archiwum wolności

Grażyna Niezgoda

O środowisku Strychu Kulturalnego w Przemyślu

            Określenie „strych kulturalny” mieści w sobie dwa, a nawet trzy znaczenia. Jedno to miejsce spotkań – poddasze w domu przy ul. Węgierskiej w Przemyślu,  drugie  – grupa towarzyska, swoisty klub dyskusyjny złożony z osób, które szukały czegoś więcej niż oficjalny obieg kultury – wolności, wolności słowa, prawdy, kultury wyższej. Strych kulturalny tak rozumiany działał w latach 1985-1989. Trzecie znaczenie to wydawnictwo „Strych Kulturalny”, które zaczęło wychodzić jesienią 1989, miało nakład zaplanowany na 100 egzemplarzy i było wydawnictwem domowym. Ukazało się 6 numerów.  

W spotkaniach i działalności Klubów Kultury Chrześcijańskiej, które dały  początek ruchowi niezależnemu, udziału nie brałam. W 1983 roku zmarł mój mąż, Waldemar Niezgoda, zresztą w jakiś sposób w wyniku stanu wojennego i pogrążona w żałobie, znajdowałam się w innym świecie. Pamiętam, że m.in. zorganizowano tam występ Krzysztofa Kolbergera czy spotkanie z Tomaszem Jastrunem, jednak nie dla mnie.

Do współpracy z grupą osób, które utworzyły pismo nazwane później „Strychem Kulturalnym”, zaprosił mnie Krzysztof Kaniewski, dziennikarz, wydawca, organizator turystyczny, ważna postać naszego środowiska. Byłam chyba dobrym nabytkiem – od 1973 roku prowadziłam w Przemyślu salon Desy z antykami, a od  1976 – galerię sztuki współczesnej (Galeria Desa, ul. Fredry 5) i dobrze znałam środowisko plastyczne, a także  mogłam pomóc w organizowaniu wystaw, zarówno merytorycznie, jak i praktycznie, np. pożyczając ramy do obrazów. Spotkaliśmy się w mieszkaniu Kaniewskich, na poddaszu budynku przy placu Katedralnym 2,  obecnie jest tam Muzeum Archidiecezjalne w Przemyślu, ale wtedy, w roku 1985 budynek należał do przemyskiego Muzeum Okręgowego, obecnie Narodowego, a żona Krzysztofa Basia, była tam konserwatorką sztuki i korzystali z mieszkania służbowego. Na spotkaniu obecni byli: gospodarz, Marek Kuchciński, ja i Marek Zazula – muzyk, absolwent krakowskiej Akademii Muzycznej, wiolonczelista, dyrygent, założyciel zespołu Capella Premislennsis, jedna z najbardziej znaczących osób ruchu niezależnego. Po tych naradach zaczęliśmy już konkretnie pracować. Zaczęliśmy cykl spotkań poetyckich. To pierwsze odbyło się w moim mieszkaniu – z Baśką Tondos, zaś drugie – w mieszkaniu rodziców Marka Kuchcińskiego, na ulicy Matejki – z Józefem Kurylakiem, o którym wtedy nie wiedzieliśmy, że był agentem SB. Spotkanie z Baśką nie zostało dlaczegoś zanotowane w kalendarium „Strychu”, ale to z Józefem jest – sierpień 1985. Takie były pierwsze wydarzenia strychu kulturalnego w Przemyślu, czyli tak naprawdę na owym strychu, według moich obliczeń, spotkaliśmy się po raz trzeci, w rzeczywistości jest bowiem zawsze nieco inaczej niż w pamięci zbiorowej – wojna stuletnia trwała sto szesnaście lat, rewolucja październikowa odbyła się w listopadzie, a strych kulturalny zaczął się bloku na 22 Stycznia i w mieszkaniu na ulicy Matejki.

            Wracając do pierwszego spotkania – Barbarę Tondos, historyczkę sztuki z Rzeszowa, moją znajomą, do imprezy w drugim obiegu, poza cenzurą, wybrałam z rozmysłem. Baśka i jej mąż Jurek Tur prowadzili w Rzeszowie punkt z  wydawnictwami podziemnymi, byliśmy wszyscy troje w grupie osób wspierających KOR – Komitet Obrony Robotników. Jeździłam regularnie do Rzeszowa po bibułę – książki, gazetki – różnego rodzaju druki niezależne, gadżety typu przypinki, banknoty z Jaruzelskim itp. i rozprowadzałam to w Przemyślu. Niektóre z tych wydawnictw były za darmo, ale większość z nich była dość droga, potrzebne były bowiem środki na działalność – na farby, papier, transport itp. Kolportaż był już bezkosztowy, my bowiem na tej działalności nie zarabialiśmy – za jaką cenę wydawnictwo kupiłam, za taką odstępowałam dalej. Barbara Tondos i Jerzy Tur to postaci na Podkarpaciu legendarne, z wielkim dorobkiem na polu historii sztuki. Aby uczcić i zachować pamięć o nich, wydano księgę pamiątkową „Nic nad oryginał”, odbywały się konferencje naukowe na ich temat, mają wielki wkład dla niepodległości.

            Do tej strychowej  działalności w Przemyślu wkroczyłam już ze swoją historią w ruchu  podziemnym,  choć Krzyś Kaniewski zapraszając mnie raczej o tym nie wiedział, działaliśmy przecież w konspiracji.

Kto był na tym pierwszym spotkaniu? Dziś już tego nie pamiętam, na pewno Marek Kuchciński, Marek Zazula i Józef Kurylak, któremu zresztą wiersze Baśki Tondos się nie spodobały i je atakował. Nie pamiętam także, kto był na spotkaniu z jego poezją – może Jan Musiał, polonista i dziennikarz, przyszły wojewoda i kanclerz uczelni, a w naszym ruchu przyszły redaktor wydawnictwa „Strych Kulturalny”. Może Janusz Czarski, polonista i nauczyciel, potem wieloletni, dwukrotny dyrektor Centrum Kulturalnego w Przemyślu, który już  w wolnej Polsce sprowadzał do Przemyśla Krzysztofa Pendereckiego, Leszka Mądzika i innych świetnych artystów, organizował wiele istotnych wydarzeń kulturalnych. Na tym właśnie polegał fenomen grupy strychu, że szukaliśmy kultury wysokiej i żadne inicjatywy nie były dla nas za trudne.

            Co to znaczy „strych kulturalny”, skąd się wzięła ta nazwa? Marek Kuchciński, który z całą pewnością jest osobą w tym ruchu najważniejszą, miał domek w ogrodzie przy ulicy Węgierskiej z pięknym sadem i folią, pod którą hodowane były pomidory. Woził je na sprzedaż na  giełdę na Śląsku. Parter tego domku był dość zwyczajny – kuchnia ze starym kredensem, dwa  pokoje,  ale piętro, strych, było zaadaptowane na pomieszczenie mieszkalne – salon, w zasadzie jednoprzestrzenny z mnóstwem książek, z obrazami i fotelami. Kiedy Marek przygotował ten strych do spotkań, już trudno było szukać czegoś lepszego – było tam wszystko: przestrzeń, siedziska, piękna atmosfera i życzliwy gospodarz, który to wszystko ogarniał. Marek dysponował także samochodem, toyotą, i to auto oprócz dostaw pomidorów służyło także do przywożenia gości,  szczególnie  z  Warszawy,  ale bywało też, że i z Lublina lub innych miejsc. Nawiasem można tu dodać, że SB nadała Markowi kryptonim „Toyota” – wielce oryginalnie. To Marek poprzez swoje kontakty zapraszał na strych większość tych znakomitych osób, które się wśród nas pojawiły, koordynował także pracę moją, Zazuli, Musiała, Bonarka, Kaniewskiego czy Jarosza. Czyli był gospodarzem, organizatorem tych spotkań, także współorganizatorem wystaw oraz współredaktorem wydawnictwa. Spotkania stricte na strychu zaczęły się w roku 1985.  

Ten strych na Węgierskiej znałam już wcześniej, bywałam tam na spotkaniach towarzyskich środowiska plastycznego naszego miasta. Pierwsza żona Marka, Iwona Miśkiewicz, jest malarką, bardzo interesującą, maluje wrażliwe, wysublimowane obrazy z przedstawieniami drzew, ptaków, natury. Za jej pobytu na Węgierskiej było w środku strychu wydzielone niewielkie pomieszczenie na pracownię malarską i my na tym strychu bywaliśmy.

            Należy jeszcze dodać, że spotykanie się w domach było w tamtych czasach dość powszechne. Teraz w zasadzie się tego nie praktykuje. Obecnie po wernisażu lub z innej okazji wybieramy się do kawiarni, baru lub pubu,  ale wtedy knajpy były straszliwe, puste, z kiepską i nieżyczliwą obsługą i nasze pokolenie już tam nie chodziło, w przeciwieństwie do naszych rodziców, którzy jeszcze kultywowali przedwojenną tradycję dancingów. Nie mówić o podstawowym powodzie spotkań w domach – poszukiwaniu oddechu od służb bezpieczeństwa. Więc przy najmniejszej okazji ktoś zabierał gości do swego domu. W przypadku strychu, poza Węgierską był to akurat mój dom, czyli mieszkanie w bloku przy ulicy 22 Stycznia. Trafialiśmy tam np. po festiwalach „Człowiek – Bóg – Świat”. Kilka spotkań odbyło się także w domu Marysi Strońskiej, córki malarza, hodowczyni kotów, jej piękny dom przy Matejki, pełen obrazów, też był dla nas otwarty.

            Intelektualnie i poprzez swoje kontakty potęgą, opoką i podporą strychu była Marta Sienicka, tłumaczka i anglistka wraz ze swoim partnerem, też anglistą, Stefanem Makowieckim. Byli z Warszawy i to oni przysyłali do nas wiele świetnych osób na spotkania, przyjeżdżali wraz z owym gościem i Marta podczas prelekcji tłumaczyła z angielskiego. Zarówno Marta, jak i Stefan, a także siostra Stefana Elżbieta Makowiecka, mieli swoje własne wystąpienia na strychu. Właśnie dzięki Marcie do Przemyśla przybyła Helen Ganly, świetna artystka z Oxfordu, która utrzymuje z nami kontakty do dziś, choć teraz trudno jej już podróżować. Przyjechała do nas w grupie innych oxfordzkich artystów – byli to Alan Franklin, Cally Le Poer Trench, Roger Perkins. Helen weszła potem do grupy artystów Słonnego, a także nadal współpracuje z Jadwigą Sawicką w działaniach artystycznych.

Jadwiga Sawicka jest wśród przemyskich twórców postacią największej kariery i sławy. Artystka sztuk wizualnych – malarka, autorka instalacji, kuratorka wystaw, profesorka Wydziału Sztuki UR, ma swoje dzieła m.in.  w zbiorach Muzeum Narodowego w Krakowie czy Zachęty, a także swój rozdział w albumie „Artystki” obok Boznańskiej czy Stryjeńskiej. Wystawiała w Nowym Jorku, Wiedniu itp. Na strychu była od początku, opracowała też artystycznie  drugi numer wydawnictwa „Strych Kulturalny”. Od początku poziom graficzny tego periodyku był wybitny, pierwszy numer zaprojektował Mirosław Kocoł, grafik, nauczyciel akademicki UMK w Toruniu, rysownik, artoterapeuta. Razem ze swoją żoną, artystką Beatą Bober-Kocoł wyjechali z Przemyśla do Torunia. Trzeci numer ilustrował ówczesny mąż Jadwigi, Stanisław Koba, artysta krytyczny, ukończył ASP w Krakowie i tam obecnie mieszka. Dalsze numery zaprojektowali graficznie: Mariusz Kościuk, Marek Mikrut i Andrzej Cieszyński.

Jeszcze od czasu Klubu Inteligencji Katolickiej był w tym gronie Jerzy Bonarek, zajmował się książkami i przy książkach pozostał, dziś jest właścicielem księgarń i kawiarni Libera, ulubionego miejsca przemyślan. Rola Jurka była nie do przecenienia w działaniach logistycznych. Na polu książek wspierała go  w tym dziele jego przyszła żona Beata. Ważną uczestniczką spotkań była też Lucyna, później Czarska, żona Janusza, konserwatorka muzealna. Konserwatorką z tego samego działu w muzeum jest też Brygida Pisz-Busz, też istotna uczestniczka większości spotkań. Bywał także jej przyszły mąż Mirek Busz, lekarz.   

            Spotkania odbywały się na zasadzie spotkań, np. w bibliotece czy klubie, gdzie się przychodzi, niczego nie je i nie pije, słucha się prelekcji i następnie wychodzi. Oczywiście jakaś niewielka grupa zostawała trochę dłużej, gotowała, jadła i piła.

            O naszej działalności wystawowej napiszę może kiedyś osobny merytoryczny tekst, z opowieściami o artystach i charakterystykami wystaw, ale tu, w opowiadaniu o środowisku strychu, warto wspomnieć o pewnej wystawie – w podziemiach oo. franciszkanów zaprezentowali swoje prace dwaj przyjaciele, uczestnicy spotkań strychowych, przemyślanie – Jerzy Cepiński i Mariusz Kościuk. Obaj po krakowskiej ASP, pokazali malarstwo abstrakcyjne, każdy  zgoła inne – Jurek był wtedy nieokiełznanym, pełnym ekspresji taszystą, Mariusz poszukiwał wyrafinowanych rozwiązań kompozycyjnych i kolorystycznych.   Franciszkanie udzielali nam pomieszczeń podziemi kościoła nieodpłatnie i serdecznie, wchodziło się tam z poziomu ulicy  Franciszkańskiej. Z kurią i klasztorem rozmawiał być może Marek Zazula, to on był świetnie zorientowany w tych sferach, i on często prowadził dwustronną dyplomację. Ale byli też inni. Ponadto mieliśmy poparcie biskupa Antoniego Tokarczuka oraz proboszcza mojej parafii księdza Stanisława Zarycha. Obaj kapłani odcisnęli swój piękny ślad na dziejach Przemyśla.

Podziemia franciszkańskie pozostały naszym głównym pomieszczeniem ekspozycyjnym aż do roku 1989. Należy tu podkreślić, że gospodarze, ojcowie franciszkanie nigdy nie ingerowali w treść eksponowanych dzieł. Pamiętam kontrowersyjny w warstwie wizualnej, choć bardzo przejmujący obraz Janusza Szpyta. Dzieło było dość drastyczne, jednak nie zakazano ekspozycji.

            Trudno w to dziś uwierzyć, ale zorganizowaliśmy tam około 50 wystaw. Wymienić by tu należało wystawy Tadeusza Boruty, Zygmunta Czyża czy Jacka Fedorowicza, z którymi od jakiegoś czasu współpracowałam. Najważniejszy był dla nas festiwal „Człowiek – Bóg – Świat”, rozwijający się z edycji na edycję. Zaczynał się jako wystawa artystów z Przemyśla, następnie archidiecezji, a następny, trzeci był już międzynarodowy – Niemcy, Anglia, Szkocja, USA, RPA i in. Korzystaliśmy z moich list adresowych i spisów artystów, które zgromadziłam, prowadząc galerię. Oprócz trzech dużych festiwali zorganizowaliśmy także dwa plenery artystyczne w Krasiczynie. Uczestniczących artystów pomieściliśmy na plebanii w Krasiczynie u niezapomnianego i legendarnego księdza Stanisława Bartmińskiego. Jego ciepłe wsparcie bardzo nam pomagało w trudnych często kłopotach. Przy okazji wspominam następną ważną postać strychu, brata księdza Staszka – Jana Bartmińskiego, przyszłego wojewodę i wieloletniego radnego miasta Przemyśla.     

Z kręgu artystów wizualnych bywali także na strychu malarze – Alina Czarnecka-Mikrut i Marek Mikrut. Marek jest obecnie wicedyrektorem Muzeum Narodowego Ziemi Przemyskiej, opracowuje też graficznie wszystkie druki muzealne, a ponadto nadal maluje. Tworzy pejzaże i weduty, bardzo osobiste, w ostrych, nie zawsze rzeczywistych kolorach. Alina maluje, fotografuje, kręci filmy, w swych obrazach poszukuje sposobu przekazywania emocji poprzez kolor.

            Dyrektorem Muzeum Narodowego Ziemi Przemyskiej jest obecnie Jan Jarosz, w czasach strychu nazywaliśmy go „Szczawikiem” – był bowiem bardzo młody, dopiero po studiach na historii. Chętnie pomagał, przywożąc gości z Warszawy i innych miast, służyła do tego toyota Marka, chyba wtedy jedyny samochód w naszym towarzystwie.

            Z osób, które ja zaprosiłam do współpracy z przemyskim strychem, należy wymienić Magdę Hniedziewicz i Macieja Gutowskiego. Byli to znani krytycy sztuki z Warszawy. Istniała wówczas w periodykach taka forma jak recenzje sztuki, teraz są raczej kuratorzy i krytycy reprezentujący poszczególne grupy twórcze. Poznałam małżeństwo Gutowskich na festiwalu kultury niezależnej „Droga i Prawda” we Wrocławiu, a ponieważ mnie zachwycili, poprosiłam ich o udział w jury festiwali „Człowiek – Bóg – Świat”. Byli też, w jakiejś formie, uczestnikami plenerów w Krasiczynie, bywali na spotkaniach strychowych. Warto tu przywołać kilku innych jurorów festiwali, jak Janusz Eysymont, Henryk Waniek, obaj z Warszawy – te nazwiska mogą budzić naszą dumę, także Kazimierz Wiśniak, wybitny scenograf i malarz z Krakowa, mój przyjaciel, z którym wydaliśmy razem książkę. Wszystkich uczestników strychu nie wymieniłam, przychodziła na spotkania Ela, siostra Beaty Bonarkowej, dentystka, przychodzili Boguś i Urszula Zaleszczykowie, Wojtek i Janina Kalinowscy, Lucyna Łukasik obecnie Podhalicz, Janusz Obłąk, Mieczysław Dudek, Basia i Wojtek Mikułowie, Urszula i Mariusz Olbromscy, Jadwiga i Krzysztof Repelowie. Wojtek Mikuła zostanie potem prezesem spółki Ziemia Przemyska wydającej tygodnik „Życie Podkarpackie”, Mariusz Olbromski będzie najpierw dyrektorem Wydziału Kultury Urzędu Wojewódzkiego, potem dyrektorem Muzeum Ziemi Przemyskiej. Urszula Olbromska jest historyczką sztuki, Basia Mikuła księgarką, a Krzysztof Reppel architektem. Bywali także Waldemar Wiglusz i Jacek Borzęcki.

            Nasze spotkania były obserwowane przez służby i choć o tym nie rozmawialiśmy, zachowało się wiele anegdot z ich działań przeciwko nam. Mogę opowiadać tylko o sobie: byłam szykanowana w sposób wyjątkowo dla mnie uciążliwy. Nieznani sprawcy często tłukli szybę wystawową w salonie desy. Problemy te ustały jakoś po roku 1989. Po takim wypadku musiałam dla bezpieczeństwa antyków spędzić noc w sklepie i za każdym razem się przeziębiałam. Pewnego razu, kiedy byłam na strychu, a szyba została znów stłuczona, policjant zawiadamiający o zdarzeniu zadzwonił do naszego domu, zwyzywał wulgarnie i zastraszał mojego dziesięcio- chyba -letniego syna, który został w domu, domagając się, aby mu powiedział, gdzie jestem. Z innych szykan: pewnego razu funkcjonariusz przesłuchując mnie i namawiając do współpracy, zapytał: „Pani taka mądra, a ma Pani przecież małe dziecko, pani się nie boi?”. „Bardzo się boję o nie – odparłam –  każdej nocy”. Mój syn Jędrzej jest widoczny na wielu fotografiach strychowych z tego czasu, czyli też można go nazwać uczestnikiem tych wydarzeń.

            W marcu 1989 roku wyjechałam na kilka dni do Belgii, do Antwerpii, a kiedy wróciłam, zobaczyłam na płocie parafii oo. salezjanów duży napis: „Głosuj na opozycję”. Był to dla mnie wielki szok, bowiem słowo „opozycja” w słowniku społecznym za komunistów nie istniało. Kiedy przyszło do pracy przy wyborach, my w Przemyślu mieliśmy gotowe powiązania towarzyskie, znaliśmy się, ufaliśmy sobie, byliśmy przygotowani, mogliśmy od razu przystąpić do pracy. Myślę, że była to jedna z przyczyn wygranej ruchu 4 czerwca – dobrze zorganizowane grupy w całej Polsce, mogące wyłonić zarówno osoby startujące, jak i te, które przeprowadziły wybory. A środowisko przemyskie było wyjątkowo silne.

Mój podpis znalazł się na rekomendacji Jana Musiała do Senatu, założyliśmy Komitet Obywatelski. Pamiętam przedwyborczy pochód ulicami miasta, kiedy na ulicy 3 Maja skandowaliśmy „Ja – nek Mu – siał do Se – natu,    Ony – szkie – wicz do Sejmu!”. Głośne,  jawne opowiadanie się po innej niż władza stronie było niewyobrażalną radością. Na spotkania wyborcze przychodziły tłumy, ludzie stali w deszczu, brakowało miejsc w salach spotkań.

W Komitecie Obywatelskim prowadziłam Komisję Kultury, pisaliśmy program dla kultury, dla oświaty, wielu z nas weszło do komisji wyborczych z ramienia Komitetu. Pracowałam 4 czerwca w komisji wyborczej w szkole przy ulicy Łukasińskiego i liczenie wyników było cudowne. Potem jeszcze w lokalu Komitetu przy placu Legionów 1 wraz Wojtkiem Mikułą podliczaliśmy kontrolnie jakieś słupki. Euforia! Wygraliśmy! Czwarty czerwca 1989 całkowicie zmienił sytuację w kraju, a więc i nasze życie. Jeden z ważniejszych dni w historii Polski.                                                                                                                  

Grażyna Niezgoda

W mieszkaniu Grażyny Niezgody przy ul. 22 Stycznia
siedzą od lewej: Stanisław Koba, Grażyna Niezgoda, Marek Kuchciński, Lucyna Hałasik (Podhalicz), Marek Matraszek, Jan Jarosz. Jamnik Felek należy do gospodyni. Zdjęcie zrobiono latem.
Fotografia na plebanii w Krasiczynie:
stoją od lewej Mariusz Kościuk, Jerzy Cepiński następny rząd od lewej: Roger Perkins, Magdalena Hniedziewicz, Grażyna Niezgoda, Helen Ganly, Janusz Młynarski,  ? następny rząd: Cally Trench, Stanisław Koba, Alan Franklin. Najniżej: Jedrzej Niezgoda z jamnikiem Felkiem, córeczki Mariusza Kościuka i Jerzego Cepinskiego.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Przejdź do treści