archiwum wolności

Narcyz Piórecki

Rozmowa przeprowadzona w dniu 31.08.2022 roku w siedzibie Arboretum w Bolestraszycach.

Dyrektor Narcyz Piórecki jest osobą dosyć zabieganą, wykonująca wiele zadań naraz. Jednocześnie potrafi znaleźć czas dla każdego pracownika. Nasze spotkanie zaczęliśmy w biegu, od zwiedzania Arboretum, w którym każdy krzak i drzewo ma swoją unikalną historię. Oprócz pięknej przyrody każdemu zwiedzającemu to miejsce towarzyszy doskonale z nią współgrająca sztuka. Miejsce spotkania wybrał dyrektor i był to doskonały wybór, bo jest ono pełne bogatej historii, tradycji. Piórecki jest głównodowodzącym w Bolestraszycach, sprawnym liderem, nadającym kierunek działania tej instytucji. W roku 2021 uzyskał tytuł doktora habilitowanego na Uniwersytecie Rzeszowskim. Jego pasją jest sztuka. Posiada również dyplom pracowni malarstwa ASP w Krakowie oraz Pracowni Tkaniny Artystycznej. Jest członkiem m.in. Stowarzyszenia Twórczego Wiklina.

AB: Czy mógłby Pan opowiedzieć o spotkaniu z bodajże 1986 roku w Przemyślu? Chodzi mi o wystawę w podziemiach kościoła Franciszkanów w Przemyślu w ramach festiwalu Człowiek – Bóg – Świat.

NP: Akurat z tej wystawy pamiętam niezbyt dużo, ale spróbuję to sobie poukładać po kolei. To było naprawdę dawno temu, mniej więcej w 1981 roku, w którym zacząłem studia w Krakowie. Do wybuchu stanu wojennego w grudniu była w moim życiu euforia, radość. Działo się wtedy sporo ciekawych rzeczy na Akademii Sztuk Pięknych, gdzie studiowałem. Stan wojenny to wszystko przerwał. Mieliśmy wówczas też pewnego rodzaju pracę zdalną – tzn. wysłano nas  do domu i wróciliśmy dopiero w marcu 1982 roku. Mieliśmy też strajki okupacyjne na Akademii. Byliśmy jak się jednak okazało zbyt małą placówką i po tygodniu poszliśmy do domu, bo nikt się nami nie interesował. Wyjechaliśmy do domu. Wróciłem na uczelnię, tak jak mówiłem, wczesną wiosną. Młodzi ludzie, którzy chcieli coś wtedy robić, malować, tworzyć mieli to uniemożliwione. Publicznie nie mogło się to wydarzyć. Stan wojenny to wszystko zniszczył, przekreślił. W tym czasie profesor Grzywacz w Krakowie zaczął z nami dyskutować o tym, co dalej, ponieważ odbywał się bojkot w instytucjach państwowych. Profesor Grzywacz był również twórcą reformy uczelni, osobą internowaną. W tym czasie w Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie zaczęła działać Galeria Trzech Obrazów, tak się właśnie nazywała. Wymyślili ją profesorowie, w związku z tym, że był bojkot innych instytucji. Mieściła się w małej salce i odbywały się w niej wewnętrzne wystawy akademickie. Była stworzona po to, aby pokazać m.in., jakie były wówczas trendy i co się działo w ówczesnej w sztuce. Jeden z profesorów, jak pamiętam, wrócił potem ze stypendium w Stanach Zjednoczonych i przekazywał na bieżąco informacje o tym, co w tym czasie działo się w sztuce zachodniej. Była to galeria w pewnym sensie sztuki niezależnej, ale wewnątrz środowiska akademickiego. Tak naprawdę każdy mógł wejść z ulicy i obejrzeć wystawy. W tym czasie kościoły zaczęły organizować wystawy w Krakowie. Pierwsi chyba byli pijarzy, a w Przemyślu – franciszkanie. Udostępniali miejsce dla artystów i wydarzeń niezależnej kultury. Taki młody człowiek jak ja w tamtym czasie, który coś tworzył i miał jakieś pomysły, podobnie zresztą jak moi koledzy i koleżanki, nie mógł nigdzie wystawiać. To było coś zupełnie innego niż w czasach obecnych. Wtedy był skazany na niebyt. Dlatego trzeba wyraźnie powiedzieć, że ten ruch oddolny, który zainicjował także Kościół katolicki, był oczywiście jakąś rozsądną alternatywą i dawał nowe możliwości dla kultury. Był także możliwością wymiany artystycznej, dyskusji, konfrontacji. Obecne pokolenie zupełnie nie ma z tym problemu. Moja pierwsza wystawa, którą pamiętam, zorganizowana była w Przemyślu przez Marka Kuchcińskiego, związanego ze środowiskiem niezależnym w Przemyślu. Odbyła się w kościele dolnym u franciszkanów. Była też wystawa w 1988 roku, gdzie udało się zrobić katalog. Wtedy to pocztą pantoflową i swoimi kontaktami polecaliśmy inne osoby. W tej wystawie w 1988 brała udział między innymi Asia Warchoł,  która jest obecnie szefową związku artystów okręgu krakowskiego. A także Jasiu Ziarnowski, który wyjechał w 1988 roku właśnie na zachód. Człowiek był wtedy dumny, że brał udział w ruchu niezależnej sztuki w tym trudnym czasie. Takie spotkania wspólne z artystami to była ciekawa platforma wymiany doświadczeń i pomysłów. Trzeba pamiętać, że w tamtym czasie nie można było nigdzie wyjeżdżać za granicę.

AB:  Chciałbym wrócić do kwestii organizacji tych wystaw w kościołach. Czy była to wasza wspólna decyzja, tzn. artystów i władz kościelnych, czy też inicjatywa  pochodziła tylko od środowiska kościelnego?

NP: To było mniej więcej tak, że zawsze jeżeli chodzi o sztukę, musi być jakiś menadżer. W przypadku na przykład środowiska przemyskiego takim motorem do działania był Marek Kuchciński. Jego spotkania dotyczyły różnej tematyki, ale takiej dziedziny jak plastyka nie mógł pominąć. Tym bardziej, że środowisko przemyskie artystyczne zawsze obfitowało w wiele ciekawych postaci i prężnie działało. Ciężko mi dokładnie stwierdzić, jak to się rozpoczęło dokładnie. Dowiedziałem się o wystawie od Marka: gdzie, kiedy i co. W sztuce bardzo ważne są właśnie kontakty nieoficjalne, tak zwana poczta pantoflowa i tutaj to zadziałało. Miałem też wolną rękę i mogłem zapraszać osoby znajome, ciekawe, aby dołączyły do tej artystycznej inicjatywy. Ważne było, żeby artyści byli przychylni kulturze niezależnej i poza oficjalnym obiegiem. Wiadomo było, że wystawy kościelne miały pewne ramy. Był to jednak wzajemny szacunek, o którym nie trzeba było głośno mówić, bo to było oczywiste. Ksiądz, który to organizował w Przemyślu, był bardzo zaangażowany i przejęty swoją rolą, tak jak prowadzący galerię.

AB: Pan to widział z perspektywy uczestnika, a pozostałe wymienione przez pana osoby – od strony organizacyjnej.

NP: Tak. Trzeba powiedzieć, że mój tata Jerzy Piórecki w tamtym czasie również uczestniczył w przemyskich spotkaniach. Zajmował się oczywiście swoją tematyką przyrodniczą, botaniczną i podobną. Ja mieszkałem wtedy w Krakowie, zaś do Przemyśla jeździłem rzadko, dlatego moje wspomnienia są takie, a nie inne.

AB: Proszę mi powiedzieć, jak Pan widział to środowisko przemyskie z perspektywy studenta z dużego miasta, w którym na pewno działo się więcej.

NP: Przemyśl był również ważny. Nie widziałem za bardzo dużej różnicy. Galerię Trzech Obrazów prowadziła moja koleżanka, a gdy zrobiła dyplom, ja przejąłem jej rolę do czasu mojego dyplomu. Pamiętam taką historię związaną z Galerią w Krakowie, jak profesor Grzywacz zrobił wystawę składającą się z prac przedstawiających przecięte chleby. Wtedy po trzech godzinach od otwarcia smutni panowie ją zamknęli. Po prostu przyszli, zamknęli, zapieczętowali i poszli. Mieliśmy taką przygodę z cenzurą. To była ważna galeria w życiu Krakowa. Trzeba też wiedzieć, że kiedyś odbiór takiej sztuki przedstawianej w galeriach i muzeach był o wiele większy niż w czasach obecnych. Odbiorca/widz zmienił się od tamtego czasu. Mam tego bezpośredni przykład w naszym Arboretum w Bolestraszycach. Inaczej dociera się do odbiorcy teraz niż kiedyś. Chodzenie na wystawy było w owym czasie rodzajem buntu przeciwko systemowi. Szczególnie jak chodziło się na wystawę kultury niezależnej. Cieszy mnie, że Przemyskie Towarzystwo Kulturalne reaktywowało się i organizuje takie panele jak na przykład na Kalwarii Pacławskiej, na którym dowiedziałem się wielu ciekawych rzeczy. Obecnie sztuka i wystawy wychodzą bardziej na zewnątrz, z budynku. Tak samo ma to miejsce u nas w Arboretum, gdzie wystawy są wokół ludzi. W latach 80. odbiorca był bardziej świadomy. Ludzie przychodzący na spotkania czy wernisaże chcieli oglądać rzeczy spoza oficjalnego obiegu.

AB: Może dlatego, że było to coś bardziej autentycznego?

NP: No tak, było to na pewno autentyczne. Sama idea powrotu do Towarzystwa jest bardzo ważna i według mnie bardzo potrzebna. Jednak Internet i media są teraz naszpikowane marketingiem i niskim poziomem, więc ratunkiem są właśnie tego rodzaju spotkania. Nastawione są na wzbogacanie naszej wiedzy, a nie na zarobek. Dobrze też wymieniać wtedy swoje poglądy w dobie daleko idącej poprawności politycznej. Co do spotkań w Przemyślu, to pamiętam jeszcze, że przyjeżdżałem tam specjalnie na koncerty jazzowe organizowane w CK. Jazz wtedy funkcjonował wspaniale, na wysokim poziomie w latach 80. i 90., a nawet na początku XXI wieku. Ja w 1988 roku wyjechałem na stałe do Francji i wróciłem tak świadomie dopiero w 2001 roku. Lata 90. to były krótkie przyjazdy w odwiedziny do rodziny.

AB: A czy pamięta Pan, jak to się wszystko skończyło w latach 90.? Dlaczego zaprzestano spotkań?

NP: Wydaje mi się, że stało się to zupełnie naturalnie. Proszę zobaczyć, że osoby z tamtego czasu, takie jak przykładowo Jan Musiał czy Marek Kuchciński zajęły się polityką na poważnie. Po upadku komunizmu ci ludzie zapełniali luki w administracji na różnych szczeblach. Po komunistach stanowili nową kadrę z Solidarności. Poszli w kierunku właściwym, bo oni budowali nową polską rzeczywistość. Dzięki temu mieliśmy swój głos na szczeblach władzy samorządowej i krajowej. Może powiem coś górnolotnego, ale w tamtym czasie środowisko lat 80. było czymś w rodzaju Towarzystwa Sokół. Ci ludzie zdobywali z czasem doświadczenie i byli przygotowani do pełnienia pewnych niezależnych funkcji i myślenia niezależnego bez obciążeń partyjnych czy korupcyjnych. Działali bezinteresownie. Bardzo dobrze, że teraz takie instytucje jak Przemyskie Towarzystwo Kulturalne, Towarzystwo Przyjaciół Nauk, nasze Arboretum czy Kościół angażują się we współpracę i wspólnie mogą organizować cenne wydarzenia, ważne i potrzebne w dzisiejszych czasach.

Mój tato i ja przekazaliśmy do archiwum dużą kolekcję obiegu niezależnego, m.in. tzw. bibułę. Osobiście mam kilka książek, które zachowały się w niewielu egzemplarzach. Część zniszczyliśmy – spaliliśmy ze względów bezpieczeństwa.

Rozmawiał Aleksander Busz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Przejdź do treści