archiwum wolności

Jerzy Piórecki

Profesor Jerzy Piórecki

Gdy patrzymy na Arboretum, trudno wyobrazić sobie ogrom czasu i pracy potrzebnych, by stworzyć ten cud natury. Nie jest to jednak dzieło samej przyrody i ludzkich rąk. Pomogła ogromna wiedza profesora. No i serce. Rośliny to czują. Gdy spacerujemy, Jerzy Piórecki po kolei nazywa rośliny, które w większości widzę pierwszy raz w życiu. Miejsce słynie z derenia, którego przeróżnych odmian są tu ponad trzy tysiące. Są też egzotyczne rośliny i zastanawiam się, jakim cudem przywiezione gdzieś z amerykańskich mokradeł czy innego dorzecza Amazonii przyjmują się na Podkarpaciu, żyją już tyle lat i pięknie się rozrastają. Być może profesor posiadł tajemną wiedzę, którą kiedyś się ze mną podzieli.

Żyjemy w rzeczywistości zdeterminowanej wojną na Ukrainie. Polacy zmienili paradygmat pomocy uchodźcom, co wpłynęło na pozytywne postrzeganie nas w świecie i dało większe prawo do upominania się „o swoje”. W ostatnich dniach głośno było o odsłonięciu pomników lwów przed cmentarzem Orląt Lwowskich. Wiem od Mariusza Olbromskiego, że z profesorem Pióreckim uprawiali niezłą „partyzantkę”, by nasi polegli rodacy spoczywali w godnym miejscu – bez śmieci, bez gruzu, w osłonie przyrody. Cieszę się więc, że mam okazję zapytać o tę niezwykłą historię osobiście.

Jerzy Piórecki:
Na Ukrainę przewoziliśmy rośliny w niezwykle trudny sposób. Najgorszy był transport, nie było bowiem podobnych rozwiązań, jakie dziś mają przewoźnicy – z dokumentami na granicy staliśmy po kilkanaście godzin. Aby nadać sprawie powagi, zbieraliśmy wszystkie możliwe pieczątki – np. ze świętym Florianem, to wtedy uważano, że to ważna instytucja. Im więcej pieczątek się nabiło, tym łatwiej było przekroczyć granicę. Kolejki na granicy były po kilka kilometrów. Ludzie w dużych skupieniach koczowali przez wiele dni w rowach i pasmach zieleni odsłaniających przydroża. Gdy razem z Mariuszem jechaliśmy uprzywilejowanym konsularnym autem, to ludzie zdenerwowani, zmęczeni, z dziećmi wskakiwali na maskę samochodu, by nas powstrzymać przed omijaniem stłoczonych podróżnych.
Czyja to była inicjatywa?
Nie można zapomnieć, że wówczas w wielu miejscowościach w Polsce powstawały żywiołowe inicjatywy – jak ratować w ówczesnych realiach polskie dziedzictwo na ziemiach utraconych. Znalazłem się w grupie inicjatyw, jak wykonać prace porządkowe i pielęgnacyjne zieleni drzewiastej na cmentarzu Łyczakowskim.
Inicjatywa ta nie przekroczyła granic Polski z powodu braku odpowiednego sprzętu i ludzi odpowiednio przeszkolonych.
Przemyśl jest jednak najbliżej Lwowa i niby na skróty, jak podaje Mariusz Olbromski – jako osoba towarzysząca znalazłem się wraz z nim na rozmowach z władzami miasta i obwodu Lwowa. Przebieg ich zrelacjonował Mariusz Olbromski. Ze swojej strony dodam, że na ostatnim burzliwym spotkaniu w ratuszu lwowskim wywołał m.in. tłumacz, dodając do wystąpień uczestników spotkania wiele dodatkowych roszczeń, w sprawie oddania Ukraińcom obiektów architektonicznych w Przemyślu jako podstawę rozmów.
Dziś można stwierdzić, że strona ukraińska odzyskała ich znacznie więcej z wyjątkiem kościoła i klasztoru Ojców Karmelitów fundacji Marcina Krasickiego. W następnych długich latach władze Rzeczypospolitej stopniowo, kosztem Przemyśla, z wielkimi przerwami i powoli uzyskiwali zgodę od władz miasta Lwowa na renowację cmentarza wojskowego na cmentarzu Łyczakowskim.
Na spotkaniu we Lwowie Mariusz Olbromski zaopatrzony w list intencyjny w imieniu wojewody przemyskiego Jana Musiała deklarował współpracę województwa przemyskiego z Obwodową Radą Narodową we Lwowie, wyrażając opiekę nad cmentarzami ukraińskimi w województwie przemyskim, a ze strony ukraińskiej proponując otoczenie opieką cmentarzy polskich w rejonie Lwowa.
Rozmowy o pracach ratunkowych na cmentarzach wojskowych stały się niemożliwe do kontynuowania, a o jakichkolwiek innych w ogóle nie można było dyskutować.
Tam w katakumbach stała jeszcze lokomotywa kolejowa, która w zimie ogrzewała pracownię kamieniarską. Wiele materiałów kamieniarki pochodziło z Łuku Tryumfalnego Cmentarza Orląt lub innych pomników polskich. Górna część cmentarza wojskowego z kaplicą i katakumbami oddzielona była murem z betonowych bloków od cmentarza (Ryc. 5), który właściwie nie istniał, albowiem ziemia była splantowana i wyrównana gruzem, śmieciami i ziemią z pobliskich wykopów nowo stawianych budynków. Wysokość nasypu sięgała od dwóch do czterech metrów i więcej. Krzyże z nagrobków zostały przyniesione jako podkłady pod pobliską linię tramwajową.
Jednym z ciekawszych momentów spotkania były ciche prośby Tadeusza Bobrowskiego, dyrektora Energopolu, dużego przedsiębiorstwa wykonującego wówczas prace budowlane na żyznych glebach pod Lwowem. Jak wspomniałem, dyrektor wielokrotnie zwracał się z prośbą o wyrażenie zgody, aby przedsiębiorstwo mogło transportem własnym przywieźć na cmentarz glebę do odnowienia nagrobków, prosząc zarazem o pisemną zgodę na wjazd przedsiębiorstwa na cmentarz. Wobec oficjalnej odmowy otrzymania pisemnej zgody prowadzący zebranie wiceprzewodniczący obwodowej Rady Narodowej we Lwowie stwierdził, że nie potrzeba specjalnego pisma, ponieważ na sali jest obecny dyrektor Cmentarza Łyczakowskiego i dlaczego się nie porozumiecie. Było to jakby dyskretne porozumienie obu panów, tj. dyrektora Bobrowskiego i dyrektora Cmentarza Łyczakowskiego, że sobie poradzą z tą sprawą, co w rzeczywistości okazało się realne i przedsiębiorstwo Energopol nie tylko przywiozło pryzmę świeżej gleby, ale przede wszystkim transportem własnym rozpoczęło wywózkę pryzm gruzu i ziemi z cmentarza. Dotąd ręcznie głównie osoby z Towarzystwa Opieki nad Grobami Wojskowymi we Lwowie zbierały gruz i ziemię z nagrobków i wynosiły w różnych pojemnikach i na taczkach na pryzmy, a wolne miejsce między nagrobkami ozdabiały roślinami (Ryc. 1).
W pierwszej fazie pielęgnacji odsłoniętych grobów kobiety z Towarzystwa spontanicznie sadziły gatunki roślin ozdobnych, jakie rosły koło ich domu, tj. rośliny ozdobne – gruntowe – jednoroczne, wymagające pielęgnacji (Ryc. 4). Jak przychodziła zima, umierały, trzeba było na wiosnę je sadzić od nowa.
Pracami kierował przede wszystkim Eugeniusz Cydzik (Ryc. 6). Odtąd też energiczna grupa ludzi z Energopolu samorzutnie i przy pomocy dyrektora Tadeusza Bobrowskiego w godzinach wolnych od pracy podjęła wieloletni trud porządkowania cmentarza wojskowego. Przy odgruzowaniu ujawniły się nienaruszone nagrobki, ale już bez krzyży. Największym problemem było usunięcie wielkich topoli z alei rozplanowanej na osi głównej cmentarza – między Łukiem Tryumfalnym a kaplicą, ale i z tym poradzili sobie również pracownicy i dyrektor Energopolu.
Po odsłonięciu kwater już przy nowych nasadzeniach mieliśmy różne przygody przy transporcie roślin z Polski na Ukrainę. Przy jednym z wyjazdów wspólnie z kolegą Tomaszem Nowakiem, dyrektorem Ogrodu Botanicznego Uniwersytetu Wrocławskiego, który zbierał rośliny do nasadzeń i jednocześnie okazał się ważnym specjalistą od ich pakowania do samochodów. Potrafił do nysy upchać nieskończoną ilość doniczek. Zajechaliśmy na granicę w Medyce, wówczas na Ukrainie była moda, że z Polski przewozi się bulwy ziemniaków. Specjalistka od kwarantanny roślin zainteresowała się pieczątkami z ogrodu botanicznego i gdyby nie to, zapewne uważałaby nadal, że wieziemy ziemniaki i wyraziłaby nam zgodę na ich transport. My jednak to potwierdzamy i zaczęły się od nowa konsultacje z Kijowem. Nie pomogły nawet żarliwe zapewnienia pana Tomasza, że wieziemy dar dla narodu ukraińskiego i miasta Lwowa. Po upływie wielu godzin poinformowano nas, że na miejscu jest bufet dla pracowników straży granicznej i z trudem żeśmy się dostali, aby przetrwać te długie godziny oczekiwania na zgodę wyjazdu. Udało się nam przede wszystkim dlatego, że kolega wkładał but między drzwi do bufetu i nie pozwalał ich zamknąć. Spędziliśmy tam wiele godzin, na półkach bufetu była czerwona od papryki słonina i duży ogólnie dostępny kocioł ze słodką kawą. Przy nich spędziliśmy w bufecie prawie osiem godzin, aż udostępniono nam informację ostateczną, że nasz samochód marki Nysa jest nieprzygotowany do transportu. Pod koniec dnia jeszcze raz spotkamy się z pracownicą kwarantanny roślin i na jej żądanie otwieramy tylne drzwi nysy, z której wysypały się na nas dziesiątki doniczek z roślinami. Pani z urzędu bierze jedną z pierwszych doniczek i wyjmuje z niej sadzonkę jałowca, a na nią wypada pół doniczki dżdżownic. Po paru godzinach udało się nam przekroczyć granicę. Odtąd transport roślin z Bolestraszyc do Lwowa przyjął na siebie Energopol.
I przez wiele lat jałowce sadziliśmy na każdym nowym odsłoniętym grobie. Najpierw szybko rosnące, a następnie o spowolnionym wzroście bardzo niskie, niewymagające częstego cięcia. W pewnym okresie przedsiębiorstwa związane z renowacją cmentarza wymieniały nasadzenia jałowców na żwir kamienny, który również zarastał chwastami i po pewnym czasie staraniem Tadeusza Cydzika i innych osób z Towarzystwa Opieki nad Grobami Wojskowymi ustaliła się forma nasadzeń z jałowca (Ryc. 2-5).

Rozmawiała Marta Olejnik

Ryc. 1. Pierwsze żywiołowe nasadzenia i pielęgnacja roślin ozdobnych gruntowych na odsłoniętych mogiłach przez lwowskie Towarzystwo Opieki nad Grobami Wojskowymi, lata 90. XX w., fot. J. Piórecki
Ryc. 2. Kalwaria Pacławska. Członkowie Towarzystwa Opieki nad Grobami Wojskowymi ze Lwowa, lata 90. XX w. fot. K. Kozak.
Długoletni i wytrwali opiekunowie Cmentarza Orląt z Towarzystwa Opieki nad Grobami Wojskowymi we Lwowie pierwsi odsłonili spod gruzów nagrobki i pielęgnowali na nich kwiaty. Goście Arboretum w Bolestraszycach w 1994 r. zwiedzili Przemyśl, Kalwarię Pacławską i Częstochowę

Ryc. 3. Goście w Arboretum w Bolestraszycach z polskiego Towarzystwa Opieki nad Grobami Wojskowymi ze Lwowa, lata 90. XX w., fot. J. Piórecki
W okresie pobytu w Arboretum, goście ze Lwowa pod opieką i wiktem ks. Henryka Pszony zwiedzili Kraków, Łagiewniki, Częstochowę i Kalwarię Pacławską. Z Arboretum towarzyszyli im Marzena Kluz i Kazimierz Kozak. Transportu użyczył dyrektor PKS z Przemyśla

Ryc. 4. Nieliczne już grono pań – strażniczek polskich grobów na Łyczakowie. Przy wyraźnym ograniczeniu egzystencji materialno-życiowych były przez całe życie wiernymi strażniczkami mogił na cmentarzu Łyczakowskim
Ryc. 5. Cmentarz Obrońców Lwowa na Łyczakowie. Pierwsze odgruzowane kwatery, ustawione krzyże i nasadzenia roślin z Bolestraszyc przez Towarzystwo Opieki nad Grobami Wojskowymi, lata 90. XX w., fot. J. Piórecki

Ryc. 6. Eugeniusz Cydzik i Grzegorz Trubicki, doc. botaniki. Po utracie pracy codziennie przez wiele lat pielęgnował groby na cmentarzu Łyczakowskim, lata 90. XX w., fot. J. Piórecki

Mariusz Olbromski

Oczywiście potwierdzam to, co mówił profesor Jerzy Piórecki. Dodam tylko, że poruszył między innymi sprawę zupełnie społeczeństwu nieznaną. Otóż na początku lat 90. jako dyrektor Wydziału Kultury Sportu i Turystyki w Urzędzie Wojewódzkim w Przemyślu wymyśliłem i napisałem projekt podpisania umowy między ówczesnym województwem przemyskim a lwowskim o wzajemnej ochronie cmentarzy. Chodziło mi głównie o łyczakowski cmentarz Orląt, ale nie tylko. Bo mam na przykład pochowanych na cmentarzu w Jaworowie swoich bliskich. A wówczas te cmentarze przygraniczne wyglądały strasznie, wszystko było zniszczone i zaśmiecone. Namówiłem więc ówczesnego wojewodę przemyskiego Jana Musiała, aby z tym projektem przetłumaczonym też na język ukraiński mnie wydelegował do Lwowa i upoważnił do prowadzenia rozmów w tej sprawie. A wcześniej zawiadomił o tym władze w Warszawie. W podróży towarzyszył mi prof. Jerzy Piórecki, który jechał między innymi, aby obejrzeć, jak wygląda cmentarz Orląt. Jako starszy i bardziej doświadczony służył mi swoją radą. W lwowskim ratuszu prowadziłem rozmowy ze stroną ukraińską (było to około czterdziestu osób), ale był też obecny prof. Jerzy Piórecki, a także inne osoby, do których miałem zaufanie: nieżyjący już Stanisław Czerkas, Prezes Towarzystwa Kultury Polskiej we Lwowie, nieżyjąca już Emilia Chmielowa, prezes Federacji Organizacji Polskich na Ukrainie. Wszystkie te osoby włączały się w tok rozmowy i służyły mi wsparciem. Także konsul RP we Lwowie, którego nazwiska, niestety, nie pamiętam. W czasie spotkania był także obecny pan Tadeusz Bobrowski, dyrektor Energopolu, dużej polskiej firmy, która miała bazę pod Lwowem i dysponowała kilkuset ciężarówkami. Było w niej zatrudnionych kilkuset robotników. Po ponad trzech godzinach rozmów w lwowskim ratuszu miałem poczucie klęski, bo strona ukraińska ostatecznie nie zgodziła się na podpisanie dokumentu. Spytałem więc już na koniec, przed pożegnaniem, przewodniczącego rady miasta, czy by było mu przyjemnie, gdyby na grobie jego bliskich leżały śmieci, a on jakby nagle oprzytomniał i odpowiedział, że nie. „To niech pan i pana koledzy pomyślą, jak czują się rodziny tych osób, które leżą na cmentarzu Orląt” – powiedziałem. „Zgódźcie się chociaż na wywiezienie śmieci”. Na co on – po rozmowie z radnymi i doradcami – wyraził zgodę, ale nie podpisał niczego. Powiedział tylko, że otworzą bramy tego cmentarza, ale jedynie na miesiąc i nie dłużej. Wychodziłem z sali ratusza w poczuciu przegranej, ale podszedł do mnie dyrektor Bobrowski i powiedział: „Panie, to wielki sukces. To początek odbudowy. Wywieziemy wszystkie śmieci i gruzy”. I tak się stało. Śmieci i gruzu na całym cmentarzu Orląt było wówczas na jakieś cztery metry. Cały był zarośnięty chwastami, pokrzywami, wielkimi, dziko rosnącymi topolami. Od rana do późnej nocy przez miesiąc krążyły ciężarówki, a prawie wszyscy robotnicy Energopolu pracowali społecznie. A już później prof. Jerzy Piórecki przewoził niejeden raz rośliny na Cmentarz Orląt ze swego podprzemyskiego, cudownego Arboretum, za każdym razem z wielkimi kłopotami i problemami. Jest on teraz, jeśli się nie mylę, oprócz mnie, jedynym już żyjącym polskim uczestnikiem i świadkiem tamtych rozmów i wydarzeń. Osobny rozdział bezinteresownej pomocy dla środowisk polskich ze Lwowa i Kresów prof. Jerzy Piórecki zapisał, wspierając plenery malarskie w Arboretum i liczne spotkania organizowane przez moją żonę i przeze mnie z aktorami Ludowego teatru Polskiego, działaczami Towarzystw Kultury Polskiej w latach 90. i później. Było ich bardzo wiele. Ale to już inna historia.

Jedna odpowiedź

  1. To bardzo ciekawe przedstawienie całej treści i historii niezwykłych działań prof Jerzego , Bardzo dużo działań miałem osobiście przyjemność przez 40 lat obserwować a w wielu także wspólnie uczestniczyć głównie w temacie dziedzictwa kulturowego. Cieszy nas bardzo że te niestrudzone działania profesora Pióreckiego trafiają do następnych pokoleń oraz i to że najwięcej wiedzy mógł przekazać dla swojego syna Narcyza obecnie dyr. Arboretum w Bolestraszycsch. Pozdrawiam serdecznie .Również w imieniu Podkarpackiej Fundacji Ochrony Zabytków.

Skomentuj Henryk Madejowski Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Przejdź do treści