archiwum wolności

Krzysztof Kamiński

Krzysztof Kamiński – dziennikarz, absolwent Politechniki Rzeszowskiej i Uniwersytetu Jagiellońskiego, reporter o bogatym dorobku zawodowym, popularyzator medycyny naturalnej i ekologii   

            Nasze codzienne wybory

            Nie mam wielkich zasług w działalności niepodległościowej. Są bardziej zasłużeni i ciężko doświadczeni. Skoro jednak mam pisać o sobie, niech ta relacja pozostanie jako drobna cząstka naszej historii.

            Wychowałem się w domu patriotycznym i religijnym, co miało wpływ na całe moje życie. Dziadek, więzień obozu w Dachau, cudem ocalał i towarzyszył mojemu dzieciństwu. Mama, wysiedlona ze Stanisławowa, miała żal, że w dowodzie osobistym ma wpisane miejsce urodzenia ZSRR. Tato, całe życie związany z harcerstwem, żołnierz września, „powędrował” w 1939 roku przez zieloną granicę i Węgry do Francji. Walczył, był więźniem oflagów. Jako żołnierz armii gen. Maczka w 1946 roku postanowił wrócić z Londynu do Polski. W upragnionej ojczyźnie, zamiast powitań kwiatami, trafił do obozu dla takich jak on…

            Nigdy nie daliśmy się w rodzinie zniewolić przez komunę, zachowując naszą małą niezależność. Byliśmy od dawna słuchaczami Wolnej Europy – na ile tylko było to możliwe ze względów technicznych. Zwłaszcza od 1980 roku, na co dzień ze znajomymi wymienialiśmy się zasłyszanymi informacjami. W połowie lat 80., jako dziennikarz krakowskiego tygodnika „Wieści” bywający często w terenie, udzieliłem wywiadu Aleksandrowi Świeykowskiemu z tej rozgłośni. Wypytywał mnie o nastroje panujące u mieszkańców polskich wsi. Z naszej rozmowy pozostała mi jego wizytówka i wspomnienie osobistego spotkania kogoś „z tamtej strony”.

Burzliwe lata

               Po studiach, w 1978 roku jako młode małżeństwo – ja tarnowianin, żona przemyślanka –  wylądowaliśmy w Krośnie, gdzie szybko dawano mieszkania. Żona dostała pracę w szkole, ja w tygodniku „Podkarpacie”. Nie popracowałem długo, bo po trzech latach zostałem wyrzucony – urzędowo mówiło się „niezweryfikowany”.

            W 1980 roku, gdy powstawały branżowe struktury NSZZ, próbowałem nawiązać kontakt z tworzącą się „Solidarnością” dziennikarzy. W tym celu w Warszawie spotkałem się z red. Jerzym Dzięciołowskim, zastępcą redaktora naczelnego tygodnika „Życie Gospodarcze”, tworzącym zaczyn tego związku. Nie zdążyłem wiele zdziałać w Krośnie, jednak nie pozostawałem bierny. Interesowałem się lokalnymi wydarzeniami i opisywałem je, uwzględniając działanie cenzury. Pojechałem np. do Ustrzyk Dolnych na spotkanie robotników z Lechem Wałęsą, co zostało mi później wypomniane  przy tzw. weryfikacji.

            W grudniu 1981, z nastaniem stanu wojennego rozwiązano redakcję „Podkarpacia”. Komitet Wojewódzki PZPR rozlokował dziennikarzy w różnych instytucjach. Mnie wyznaczono miejsce w radiowęźle Zakładów Urządzeń Naftowych, który jak wszystkie media podlegał partyjnej kontroli. Nie było więc mowy o działalności informacyjnej na własną rękę. W styczniu 1982 r. zostałem z całym zespołem „Podkarpacia” postawiony przed tzw. komisją weryfikacyjną. Wszyscy polscy dziennikarze byli oceniani przez takie gremia. W Krośnie w skład komisji weszli m.in.: Karol Madeja red. naczelny „Podkarpacia”, Maria Ożóg z Wydz. Propagandy KW PZPR, ppłk Edward Pleban z Wydz. II SB KW MO w Krośnie i może jeszcze ktoś, kogo nie pamiętam. Komisja rozpatrywała postawę dziennikarzy w ostatnim czasie i pytała o stosunek do stanu wojennego. Ponieważ go nie poparłem, w dodatku posiadano o mnie „nieprawomyślne” informacje, zostałem pozbawiony pracy. Odbyło się to tak, że nastąpiła reorganizacja redakcji w wyniku czego zlikwidowano mój etat. Kilka miesięcy byłem bezrobotny, a mieliśmy wtedy małe dziecko. Szukałem zatrudnienia w różnych redakcjach, lecz usunięcie mnie przez komisję weryfikacyjną było wystarczającym powodem negatywnej postawy szefów. Dyrektor Wydawnictwa RSW w Rzeszowie, Józef Krajnik zapowiedział mi, że jakiekolwiek odwołania tylko pogorszą moją sytuację. Mimo jego gróźb, zaskarżyłem wynik weryfikacji do ówczesnej Komisji d.s. Pracy w Rzeszowie (nie pamiętam dokładniej nazwy), co i tak nie zmieniło mojego położenia.

            Równocześnie ze mną pracę straciło kilkunastu dziennikarzy w regonie: w „Podkarpaciu” Andrzej Raus, a w rzeszowskim dzienniku „Nowiny” Adam Warzocha. Mnie i Warzochę znał ówczesny redaktor naczelny „Dziennika Polskiego” w Krakowie, Ryszard Niemiec, pochodzący z Przemyśla. A ponieważ „Dziennik Polski” nie był organem PZPR, mógł przyjąć do pracy takich jak my. Dzięki temu dostałem pół etatu w „Dzienniku”.      

            Już w pierwszych dniach stanu wojennego, formalnie pracownik zawieszonego  „Podkarpacia”, włączyłem się w pomoc zwolnionym z pracy w Zakładach FA Polmo w Krośnie. Dla rodzin internowanych zbieraliśmy żywność i inne dary. Mimo zakazu podróżowania i ryzyka wpadki, wyjechaliśmy z architektem Rubenem Bardanaszwili do Woli Dębowieckiej, gdzie rolnicy przygotowali produkty rolne. Przywieźliśmy do Krosna spory bagaż. Pamiętam, że miejscem spotkania w tej wsi był ładnie utrzymany dworek należący do szlacheckiej rodziny mieszkającej w Warszawie lub Krakowie. 

            Ważnym przeżyciem w mrocznych miesiącach stanu wojennego był dla mnie udział w wąskim gronie w wieczorze piosenek patriotycznych w wykonaniu barda Solidarności, Zbigniewa Książka. Wystąpił w Krośnie, w mieszkaniu Leszka Karcza, działacza związkowego wypuszczonego właśnie z obozu internowania w Uhercach.

            Na początku lat 90. dostałem zadanie opisania strajku rolników w Ustrzykach Dolnych z  przełomu lat1980-1981. Miałem okazję wysłuchać wspomnień wielu jeszcze wtedy żyjących jego uczestników. Do współorganizatora strajku, Franciszka Łysyganicza, musiałem pojechać nie w Bieszczady, a w okolice Oświęcimia. Mój reportaż dokumentujący ten akt desperacji mieszkańców wsi ukazał się w książce „Z dziejów Solidarności Podkarpackiej” (wyd. Zarząd Regionu Podkarpacie NSSZ Solidarność, Krosno 1991). W rezultacie związania się z patriotycznym środowiskiem rolniczym, stałem się sympatykiem Stronnictwa Ludowego Ojcowizna, jakiego założycielami są sygnatariusze Porozumień Ustrzycko-Rzeszowskich.    

U kapucynów

            Tak się szczęśliwie składa, że należymy do parafii p.w. Podwyższenia Krzyża św. w Krośnie (kapucyni). Od sierpnia 1982 r. gwardianem i proboszczem był wyjątkowy kapłan o. Bogusław Piechuta (1946 – 2015). Wygłaszał odważne patriotyczne kazania przyciągające słuchaczy także spoza parafii. Ten kościół nazywano „arką wolności dla opozycji”. Ojciec Bogusław utworzył miejscowe Duszpasterstwo Ludzi Pracy oraz wspólnotę Cywilizacja Miłości. Był pomysłodawcą Mszy za Ojczyznę oraz Dni Kultury Chrześcijańskiej, w jakich licznie uczestniczyli znani opozycyjni działacze i artyści. W stanie wojennym opiekował się rodzinami osób represjonowanych. Zorganizował zbiórkę żywności i leków. Dzięki jego staraniom powstał wtedy Dom Katechetyczny, służący w tym czasie m.in. jako miejsce spotkań patriotycznych i wystaw, np. na temat zbrodni katyńskiej czy marszałka Piłsudskiego. Wspólnie z drugim wielkim patriotą, o. Ryszardem Ślebodą, starali się (bezskutecznie) w Ministerstwie Łączności o utworzenie Radia Krosno, na co głośno zareagował rzecznik rządu Jerzy Urban.

Z o. Bogusławem Piechutą, rok 2004

            Ojciec Bogusław był dręczony przez bezpiekę, szkalowany w partyjnej prasie, represjonowany, przesłuchiwany. Szczegółowo opisał później swoje przeżycia na łamach gazety parafialnej „Przystań”. Bezpieka usiłowała wymóc na władzach zakonu „uciszenie” i przeniesienie obu kapucynów. O. Ryszard Śleboda został wysłany w 1985 do Nowej Soli, o. Bogusław Piechuta pozostał w Krośnie do roku 1988. Cały czas utrzymywał tutaj kontakty z zaprzyjaźnionymi domami. Nasz był jednym z takich.

Przy papieżu

            W 1979 roku pierwsza pielgrzymka Jana Pawła II do Polski spowodowała wielkie zamieszanie w środowisku partyjnym i dziennikarskim, również tym lokalnym. Gdy wkrótce potem powstał dokumentalny film A. Trzos-Rastawieckiego „Pielgrzym”, wyświetlano go półlegalnie w  różnych miejscach, w tym w kościołach. W Krośnie u ojców franciszkanów. Poszedłem obejrzeć tę filmową relację. Nie zauważyłem nikogo więcej z miejscowego środowiska dziennikarskiego…

            W 1983 roku udało mi się zwolnić na jeden dzień z pracy, gdy papież przybył do Krakowa. W wielkim tłumie słuchaliśmy go na Błoniach, potem szliśmy za nim wielkim pochodem pod „Arkę” w Nowej Hucie i pod kościół w Mistrzejowicach. Podczas tego przemarszu po ulicach krążyły na sygnałach milicyjne nyski i ciężarówki. Zostały mi zdjęcia upamiętniające to wydarzenie. W 1987 roku udało mi się brać czynny udział w pielgrzymce Jana Pawła II. Moja mama, mieszkająca w Tarnowie, zapisała mnie do straży papieskiej (szefem był Janusz Moskwa). Dostałem identyfikator i czapeczkę (mam do dziś). Przeszliśmy specjalne szkolenie. Przypadło mi pełnienie warty przy wejściu do Pałacu Biskupiego przy ul. Mościckiego, miejsca zakwaterowania papieża. Dyżurowałem w dniu Mszy św. odprawianej w odległym miejscu, ale siostry zakonne, mające klasztor w sąsiedztwie, zaprosiły mnie do siebie, dzięki temu obejrzałem telewizyjną transmisję.

            W 1989 roku, spotkało nas wielkie przeżycie. Całą rodziną wzięliśmy udział w papieskiej Mszy św. na krośnieńskim lotnisku. Podano, że przybyło na nią pół miliona osób z Polski i zagranicy. 

Rok 1989

            Przed zapowiadanymi wyborami w 1989 r., będąc dziennikarzem „Wieści”, włączyłem się do prac Komitetu Obywatelskiego Solidarność w Krośnie. Przewijało się tu wiele osób. Zapamiętane nazwiska z tego grona: Zygmunt Błaż (przewodniczący KO), Adam Pęzioł (zastępca), Krzysztof Staroń, Sławomira i Kazimierz Leśniakowie, Henryk Owoc, Józef Kinel, Tadeusz Kwilosz, Wojciech Malinowski, mec. Karol Heliński… Wspólnie z Krzyśkiem Staroniem zbieraliśmy informacje o kampanii wyborczej z woj. krośnieńskiego i bieżące meldunki wysyłaliśmy dalekopisem do centrali (Serwis Informacyjny Solidarności). Pełniłem dyżury w siedzibie KO, zbierałem podpisy popierających kandydatów, także roznoszeniem ulotek (kilka mam do dziś). Dużo wysiłku włożyliśmy w promowanie „naszych”, czyli: Pawła  Chrupka i Jerzego Osiatyńskiego do Sejmu, Gustawa Holoubka i Andrzeja Szczypiorskiego do Senatu. Oni sami często gościli w lokalu KO przy ulicy Grodzkiej.

Przed dniem wyborów zdobyłem od Wojewódzkiej Komisji Wyborczej legitymację prasową, jaka upoważniła mnie do zbierania materiałów dla czasopisma związkowego „Głos Wolny”, ukazującego się na terenie województw krośnieńskiego, rzeszowskiego i przemyskiego.

         

Na swoim

            Po latach pracy w mniejszych i większych redakcjach, wybrałem niezależność i zarejestrowałem własna Agencję Dziennikarską Reporter. Na swoim podwórku przetrwałem 15 lat. Utworzyłem czasopismo „Porady na zdrowie”, istniejące nadal na rynku. Za najważniejsze osiągnięcie uważam wieloletnie dokumentowanie życia i działalności słynnego zielarza-wizjonera, franciszkanina o. Andrzeja Czesława Klimuszki. Jego biografia osiągnęła dziesiątki tysięcy egzemplarzy w pięciu wydaniach. Wiem, że Klimuszko znany jest przede wszystkim z ziół i z przepowiedni, a trzeba wiedzieć, że był też wielkim patriotą gnębionym przez bezpiekę. W latach powojennych musiał się ukrywać z obawy przed represjami.

            Szukając materiałów dotyczących ojca Klimuszki, poznałem innego franciszkanina, nie mniej zasługującego na książkę. To ojciec Albin Sroka z Jarosławia. Niezwykle zasłużony dla Kościoła, dla tego miasta, również dla „Solidarności”. Przez ojca Albina związałem się z utworzonym przez niego Jarosławskim Katolickim Stowarzyszeniem Charytatywnym im. o. Pio. Od 2000 roku prowadzi ono w Radawie Dom Ojca Pio – leśną lecznicę, gdzie wzmacnia się ciało i ducha. Wśród kuracjuszy przybywających dosłownie z całego świata, są też artyści, naukowcy, osoby duchowne, a nierzadko lekarze.                  

Na koniec

            Od lat 90. nie ma urzędowej cenzury, mimo to pracujący w mediach nie korzystają ze zdobytej wolności. Działa autocenzura, strach przed utratą przywilejów, etatu, miejsca na antenie… Środowisko dziennikarskie jest podzielone, zatomizowane, upolitycznione. Pracującym w mediach brak samodzielnego, odważnego myślenia i wyrażania poglądów. Dobitny przykład tego okazali, dając się wciągnąć w wielkie kłamstwo pandemiczne w latach 2019 -2022.        

            Z niepokojem, teraz z pozycji emeryta, obserwuję poziom krajowych mediów, do tego rozchwianą polską scenę polityczną. Ze zdziwieniem i przykrością dowiaduje się, że niektórzy z moich dawnych kolegów z Krajowego Klubu Reportażu, także związkowców aktywnych w posierpniowej „Solidarności”, byli tajnymi współpracownikami SB. Inni – choć wydawało się, że stoimy po tej samej stronie i jesteśmy wierni ideom „Solidarności” – stali się zwolennikami liberalno-lewicowej Platformy Obywatelskiej. 

            W kraju mającym mocne chrześcijańskie korzenie, część dziennikarzy zapomina o wartościach jakie kierowały życiem i działalnością wielu pokoleń. O ideach oraz postawach decydujących o naszej niepodległości. Duża część pracowników mediów, ogólnopolskich i lokalnych, nie dba o etykę zawodową, o zwykłą uczciwość. Woli „iść z prądem”. Mam to szczęście, że pracując ponad 40 lat w redakcjach prasowych, w Polskim Radiu i TVP, nigdy nie musiałem robić niczego wbrew swoim przekonaniom.

                                                                                                                      Krzysztof Kamiński  

Z archiwum Krzysztofa Kamińskiego

.


Sfinansowano ze środków Orlen Oil sp. z.o.o.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Przejdź do treści