archiwum wolności

Waldemar Wiglusz

Z ENCYKLOPEDII SOLIDARNOŚCI IPN

Waldemar Wiglusz, ur. 9 III 1953 w Łańcucie. Absolwent Politechniki Rzeszowskiej, Wydz. Budownictwa Lądowego (1978).

https://encysol.pl/es/encyklopedia/biogramy/19397,Wiglusz-Waldemar.html?search=98922189979361

.

Działalność związkową rozpoczynał w przemyskiej Fabryce Domów, gdzie założył Komisję Zakładową  Solidarności i był zastępcą przewodniczącego tejże Komisji. Potem wszedł w skład Zarządu Regionu NSZZ „Solidarność”, w którym – jako inżynier – zajmował się sprawami BHP. W końcu listopada 1981 roku został wybrany na sekretarza Zarządu Regionu i przeszedł tam na etat, uzyskawszy urlop bezpłatny w macierzystym zakładzie pracy.W kwietniu 1989 roku ponownie zwolnił się z pracy i został etatowym sekretarzem wojewódzkiego Komitetu Obywatelskiego „Solidarność” w Przemyślu.

Po stanie wojennym

Po wprowadzeniu stanu wojennego wróciłem do pracy w Fabryce Domów, skąd wkrótce SB zabrała mnie na rozmowę ostrzegającą przed wznowieniem działalności w zdelegalizowanym Związku.

Po odwołaniu stanu wojennego poznałem m.in. Marka Kuchcińskiego i środowisko zwane strychem kulturalnym. Brałem aktywny udział w tych spotkaniach strychowych. Udzielałem się też w duszpasterstwie rolników u ks. Bartmińskiego w Krasiczynie. W obu tych miejscach pojawiały się bardzo ciekawe osoby z całej Polski. Pomagałem też trochę w kwestiach technicznych przy wydawaniu czasopisma „Strych Kulturalny”. Mając kontakty z podziemnymi wydawcami w centralnej Polsce, otrzymywałem tzw. bibułę i zajmowałem się głównie kolportażem.

W Komitecie Obywatelskim „S”

Wojewódzki KO „S” w Przemyślu powstawał (na przełomie marca i kwietnia 1989 roku) dość spontanicznie. To byli ludzie związani z podziemną Solidarnością, z kulturą niezależną. Nominacje na członków KO „S” dawało w naszym Regionie dwóch ludzi: regionalny przewodniczący podziemnej Solidarności – Marek Kamiński i regionalny przewodniczący Solidarności Rolników Indywidualnych – Jan Karuś. Oni formalnie założyli wojewódzką strukturę KO „S” i rekomendowali ludzi na członków. Siedzibą wojewódzkiego KO „S” był oczywiście Przemyśl, ale tak naprawdę w miastach powiatowych, czyli w Lubaczowie, Jarosławiu i Przeworsku, też powstawały KO „S” w ramach tej struktury wojewódzkiej. Szefem wojewódzkiego był Zbigniew Bortnik, a jego zastępcami byli szefowie „powiatowych”: Irena Lewandowska w Przeworsku, Bronisław Niemkiewicz w Jarosławiu i Mieczysław Argasiński w Lubaczowie. Oni z kolei szukali ludzi do pracy w terenowych.

W 1989 roku pracowałem jeszcze w Wojewódzkim Związku Spółdzielni Mieszkaniowych w swoim zawodzie inżyniera budowlanego. Gdy powstał w Przemyślu Komitet Obywatelski „Solidarność”, to zostałem etatowym sekretarzem tego Komitetu. Po raz drugi w życiu zostawiłem pracę zawodową za przyrzeczone zrekompensowanie moich skromnych zresztą zarobków w WZSM. A stało się to dlatego, że do wyborów pozostały już tylko 2 miesiące kampanii wyborczej, ten krótki czas trochę przerażał, więc trzeba było skoncentrować i zmaksymalizować nasze działania. Będąc sekretarzem KO „S”, nie bardzo chciałem przyjąć dodatkową funkcję kierownika Biura Wyborczego, ale praktycznie i tak te obowiązki na mnie spadały.

Bezinteresowne zaangażowanie ludzi

Muszę jednak przyznać, że swoje obowiązki sekretarza w praktyce dzieliłem z Markiem Kuchcińskim, który formalnie nie miał w Komitecie żadnej konkretnej funkcji. Znakomicie jednak i bezinteresownie wykonywał większość prac technicznych, czyli robienie plakatów i drukowanie różnych ulotek. Ja zajmowałem się głównie organizacją spotkań naszych kandydatów z wyborcami, co zresztą robiliśmy wspólnie z przewodniczącym Zbyszkiem Bortnikiem. On bardziej obsługiwał tereny wiejskie województwa przemyskiego, a ja raczej miasta. Obsługiwałem też teleks i korespondencję z naszą centralą w Warszawie. 

Pamiętam, że gdy ostatecznie ukonstytuował się nasz wojewódzki Komitet, to odbyło się takie kuluarowe spotkanie. Był tam obecny m.in. Adam Szostkiewicz (w czasach Solidarności rzecznik prasowy Zarządu Regionu „S” w Przemyślu, a później znany dziennikarz i publicysta), który ostrzegał nas, że „bez sensu jest ta zaledwie dwumiesięczna kampania przed wyborami czerwcowymi”. Kompletnie nie wierzył, że możemy temu podołać i był przekonany, że te Komitety Obywatelskie są tylko pomysłem, aby nas skompromitować.

Ja się z tą jego opinią absolutnie nie zgadzałem i – jak już wspomniałem – nie zawahałem się zwolnić z pracy, aby etatowo pracować w Komitecie. Niemniej jednak na początku przerażała mnie trochę ta ogromna doza improwizacji i spontaniczności w działalności Komitetu. Nie bardzo wierzyłem, że uda się tym sterować. Ale była też pewna pomoc ze strony Komitetu Obywatelskiego przy Lechu Wałęsie, który wyznaczył łączników do kontaktów z poszczególnymi Komitetami w województwach. Oni przyjeżdżali do nas, do Przemyśla, i pytali, w czym mogliby nam pomóc. Zazwyczaj byli to pracownicy naukowi z Warszawy. I widząc, co my tutaj robimy, byli zdziwieni i zaskoczeni, że prawie nic nie mając, potrafiliśmy tyle zdziałać. Było dla nich niespodzianką, że ludzie użyczają nam swoich samochodów i samorzutnie składają pieniądze na potrzeby naszej działalności.                         

Na początku bardzo mnie niepokoiło, jak ogarniemy tę całą spontaniczność naszej akcji przedwyborczej. Mieszkańcy codziennie przychodzili i składali dobrowolne datki na potrzeby naszej kampanii wyborczej, a myśmy kwitowali to na byle papierkach. Zresztą, nawet nie mieliśmy oficjalnych rachunków. Szybko doszedłem jednak do wniosku, że trzeba po prostu płynąć z tym żywiołem i tylko, broń Boże, nie przeszkadzać.

Przewodniczący Zbyszek Bortnik, jakkolwiek był dobrym organizatorem, to nie miał jednak głowy do tych wszystkich formalnych, biurokratycznych spraw, więc w praktyce ja to na siebie brałem i zajmowałem się sprawami finansowymi, zresztą razem z naszą główną księgową, Jadwigą Świetlicką (ona pracowała w Izbie Skarbowej, ale Janek Bartmiński namówił ją do współpracy z KO „S”). Zdawaliśmy sobie bowiem sprawę z tego, że jak później skończy się ten entuzjazm, to ktoś  może zażądać rozliczenia wpływów i wydatków finansowych. Udało nam się trzymać tę sytuację pod kontrolą i dzięki temu nie było później żadnych problemów. A były nawet i takie sytuacje, że w czasie kampanii przedwyborczej mieszkańcy samorzutnie oferowali pomoc w postaci dowożenia naszych kandydatów na miejsce spotkań, a po wyborach niektórzy z nich zgłaszali się z żądaniem zapłaty za zużyte paliwo. No i trzeba było to jakoś załatwiać. 

Poznałem wtedy bardzo dużo ciekawych ludzi i bardzo miło wspominam tamten okres, choć odbywało się to kosztem rodziny, bo w praktyce trzeba było pracować od rana do nocy, a nieraz i całą dobę. Po południu często musiałem zabierać do Biura mego małego synka i „urzędować” razem z nim. 

Nocne włamanie do biura

Najgłośniejszym epizodem, który zdarzył nam się w trakcie kampanii, było nocne włamanie do naszego Biura KO „S”. To było któregoś dnia w maju, kiedy o godzinie 23 musiałem po coś wstąpić do Biura. W momencie otworzenia drzwi, jeszcze przed zapaleniem światła, ujrzałem wewnątrz jakąś ciemną postać rzucającą się do ucieczki przez wybite okno. Narobiłem oczywiście rabanu, wezwałem milicję, zgłosiłem włamanie do Komitetu przy Lechu Wałęsie w Warszawie. Zbyszek Bortnik napisał ostry protest i rozesłał go do gazet.

Później okazało się, że ta tajemnicza postać dostała się do wewnątrz z sąsiadującego z nami (oddzielonego przez zamknięte drzwi) niewielkiego pomieszczenia. Pamiętam, że nie chciano nam go dać podczas przekazywania lokalu na Biuro KO „S”, mieszczące się przy placu Legionów (teraz mieści się tam bar rybny). Najprawdopodobniej używane ono było przez esbeków do podsłuchiwania nas, a czasami w nocy zapewne wchodzili do naszego Biura i buszowali po szufladach. Milicja oczywiście nie wykryła żadnych sprawców włamania, ale sprawa stała się głośna w skali kraju, bo informacja o tym incydencie ukazała się nawet w „Teleexpressie”.

Wybory 4 czerwca

To zdarzenie uświadomiło nam, że nie możemy mieć zaufania do Komisji Wyborczych. W konsekwencji do wszystkich wprowadziliśmy swoich mężów zaufania i przeprowadzaliśmy osobne, własne liczenie głosów. Muszę powiedzieć, że byłem przeciwny tej, chyba aż do przesady posuniętej nieufności, ale przeważyło zdanie większości, że trzeba to wprowadzić. No więc zaangażowani młodzi ludzie, umiejący już posługiwać się komputerami, zliczali te wszystkie głosy, które 4 czerwca z protokołów Komisji Wyborczych podawali im nasi mężowie zaufania.

I okazało się, że jako pierwsi w Polsce znaliśmy wyniki głosowania w województwie przemyskim. Wówczas rozdzwoniły się do nas telefony agencji prasowych niemal z całego świata (m.in. z BBC i z Radia Wolna Europa) z prośbą o fakty i nasze opinie. O sytuacji w skali całego kraju tak naprawdę niewiele wiedzieliśmy, ale mieliśmy swoje 5 minut w mediach. Nasza nieufność i zaangażowanie opłaciły się. Mieliśmy satysfakcję, gdy te nasze wstępne wyniki wyborów całkowicie się później potwierdziły w oficjalnych rezultatach.

Przed wyborami samorządowymi

Po 4 czerwca, a właściwie po drugiej turze tych wyborów, gdy po jakimś czasie było wiadomo, że będą tworzone samorządy terytorialne, powstało pytanie o sposób wyłaniania kandydatów KO „S” do wyborów samorządowych. Początkowo razem ze Zbyszkiem Bortnikiem jak lwy broniliśmy struktury wojewódzkiej, ale później, widząc zdecydowane zaangażowanie naszych oponentów, nie chcieliśmy im przeszkadzać. Ostatecznie więc ludzie skupieni wokół naszego Komitetu powołali Przemyski Komitet Obywatelski „Solidarność”. Zresztą podobne KO „S” zaczęły powstawać w innych miastach i gminach. Po wyborach samorządowych podjęliśmy decyzję o rozwiązaniu Wojewódzkiego KO „S” w Przemyślu.

Co do relacji wojewódzkiego KO „S” z podziemnym Związkiem Zawodowym „Solidarność”, to było duże wsparcie ze strony Związku, ale przede wszystkim poprzez ludzi. Związkowcy zarówno w Przemyślu, jak i po gminach, chętnie wstępowali do miejskich czy gminnych Komitetów i tam działali. I to było najcenniejsze. Bo wprawdzie jakieś pieniądze też Związek dawał, a w te wszystkie plakaty podczas kampanii wyborczej zaopatrywał nas Komitet Obywatelski przy Lechu Wałęsie w Warszawie. Jednakże najbardziej potrzebne i decydujące było bezinteresowne zaangażowanie ludzi. Dzięki temu KO „S” zwyciężyły również w wyborach do samorządów miast i gmin w naszym województwie.

W Biurze poselsko-senatorskim i u wojewody

A co do mojej osoby, to wkrótce po czerwcowych wyborach parlamentarnych dostałem propozycję pracy w charakterze dyrektora Biura Poselsko-Senatorskiego w Przemyślu (formalnie przez pół roku byłem na etacie Kancelarii Senatu). Oprócz mnie zatrudniona była na etacie Alicja Bartmińska, a społecznie udzielał się natomiast Zbyszek Bortnik. Wspólnie organizowaliśmy wówczas spotkania mieszkańców z naszymi posłami i senatorami.

Po kilku miesiącach senator Jan Musiał został mianowany wojewodą przemyskim i ja wówczas otrzymałem propozycję pracy w charakterze dyrektora urzędu gabinetu wojewody. Muszę tu powiedzieć, że jako województwo przemyskie byliśmy wyjątkiem w wyłonieniu osoby wojewody. Otóż we wszystkich sąsiednich województwach wojewodami zostawali przewodniczący Wojewódzkich Komitetów Obywatelskich „Solidarność”. W Przemyślu nie mogło tak się stać, bo przeciwko Zbigniewowi Bortnikowi przemawiał dawny fakt odsiedzianego zresztą w więzieniu wyroku karnego z powodu zamieszania w jakąś aferę mięsną.

Wojewodą został więc Janek Musiał, który jednocześnie pozostawał senatorem. Z tego zresztą powodu mieliśmy nieraz w urzędzie wojewódzkim pewne kłopoty, bo był on nadmiernie obciążony obowiązkami. Janek zresztą obiecywał publicznie, że nie będzie dłużej piastował tych dwóch funkcji i jako wojewoda nie będzie kandydował w następnych wyborach do parlamentu. Stało się jednak inaczej, bo kandydował jednak do Senatu i został ponownie wybrany na senatora, a jednocześnie dalej pozostawał wojewodą przemyskim przy rządzie Hanny Suchockiej.

Wojewodą jednak nie był już długo. Był on bowiem członkiem partii Porozumienie Centrum, a w rządzie Suchockiej bardzo znaczącą rolę pełniły osoby z Unii Wolności. Zaczynały się więc już tarcia pomiędzy tymi dwoma formacjami zakończone tzw. wojną na górze. A że Janek podczas głosowania za ustawą budżetową nie podniósł ręki, więc błyskawicznie odwołano go z funkcji wojewody.

Tymczasem ja do końca istnienia województwa przemyskiego (czyli do roku 1999) współpracowałem z kolejnymi wojewodami: z Adamem Pęziołem, Zdzisławem Ciupińskim, Stanisławem Bajdą i na końcu z Leszkiem Kisielem. Długo byłem dyrektorem urzędu, a za wojewody Bajdy zostałem dyrektorem Wydziału Rozwoju Gospodarczego.

Moja ocena minionego ćwierćwiecza

Uważam, że mimo wszystko nie był to okres zmarnowany, bo nie było po drodze żadnej rewolucji i wszystko idzie w dobrym kierunku. Jestem optymistą i akceptuję tę rzeczywistość, ale to nie znaczy, że nie przeżyłem żadnego rozczarowania.

Płacimy niestety koszty tego, że nie zrobiono od razu dekomunizacji i lustracji, skutkiem czego nasza elita władzy nie została oczyszczona z osób o przeszłości agenturalnej. Ponadto, nie wszyscy działacze naszego KO „S” pozostali lojalni wobec naszej prawicowej linii. Bo np. razem ze Zbyszkiem Bortnikiem i naszym prawicowym środowiskiem organizowaliśmy kampanię wyborczą Januszowi Onyszkiewiczowi, a on jako poseł później wyparł się poglądów prawicowych i najpierw stał się liberałem w Unii Wolności, a potem skręcił wręcz ku postkomunistycznym „demokratom”.

Co ciekawe, w wyborach czerwcowych 1989 roku atakującym nas kontrkandydatem, a więc zwolennikiem starego komunistycznego układu, był podstawiony przez komunistów jako rzekomo „niezależny” Marek Rząsa. Obecnie jest on posłem Platformy Obywatelskiej i – o dziwo – zdążył uzyskać od IPN status „poszkodowanego”. Wypomniałem mu to zresztą prosto w oczy.

Oczywiście, frustrują mnie tłumy moich kolegów głęboko podzielonych politycznie. Staram się jednak organizować jakieś spotkania byłych działaczy Solidarności i Komitetów Obywatelskich, jak również pomagać IPN-owi w dotarciu do tych ludzi, aby chociaż ich biogramy znalazły się w Encyklopedii Solidarności. IPN szuka bowiem tych dawnych działaczy, żeby podzielili się swoimi wspomnieniami, a także aby ich jakoś uhonorować.

Te rozmowy i wspomnienia są oczywiście różne. Wielu tych dawnych działaczy jest dzisiaj zniesmaczonych i głęboko sfrustrowanych, bo w ich odczuciu walczyli o Polskę bardziej sprawiedliwą. Trzeba też przyznać, że wielu z nich zapłaciło w tej walce ogromną cenę osobistą. Gdy pracowałem w urzędzie wojewódzkim to często spotykałem się z takimi pretensjami, gdy ludzie przychodzili do mnie i mówili: „Wy tu w urzędzie pracujecie, zarabiacie dobre pieniądze, jest wam dobrze, podczas gdy wielu dawnych działaczy Solidarności klepie biedę, a wy im nie pomagacie”.

Nie dziwiłem się nawet, że przychodzono z tym akurat do mnie, bo moje stanowisko było dość eksponowane, choć moje pobory nie były wielkie i ledwo starczały mi do końca miesiąca. Sam zresztą znam wybitnego działacza Solidarności, który za swoją działalność zapłacił ogromną cenę – to jest Marek Pudliński. On był działaczem w zakładzie Pollena-Astra, był członkiem Zarządu Regionu „S”, i jako jeden z dwóch z naszego Regionu (obok Wojtka Kłyża) był aresztowany za próbę organizacji strajku. Był internowany, długo siedział w więzieniu, a po stanie wojennym, mimo że był inżynierem i bardzo inteligentnym człowiekiem, nie dostał żadnej pracy i rodzina mu się rozsypała. Później wojewoda Jan Musiał przyszedł mu z pomocą i przyjął do pracy na dyrektora wydziału w Urzędzie Wojewódzkim. Niestety, Marek Pudliński nie odnalazł się w pracy przez swój dramat rodzinny i popadnięcie w alkoholizm. W konsekwencji, zmuszeni byliśmy go zwolnić. Dzisiaj żyje on w Domu Pomocy Społecznej. I takich przykładów było więcej. Choćby przewodniczący Komitetu – Zbyszek Bortnik. Był on bardzo rozżalony, że za swój ogromny wkład społecznej pracy na rzecz KO „Solidarność” nie zaoferowano mu żadnej pracy w tej nowej, poczerwcowej Polsce. Swoją drogą jestem przekonany, że gdyby został np. wojewodą, to – przy jego temperamencie –  zwolniłby co najmniej  połowę pracowników urzędu wojewódzkiego.

Po likwidacji województwa przemyskiego otrzymałem pracę w Inspekcji Celnej, a po jej likwidacji – w Urzędzie Kontroli Skarbowej w Przemyślu, gdzie pracuję do dzisiaj. Oprócz tego działam społecznie w  Towarzystwie Przyjaciół Nauk w Przemyślu. Korzystając z doświadczeń pierwszego zawodu, reprezentuję TPN we wspólnocie mieszkaniowej, organizuję prelekcje, w tym także współpracując z IPN-em.

Rozmowę przeprowadził i autorsko opracował Jacek Borzęcki

——————————————————————————————————————

Ciąg dalszy wspomnień, ale już z pozycji emeryta (listopad 2022 r.)

         We wspomnieniach pominąłem wątek Przemyskiego Towarzystwa Kulturalnego, ważny chociażby dlatego, że związany z jego dzisiejszą reaktywacją.

Będzie to także dobry pretekst do przedstawienia, jeszcze raz, przemyskiego środowiska kultury niezależnej.

Po stanie wojennym, na początku lat 80. w Przemyślu ukształtowało się  środowisko, dzisiaj zwane strychem kulturalnym. Sama nazwa pochodzi od tytułu pisma literacko-artystycznego, wydawanego wtedy w konspiracji przed władzą i cenzurą. Działalność ta, od 1983 r. polegała na organizowaniu w kościołach: cyklicznych wystaw plastycznych „Człowiek – Bóg – Świat” oraz   Dni Kultury Chrześcijańskiej. Były także spotkania z twórcami na autentycznym strychu na przedmieściu Przemyśla w domu Marka Kuchcińskiego, późniejszego Marszałka Sejmu RP. Gośćmi byli tylko przykładowo: Roger Scruton, Tadeusz Mazowiecki, Ryszard Legutko, Zdzisław Najder, Leszek Moczulski, Jarosław Kaczyński, Zbigniew Romaszewski, Bohdan Cywiński, Krzysztof Dybciak, Jacek Maziarski, Adolf Juzwenko, Ludwik Dorn, Jan Szyszko i inni. Niektóre z tych osób, były już po 1989 r.

Po przemianach ustrojowych 1989 roku, osoby ze środowiska szeroko pojętej kultury niezależnej, zarejestrowały w 1990 r. stowarzyszenie pod nazwą Przemyskie Towarzystwo Kulturalne. Lokal udostępniło miasto przy  Wybrzeżu Józefa Piłsudskiego 1 (dawniej Manifestu Lipcowego), w kamienicy, gdzie za PRL-u uprzednio funkcjonował empik, czyli Międzynarodowy Klub Prasy i Książki, formalnie na początku przekazany dla Przemyskiego Komitetu Obywatelskiego „Solidarność”.

Wtedy to zaczęto organizować spotkania z ciekawymi ludźmi, konferencje, także korzystając z zamku w Krasiczynie; ponadto koncerty muzyczne mobilizujące muzyków wywodzących się z ziemi przemyskiej. Ruszyły wtedy także podróże ludzi z Polski do pobliskiego Lwowa i dalej. Udawało się wtedy wielu gości dopraszać do zatrzymania się w Przemyślu, korzystając z ich przemieszczania się tranzytem na wschód.

Nie obyło się bez działalności wydawniczej. Oprócz 6 numerów pisma „Strych Kulturalny”, w okresie 1989-1993 wydawano miesięcznik „Spojrzenia Przemyskie”, a w ramach Biblioteczki PTK ukazały się 3 zwarte pozycje książkowe, w tym na ówcześnie „gorący” temat: „Przemyski Karmel”.

Emanacją działalności quasi politycznej było założenie przy Towarzystwie klubu „Nowego Państwa”, w ramach którego zapraszano na prelekcje osoby pełniące znaczące funkcje publiczne. 

Reforma administracji publicznej, na przełomie wieków, stanowiła impuls do utworzenia przy Towarzystwie Instytutu Polityki Regionalnej. W ramach tego Instytutu projektowano programy takie jak: Edukacja Obywatelska, Dem-Lok. Demokracja Lokalna (współpraca przygraniczna Polska-Ukraina), Akademia Przemyska – na rzecz kontynuacji tworzenia międzynarodowej uczelni wyższej, Dziedzictwo Kulturowe i Przyrodnicze, Ochrona Środowiska i Turystyka, Promocja Regionu, Strategia Rozwoju Regionu, Subregionu i Powiatów. Nie wszystkie programy zdążyły wystartować, ale ten ostatni program zaowocował współpracą, już na poziomie struktur rządowych i parlamentarnych z Władysławem Ortylem – współtwórcą najstarszej w Polsce specjalnej strefy ekonomicznej w Mielcu, czy minister rozwoju regionalnego Grażyny Gęsickiej  (zginęła w katastrofie smoleńskiej). Program Polska Wschodnia wspierający rozwój tych ziem – jest najlepszym  efektem, u źródeł, którego leżał Instytut Polityki Regionalnej Towarzystwa.

Przy P.T.K. powstał także klub „Nowe Państwo”, który przejmował organizowanie spotkań także z osobami pełniącymi ważne funkcje w administracji rządowej i samorządowej.

Pod koniec lat 90. zabieraliśmy także głos nt. projektowanej reformy administracyjnej i likwidacji 49 województw. Najobszerniejsze opracowania na ten temat przygotowywał inż. Mariusz Kościelny, wtedy dyrektor Biura Urządzania Lasów. Broniliśmy ówczesnego województwa przemyskiego poprzez propozycje przeniesienia do Przemyśla niektórych instytucji centralnych oraz umieszczenia urzędów przyszłego województwa, a także utworzenia Akademii Przemyskiej itp.

Dzisiaj możemy powiedzieć, że apel o Akademię Przemyską zaowocował utworzeniem Państwowej Wyższej Szkoły Zawodowej w Przemyślu. Ponadto miasto zyskało status powiatu grodzkiego, a z urzędów wojewódzkich pozostała Izba Celna oraz Wojewódzki Urząd Konserwatora Zabytków.

Ale największym osiągnięciem, tych ponad regionalnych przedsięwzięć w ramach Przemyskiego Towarzystwa Kulturalnego, kontynuatora środowiska przemyskiej kultury niezależnej – są kolejne edycje konferencji Europy Karpat, która jest próbą m.in. uzyskania statusu państw leżących w zasięgu tego pasma górskiego – na wzór programów Unii Europejskiej dotyczących państw obejmujących pasmo Alp. Miejsca tychże konferencji są także niezwykłe: pierwsze konferencje obywały się w Przemyślu i Krasiczynie, późniejsze także stanowiły osobne panele w ramach Forum Ekonomicznego w Krynicy i Karpaczu. Wiele z nich przy wsparciu Kancelarii Sejmu i innych instytucji.

Wieloletnia działalność członków Towarzystwa spowodowała uczestnictwo w komitetach  obywatelskich, później także partii politycznych; pełniąc także funkcje w biznesie, samorządzie terytorialnym, administracji rządowej i parlamencie. Z czasem, ok. roku 1997, spowodowało to zaprzestanie działalności Towarzystwa, poprzez nie zarejestrowanie ówczesnego stowarzyszenia w Krajowym Rejestrze Sądowym.

         Po dekadzie od tego czasu zapisałem się do Towarzystwa Przyjaciół Nauk w Przemyślu przynajmniej z  dwóch powodów: udokumentowania i upamiętnienia pobytu generała Władysława Andersa w grudniu 1939 roku w Przemyślu oraz obchodów w 2009 r.  200 lecia rodu Pawlikowskich w Medyce, co zbiegło się z jubileuszem 100 lecia TPN. Faktycznego upamiętnienia gen. Andersa dokonało Towarzystwo Przyjaciół Przemyśla i Regionu, a  ramach 3 dniowych  obchodów rodu Pawlikowskich z Medyki: w Roczniku Przemyskim TPN wydano w 2009 r. materiały z konferencji w MNZP, Wojewódzka Biblioteka Pedagogiczna przyjęła za patrona Józefa Gwalberta Pawlikowskiego, w Medyce odtworzono tablicę pamięci Jana Gwalberta Pawlikowskiego, posadzono pamiątkowe drzewa i utworzono Stowarzyszenie Przyjaciół Ziemi Medyckiej.

W roku 2013 miałem swój wkład w obchodach 500 rocznicy urodzin Stanisław Orzechowskiego jednego najbardziej znaczących pisarzy politycznych ziemi przemyskiej.  Brał w tym przedsięwzięciu aktywny udział także m.in. dr Jan Musiał, także jako redaktor wydanych materiałów konferencyjnych.

Ponadto poza działalnością popularyzacji nauki, korzystając z moich doświadczeń zawodowych: inżyniera budownictwa oraz urzędnika służby cywilnej – zajmowałem się remontem cieknącego  dachu biblioteki naukowej oraz później przekazania księgozbioru i lokalu biblioteki do Muzeum Narodowego Ziemi Przemyskiej.

         W 2021 r. postanowiono jednak reaktywować Przemyskie Towarzystwo Kulturalne z siedzibą w dawnej części MPiK-u.

Powstałe stowarzyszenie Klubów Europy Karpat, jako jeden z rezultatów cyklicznych konferencji Europa Karpat (odbyto ich 34 edycje) – znalazło więc od razu schronienie w strukturach tegoż Towarzystwa, które dalej będzie pisać swoją historię.

Wcześniej, czyli przed reaktywacją P.T.K. – MNZP wydało reprint wydanych czasopism literacko-artystycznych „Strych Kulturalny”, w tym materiałów z niewydanego ostatniego numeru.

Nie do przecenienia pozostają także osiągnięcia Marka Kuchcińskiego jako Marszałka Sejmu RP – na polu wcześniejszej aktywności w środowisku kultury niezależnej, chociażby tylko w roku 2018.

Wydawnictwo Sejmowe oraz MNZP wydało publikację pt. „Miasto waleczne. Przemyśl w 100. rocznicę odzyskania niepodległości” z jego przedmową.

Ponadto – przypomnienie postaci Andrzeja Maksymiliana Fredry przy okazji krajowych obchodów 550 lecia parlamentaryzmu polskiego. Pretekstem do finisażu tych obchodów w Przemyślu było studium dr Andrzeja Króla TPN: Sejmik ziem lwowskiej przemyskiej i sanockiej w Sądowej Wiszni za panowania Wazów (1578-1668) wydane przez TPN. Efektem tych starań było również współfinansowanie przez Wydawnictwo Sejmowe trzeciego tomu pism pisarza wydanych przez Narodowy Instytut Kultury; tablica pamiątkowa w kościele, dzwon imienia Andrzeja Maksymiliana oraz jego pomnik-popiersie – wszystko na terenie Kalwarii Pacławskiej, a w kościele Ojców Reformatów w Przemyślu odnowienie tablicy upamiętniającej pochowanego w krypcie kościoła A.M.Fredry.

Miał także swój współudział w upamiętnieniu tablicą malarza Mariana Strońskiego przy ulicy gdzie mieszkał, ustanowienie patrona parku zamkowego oraz stałej wystawy w Muzeum Historii Miasta.

Działalność na polu międzynarodowym, w szczególności w Grupie Państw Wyszehradzkich zaowocowała upamiętnieniem spotkania szefów parlamentów w postaci skweru i pamiątkowego kamienia, a także pomników konnych ułana i honweda przy Bramie Rycerskiej na Placu Dominikańskim wraz z pamiątkową tablicą.

Festiwal Kultury Rzeczpospolitej realizowany przez Centrum Kulturalne w Przemyślu, z tradycjami przedwojennego towarzystwa gimnastycznego „Sokół”, z udziałem takich postaci jak prof. Zdzisław Krasnodębski, czy redaktor Bronisław Wildstein – także nie obywał się bez koniecznego wsparcia przy zapraszaniu takich osób.

Przy realizacji powyższych przedsięwzięć zazwyczaj brały także  udział osoby  związane kiedyś z byłym środowiskiem kultury niezależnej, czy  późniejszego Przemyskiego Tow. Kulturalnego. Pozostaje mi  odesłanie do wspomnień również tych osób, gdyż konfrontacje tychże z dniem dzisiejszym – pozwoli, nie tylko na ich przypomnienie, ale też na uwiarygodnienie i konfrontację.

Waldemar Wiglusz

        

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Przejdź do treści