Wywiad z Sébastienem Meuwissenem
(29 lat, absolwent dziennikarstwa i komunikacji społecznej uniwersytetu IHECS w Brukseli. Analityk Centrum Praw Podstawowych w Budapeszcie. Wcześniej pracował w Parlamencie Europejskim, w Sejmie RP, do lutego 2024 dyrektor komunikacji w Instytucie na rzecz Kultury Prawnej Ordo Iuris).
Lucie Szymanowska: Wielu Polaków w ostatnich latach wyjechało na Zachód, a Pan przeciwnie – przeprowadził się z Zachodu do Polski.
Sébastien Meuwissen: Tak, jestem Belgiem z urodzenia. Mieszkałem w Belgii większość swojego życia. Tam się urodziłem, wychowałem i studiowałem, a pod koniec 2020 roku przeprowadziłem się do Polski.
Ciągnęło mnie tu od zawsze, od najmłodszych lat. Przyjeżdżałem do Polski na wakacje do dziadków, ale nigdy nie miałem okazji zamieszkać tu na dłużej. Była to więc taka decyzja, powiedziałbym, i z serca, i z rozumu. Przez sam fakt, że po prostu kocham Polskę, chciałem tutaj mieszkać. A z drugiej strony pojawiły się różne możliwości profesjonalne. Tak się wszystko nałożyło na siebie i w samym środku okresu Covidu przeprowadziłem się tutaj.
LS: Odegrała w tym chyba rolę również pewna piękna Węgierka?
SM: Tak, dokładnie. W tej chwili rozmawiamy w Zamku w Krasiczynie. Właśnie w tym miejscu w 2019 roku uczestniczyłem po raz pierwszy w Szkole Liderów, organizowanej przez Instytut Felczaka. Wtedy tu poznałem swoją żonę, Lidię, która jest Węgierką. Bardzo szybko zaręczyliśmy się i wzięliśmy ślub. Za kilka dni przeprowadzamy się do Budapesztu.
LS: W Polsce zajmował się Pan Europą Środkową. Czy tak będzie dalej?
SM: Tak, jak najbardziej. Nadal będę się zajmować dziedziną, w której dotychczas byłem aktywny, głównie współpracą regionalną. Co może być strzałem w dziesiątkę również odnośnie Europy Karpat, gdyż w poprzednich latach, pracując w biurze pana Marszałka Marka Kuchcińskiego, współorganizowałem kilka konferencji tego cyklu. Dobrze też wspominam inaugurację przemyskiej tablicy pamiątkowej z okazji 30-lecia Grupy Wyszehradzkiej trzy lata temu. Tak więc Europa Karpat, Instytut Felczaka, Grupa Wyszehradzka, Polska, Węgry – to wszystko się dla mnie łączy.
LS: W jaki sposób Europa Karpat mogłaby dalej pobudzać współpracę regionalną?
SM: Przyjeżdżając tu, korzystałem z drogi Via Carpathia, która jest chyba jednym z najbardziej znanych przedsięwzięć, inwestycji regionalnych, które zdecydowanie się udały i są przydatne. Moja żona pochodzi z Miszkolc, więc często korzystam z tej trasy. Myśląc szerzej – wydaje mi się, że konferencja Europa Karpat daje możliwość po pierwsze wymiany międzypokoleniowej, gdyż tak naprawdę łączy ludzi różnego wieku, którzy się tu spotykają. Ale również, co jest ciekawe, ma tu miejsce duża różnorodność tematów, swoboda wypowiedzi. Fakt, że chodzi tu bardziej o rozmowy konsultacyjne i nie do końca wiążące, pozwala na swobodną wymianę poglądów na różne kwestie, czy bezpieczeństwa, czy przyrody, czy też po prostu współpracy regionalnej, transgranicznej. Pozwala na rozmowy, rozważania o napotykanych trudnościach oraz ich rozwiązaniach. Poza tym, jest to platforma regularna. To trzeba podkreślić, regularna platforma wymiany myśli jest zawsze dobra i potrzebna. Dopiero gdyby przestała – oby nie – funkcjonować, to byśmy zorientowali się, jak bardzo jej brakuje.
LS: Mówił Pan o dialogu międzypokoleniowym. Z jakim własnym doświadczeniem, osobistym i pokoleniowym Pan do tego dialogu przystępuje?
SM: Jeżeli mogę mówić o doświadczeniu osobistym – jak wspomniałem, spotkałem tu w Krasiczynie swoją żonę podczas wydarzenia, którego celem jest poznawanie przez młodzież polską i węgierską historii i teraźniejszości obu krajów. Jak wspominam pół żartem ten czas, to mówię, że wziąłem sobie łączenie tych dwóch narodów tak bardzo do serca, iż ożeniłem się z Węgierką.
Odnośnie doświadczenia pokoleniowego – według mnie to jednak wojna. Zdecydowanie. Mimo, że ona z definicji nie dotyczy wyłącznie młodszych pokoleń, tylko wszystkich. Wojna na Ukrainie – która tak naprawdę trwa ponad dekadę, ale szeroka ofensywa Rosji rozpoczęła się prawie co do dnia dwa lata temu – to było myślę dla osób w podobnym wieku, co ja, nie do pomyślenia. To, że będą bombardowania kilka kilometrów od naszych granic, czasami okazywało się, że na terytorium Polski (przecież była ta sytuacja przy granicy). Taki jakby elektryczny szok, żebyśmy my, młodsi nie uważali, iż to wszystko jest dane raz na zawsze. Tak naprawdę pokój jest bardzo kruchy. Wystarczyłoby kilka nieszczęsnych wydarzeń, żeby już więcej go nie było. Myślę, że jako osoba urodzona w latach 90-tych, nie znająca w ogóle kontekstu wojny, stanu wojennego czy sytuacji ekstremalnej politycznie, odebrałem to jako sygnał, że należy mieć rękę na pulsie.
LS: Pan przyjechał z Belgii, siedziby instytucji Unii Europejskiej. Jak Pan postrzega napięcie między tendencją centralistyczną Unii i tendencją do podtrzymania suwerenności narodowej unijnych państw? Czy te dwa kierunki mogą się jakoś pogodzić?
SM: Krótka odpowiedź – nie. Odrobinę dłuższa jest taka, że w Belgii wychowałem się w takim duchu, kiedy – upraszczając – wszystko, co związane z Unią Europejską, było ciut idealizowane. Czyli Unia Europejska jest ponoć takim gwarantem wolności, równości, demokracji, bezpieczeństwa itd. W belgijskich, przynajmniej francuskojęzycznych mediach, brak jest spojrzenia troszkę bardziej krytycznego na te właśnie tendencje centralistyczne. Pracowałem przez pół roku dla pana Europosła Jacka Saryusz-Wolskiego, który jest teraz obecny w Krasiczynie na Europie Karpat – on świetnie podsumował na X-ie w chyba 100 tweetach konkretne konsekwencje, które niesie ze sobą centralizacja czy federalizacja UE. Doprowadziłaby do kompletnego pozbawienia państw członkowskich suwerenności w takich dziedzinach, które dotychczas były bezdyskusyjnie pozostawiane państwom narodowym. Mowa tu o bezpieczeństwie granic, edukacji, kwestiach światopoglądowych związanych z wychowywaniem przez rodziców dzieci, kwestiach tak zwanego zdrowia reprodukcyjnego, co jest w zasadzie furtką do otwarcia tematu aborcji. I chodzi o wiele innych dziedzin – politykę fiskalną, inwestycje – które tak naprawdę doprowadziłyby do – jak to pan Poseł Saryusz-Wolski nazywa – oligarchicznego superpaństwa. Trudno lepiej to ująć. Rzeczywiście, gdyby do takiego czegoś doprowadzono, to rząd w Warszawie byłby, mówiąc kolokwialnie, dekoracją.
LS: W zasadzie zarysował Pan teraz punkty na nieprzekraczalnej dla konserwatywnych kręgów czerwonej linii. A jeżeli dojdziemy do takiej czerwonej linii? Czy można sobie wyobrazić Polskę, Węgry, jakikolwiek kraj Europy Środkowej poza Unią?
SM: Wyobrazić sobie można oczywiście, tylko pytanie, czy jest to coś, do czego powinniśmy dążyć? Mogę się mylić, ale w moim odczuciu nie należy wychodzić z Unii Europejskiej, tylko ją właśnie reformować od środka. Pilnie. Sądownictwo to kluczowa kwestia. Teraz jest spór, ponieważ uważamy jako Polacy, przynajmniej w części, że to jest kwestia, którą należy rozstrzygać tutaj u nas. Jestem w stanie zrozumieć drugą stronę. Mam na myśli siły centralistyczne, które twierdzą, że świat jest w takiej sytuacji – mamy Chiny, Stany Zjednoczone, taką multipolaryzację – kiedy jest potrzebna koherencja, która nam umożliwi wypowiadać się jednogłośnie, jako jeden kontynent europejski. Nie podzielam tego punktu widzenia, ale jestem w stanie go zrozumieć i wysłuchać. Jednak on wiąże się z konsekwencjami, które nie są do końca dostrzegane. Dam jeden przykład – jeśli uznamy, że edukacja ma być edukacją europejską, czyli jednolitą w całej Unii, to jak wyglądałyby chociażby lekcje historii? Kto uczyłby ją Polaków? Profesor z Niemiec na przykład? Troszkę ironizuję, ale trzeba się zastanowić, bo państwa mają różną historię, perspektywy, punkty widzenia na to, co się działo i dzieje – i to wydaje mi się absolutnie zdrowe. Motto Unii Europejskiej brzmi „Zjednoczeni w różnorodności” – to chyba powinno mówić samo za siebie.
LS: Bardzo dziękuję za rozmowę.
————————————————————————————————————-