemyskiej cenny tom będący reprintem niezależnego (początkowo podziemnego) czasopisma literacko-artystycznego „Strych Kulturalny”, jak wspomniałem redagowanego przez Marka Kuchcińskiego i Jana Musiała, graficznie opracowywanego przez Mirosława Kocoła. Wiem, iż niejednego czytelnika ten pięknie wydany tom zaskoczył. Przyzwyczajeni jesteśmy do wspomnień i prac historycznej informujących o doraźnych, czysto użytkowych, publikacjach poza cenzurą, o ubogich graficznie drukach z ledwie czytelną czcionką na złej jakości papierze – dlatego ze zdumieniem przeglądano czasopismo wypełnione wierszami i literackimi szkicami ozdobione reprodukcjami dzieł sztuki współczesnej.
Czasopismo było rezultatem paroletniej działalności kulturalnej i politycznej środowiska przemyskiej inteligencji. Od 1983 roku odbywały się tu indywidualne i zbiorowe wystawy artystów polskich i zagranicznych, koncerty, dyskusje, spotkania autorskie. Małe miasto położone przy granicy ze Związkiem Sowieckim tętniło kulturalnym życiem na najwyższym poziomie. Przypomnijmy przykładowo, że wystawiali tam tej klasy artyści, co Tadeusz Boruta i Henryk Waniek, mieli spotkania autorskie Bohdan Cywiński, Ryszard Legutko, Leszek Moczulski, Tadeusz Mazowiecki, Jan Józef Szczepański. Występowali angielscy filozofowie i twórcy sztuki oraz Mark Lilla z Harvard University (obecnie wybitna postać światowej humanistyki).
Szczególnie był wtedy wartościowy, a obecnie duże wrażenie wywołuje, międzynarodowy wymiar „Strychu …” i towarzyszących imprez artystycznych, pamiętajmy, iż chodzi o podziemną aktywność kulturalną w powiatowym mieście. Od drugiego numeru drukowane były teksty brytyjskich artystów i uczonych reprezentujących wolnościowe, antykomunistyczne postawy, którzy dlatego nie mogli pojawić się w oficjalnej kulturze PRL-u, a również po 1989 roku mieli utrudnioną recepcję w naszym kraju. Jakie wrażenie na nich wywierała ta wyspa wolności na brudnoczerwonym morzu komunizmu, świadczy spisane po kilkudziesięciu latach wspomnienie czołowego obecnie w świecie filozofa konserwatysty Rogera Scrutona: „Wszędzie gdzie pojechałem, było jasne, jak skutecznie partia komunistyczna ponownie wymazała z Polski jej społeczeństwo obywatelskie, pozostawiając resztki Kościołowi. (…) A potem natknąłem się na Przemyśl. (…) Ich grupa dyskusyjna została opisana jako poddasze, i gdy ich spotkałem, znalazłem się w otwartej społeczności normalnych ludzi, którzy byli zdeterminowani żyć, malować, pisać i dyskutować, jakby Partia była niczym więcej niż strumieniem brudnej wody płynącej w ściekach poniżej”.
A jednak wiedza o tak cennym zjawisku wolnej kultury w latach 80. w Przemyślu jest mizerna, nawet w opracowaniach naukowych czy mających takie ambicje. Wśród badaczy tamtej dekady mało kto o środowisku „Strychu Kulturalnego” wspominał. Chwalebna była skromność twórców tego zjawiska, późniejszych rektorów, wojewodów, senatorów, marszałków, lecz czas z tym skończyć i wprowadzić do zbiorowej świadomości ten cenny fragment niepodległościowej tradycji. Przemilczanie dorobku przemyskiej wyspy wolności ze „Strychowymi” przedsięwzięciami jest jednym z przykładów nierównomiernych badań najnowszych dziejów ojczystych, szczególnie historii kultury. Przez lata dominujące centra polityczno-medialne marginalizowały tradycję konserwatywno-katolicką i radykalnie niepodległościową. Wpływało to na preferencje naukowe i nierównomierne finansowanie badań historycznych oraz akcji popularyzatorskich. Zaczęło się to wcześnie, jeszcze w czasie istnienia „Strychu Kulturalnego” – jeden z charakterystycznych przypadków (przygoda z paryską „Kulturą”) opisałem we wstępie do wspomnianego wcześniej reprintu „Strychu Kulturalnego”.
Niewątpliwie wpłynęły na wysoki poziom i specyficzny styl działalności kulturalnej i redagowania „Strychu..” lokalne tradycje, ponad tysiącletnie. Przemyśl był miastem pogranicza kulturowego, polskość mieniła się wielu kolorami, edukacja na wysokim poziomie rozwijała się w od wieków – w XV wieku powstała kapitulna szkoła przy katedrze, w 1654 roku jezuici utworzyli kolegium. Współczesny, od 1990 roku, rozwój szkolnictwa wyższego miał solidne fundamenty, a duch tego miejsca przyciągał wybitnych uczonych wygłaszających odczyty w Towarzystwie Przyjaciół Nauk czy Wszechnicy Przemyskiej, ale również pracujących etatowo w tutejszych uczelniach, jak wybitni historycy Ryszard Terlecki i wspomniany Jan Draus, czołowy polski językoznawca i folklorysta Jerzy Bartmiński, najwybitniejszy obecnie w świecie gombrowiczolog Jerzy Jarzębski. Zdaje mi się, iż niewielu mieszkańców Ziemi Przemyskiej zdaje sobie sprawę, jakiej klasy uczeni byli tu aktywni.
III
Trzeba zwrócić uwagę na następujący ważny fakt. Wprawdzie „Strych Kulturalny” zaczął ukazywać się w końcu 1988 roku, ale był skutkiem procesu trwającego kilka lat, czyli wszechstronnego życia kulturalnego w Przemyślu. Nawet w wymiarze czysto technicznym była to kontynuacja i dokumentacja wcześniejszej aktywności. Wystarczy przypomnieć następujące fakty – zamieszczone w pierwszym numerze szkice wybitnych anglistów zostały wygłoszone znacznie wcześniej: esej Stefana Makowieckiego „Strachy na strychu, czyli antyutopia” (załączono poniżej) miał premierę w styczniu 1987 roku, a tekst Marty Sienickiej „Kompleks polski a la Redliński” (załączono poniżej) – w czerwcu 1986. Zapowiadany w tymże numerze mój esej „Europa Środkowa w publicystyce polskiej krajowej i emigracyjnej” wygłosiłem, jak informuje „Kronika spotkań strychowych”, w sierpniu 1986. Ten szkic nie ukazał się w „Strychu…” – nie pamiętam dokładnie dlaczego, lecz pewnie dlatego, że wykorzystałem go przed ukazaniem się drugiego numeru, na początku 1989, w innych odczytach i publikacjach.
„Strych Kulturalny” (czasopismo i aktywność całego środowiska) widziany z perspektywy historycznej miał oryginalne cechy. Łączył wyczucie aktualnych wtedy potrzeb społeczno-politycznych z wysokim poziomem artystycznym, zobowiązaniami poznawczymi i szacunkiem dla przeszłości. Taki był program w dziedzinie plastyki zaspakajając religijne potrzeby odbiorców sztuką ambitną, tworzoną przez wybitnych twórców. W pomieszczeniach kościelnych organizowano wystawy dzieł wyrażających treści chrześcijańskie autorstwa znanych polskich malarzy oraz angielskich gości: artystów, krytyków i filozofów sztuki.
Łączenie kulturowej tradycji z nowatorską sztuką, popularyzowanie trudnej w odbiorze współczesnej plastyki, to były mądre cele działalności wystawienniczej i reprodukowania takich dzieł na stronach „Strychu”. Jak mówił, otwierając wystawę Zygmunta Czyża w podziemiach kościoła Ojców franciszkanów Jan Musiał: „Ponad namacalnymi, naocznymi wartościami przetworzonego tworzywa szukamy jeszcze wartości finalnej (termin Porębskiego), wartości otwierającej przed nami rzeczywistość wrażliwiej, pełniej dojrzaną, odczutą przez artystę: rzeczywistość wyższą, której artysta usiłuje dać świadectwo”. (Nr 1, s, 23)
Także eseistyka prezentowana na łamach przemyskiego czasopisma zwraca dziś uwagę tendencjami prekursorskimi i śmiałym patrzeniem w przyszłość. Stefan Makowiecki pisał o ważnym w XX wieku gatunku prozy antyutopijnej, dekonstruującej totalitarne ideologie i ustroje, analizując utwory Zamiatina. Huxleya, Ayn Rand, Orwella i innych pisarzy. Doprowadził dzieje tego gatunku do bliskiego nam czasu kształtowania się postmodernizmu na Zachodzie. Była to jedna z pierwszych fachowych informacji o nowym zjawisku i rozpoczynającej się epoce nie tylko w sztuce. Makowiecki po omówieniu ostatniej fazy rozwoju antyutopii (Burgess, Konwicki, Harnick) pisał na końcu szkicu: „W sposobie prowadzenia narracji, kreowania postaci i obrazowania antyutopie te najbliższe są poetyce współczesnego nurtu powieści eksperymentalnej, postmodernistycznej”. Późniejsze rozczarowania spowodowane literaturą postmodernistyczną nie odbierają prekursorskich zasług autorowi publikującemu w „Strychu…”.
Od początku zawartość tekstów „Strychowych” daleka była od wszelkiej zaściankowości i nacjonalistycznych ograniczeń. Świadczy o tym relatywnie duża obecność anglosaskich autorów, jak w żadnym lokalnym środowisku „Solidarnościowej” opozycji łącznie z Warszawą, ale także sposób prezentowania nawet bardzo polskich zjawisk. Profesor Marta Siennicka, autorka wraz z Andrzejem Kopcewiczem „Historii literatury Stanów Zjednoczonych w zarysie. Wiek XVII-XIX”, Warszawa 1983) powiązała sprawy polskie (nawet prowincjonalne) z problemami uniwersalnymi. Analiza „Dolorado” Redlińskiego łączy polskie kompleksy i lokalne zagadnienia z podobnymi amerykańskimi – tematyka prowincjonalna u nas a w USA tzw. powieść etniczna i nurt prozy o amerykańskiej prowincji. Autorka pokazuje analogie między naszym mitem Ameryki jako Ziemi Obiecanej a podobnym mitem amerykańskim będącym jednym z intelektualnych fundamentów Stanów Zjednoczonych. Doszukuje się też uniwersalnej problematyki – zderzenie iluzji z bieżącą rzeczywistością, dojrzewanie psychiczne bohatera poprzez konfrontację z nieznaną mu rzeczywistością. Na końcu, polemizując z Redlińskim, zadaje pytania do dziś aktualne: „Czy świat lub ludzie naprawdę dzielą się na Zachód i Wschód, jak tego chce autor «Dolorado» czy też podziały są subtelniejsze? Może granice przebiegają apolitycznie i niekoniecznie pokrywają się ze strefami walutowymi? Może właśnie chodzi o pewną dojrzałość lub jej brak?” (Nr 1, s. 13).
Podczas spotkań opozycji w Przemyślu pojawiały się idee wtedy niepopularne, których publikowanie wymagało cywilnej odwagi. Na przykład wyrywając się z bloku komunistycznego, idealizowaliśmy Zachód. Oczywiście, nie była to Europa tak dekadencka jak obecnie, ale nie była też rzeczywistością bez skaz, a taką chcieliśmy ją widzieć i taką głosiliśmy w sporach ze zwolennikami ustroju komunistycznego. Dlatego chyba tylko w przemyskim środowisku i w „Strychu Kulturalnym” mogły się pojawiać tyrady Rogera Scrutona przeciw polityce zachodniej lewicy i demaskujące słabości idei socjalistycznych. A jakim szokiem dla wielu, łącznie ze mną, była teza angielskiego konserwatysty (w 1988 roku!) stanowiąca tytuł jego rozmowy z Janem Musiałem: „Zjednoczenie Europy to mrzonka zeświecczonych biurokratów” . A dalej wyjaśniał, o co chodzi: „Dwa poważne niebezpieczeństwa dla Europy właśnie: erozja lojalności narodowej oraz wyłonienie się nowej ekonomicznej supersiły, której braknie woli, przezorności i środków do obrony samej siebie” (Nr 2, s. 31).
Lektura „Strychu…” i rozmowy z jej redaktorami i autorami były więc pożyteczne również w okresie transformacji ustrojowej przypadającej na początek istnienia III RP. Utrwalały sprawdzoną aksjologię, rozszerzały wiedzę, dawały argumenty w sporach początków niepodległości – jednym słowem ułatwiały marsz w dobrym kierunku, za co jestem osobiście wdzięczny.

.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Przejdź do treści