archiwum wolności

Bogusław Zaleszczyk

Rozmowa Waldemara Wiglusza z  Bogusławem Zaleszczykiem

– Bogusław Zaleszczyk, ur. 02.12.946 r., inż. instalacji sanitarnych, działacz społeczny, samorządowiec (Przewodniczący Rady Miasta Przemyśla 2012-2018), potomek rodziny Orląt Przemyskich, działacz Komitetów Obywatelskich, Porozumienia Centrum i Prawa i Sprawiedliwości.

– Waldemar Wiglusz, członek władz Solidarności Regionu Przemyskiego (1981), działacz społeczny, Komitetów Obywatelskich, Przemyskiego Towarzystwa Kulturalnego, prezes Towarzystwa Przyjaciół Nauk w Przemyślu.

Cz 1. Rodzina

– Urodziłeś się w Przemyślu, na Wodnej 2. Była tam tak zwana porodówka. Krótko mówiąc, ci, co mówią, że się urodzili po wojnie w Przemyślu, to oczywiście się urodzili tam. Oczywiście były także porody z akuszerką, ale to były wyjątki. Dzisiaj jest to znaczny budynek. Stanęliśmy na tym, gdzie się urodziłeś. Wodna 2. Dlatego zacznij swoją opowieść o sobie jako Przemyślaninie. Przecież chodziłeś gdzieś do szkoły podstawowej, średniej. Gdzieś mieszkałeś. Który to twój adres, który dzisiaj mieszkasz w Przemyślu?

– Aktualny? Matejki 13.

– Ale wcześniej, ile adresów miałeś?

– Pierwszy rodzinny, mieszkałem na Glazera 12. Drugi, Matejki 13. A wcześniej dom rodzinny, mieszkanie rodziców, matki, dziadków, ul. Śniadeckich 3, to jest boczna Lwowskiej. Mój dziadek, Jan Zaleszczyk, urodził się w Żurawnie.

– W tym słynnym Żurawnie?

– Żurawno jest w powiecie żydaczowskim nad Dniestrem niedaleko Stryja. Natomiast pradziadek Grzegorz był leśniczym w dobrach hrabiów Skrzyńskich. Dziadek Jan po odbyciu służby w wojsku austriackim zjawił się w Przemyślu. W zasadzie to w Krasiczynie, gdzie podjął pracę w dobrach księcia Władysława Sapiehy. Ożenił się w Falkenbergu z babcią Katarzyną z domu Bogdanowicz. Falkenberg, to była kolonia niemiecka w Nowych Sadach koło Kalwarii Pacławskiej. I mieszkali na początku w Krasiczynie, bo dziadek pracował w tamtejszym browarze. Ale dzieci dorosły, trzeba było chodzić do szkół średnich, więc przeprowadzili się do Przemyśla. Kilka adresów było. Między innymi mieszkali na 3 maja nr 1, w miejscu, gdzie jest pomnik w tej chwili. Ten budynek został zburzony w czasie drugiej wojny.

Bogusław Zaleszczyk przy Pomniku Orląt Przemyskich, w miejscu dawnego budynku 3-go Maja 1

– 3 maja nr 1? Tu poddaję się. Numery nieparzyste są po lewej stronie.

– Po lewej, tu gdzie pomnik Orląt, gdzie z Placu Konstytucji schodzą schody do pomnika.

– No tak, bo przecież Ronda nie było. Ale to ciekawe.

– Ale po kolei. To była zwykła przemyska wielodzietna rodzina. Ojciec chodził do „Kantówki”, szkoły podstawowej, jak i większość rodzeństwa.

– Dzisiaj własność lekarza Bodnara.

– Tak i potem do seminarium nauczycielskiego męskiego, mama też zresztą do żeńskiego u Benedyktynek, choć się nie znali wtedy. Wybuchła wojna w 1914 r., najstarszych wzięto do wojska.

– Ty mówisz o dziadku, czy pradziadku?

– O dziadku Janie. Pradziadek Grzegorz został pochowany w Żurawnie, w grobowcu hrabiów Skrzyńskich

– Ale to trzeba zrobić, to Żurawno jest sławne. Ze względu na co?

– Byłem w Żurawnie. Widziałem zniszczony pomnik Jana Sobieskiego, który Ukraińcy już pod koniec września 1939 r. wrzucili do Dniestru. Po wyborach w Polsce w 1989 roku został on odbudowany z funduszy polskiego Senatu, ale niszczeje. Kościoła w Żurawnie nie ma, bo Sowieci po wojnie go rozebrali, jest w Żydaczowie.

Według wspomnień rodzinnych, pradziadek Grzegorz został pochowany na cmentarzu w Kaplicy Skrzyńskich, którzy udostępnili naszej rodzinie miejsce za jego udział z hrabią Skrzyńskim w Powstaniu Styczniowym. Byłem w tej Kaplicy i mam zdjęcia. To jest Kaplica Skrzyńskich i Czartoryskich, odnowiona z prywatnych funduszy Barbary Czartoryskiej. Rozmawiałem z nią o tym w Przemyślu, podczas przenosin relikwii beatyfikowanego księcia Augusta Czartoryskiego w kościele ks salezjanów w 2018 r. Była zorientowana co jest w Żurawnie.

Najstarszy brat ojca, Józef dostał się do niewoli pod Kraśnikiem w wojsku austryjackim. Był wywieziony do Władywostoku, skąd wrócił po zakończeniu I wojny. Młodszy Jan, służąc w armii austriackiej zginął w Siedmiogrodzie w Karpatach 1917 roku. Jeszcze młodsi, Mieczysław i Adam brali udział w wyzwoleniu Przemyśla w wojnie polsko-ukraińskiej.

– Który z nich ma Gwiazdę? Czy przechowujesz w pamięci wydarzenia z dziejów rodziny w tamtych czasach?

– Mieczysław, który poległ w bitwie pod Niżankowicami 13 grudnia 1918 r, w wieku 17 lat. Pochowany jest w grobowcu Orląt Przemyskich na cmentarzu głównym w Przemyślu. Był uczniem Krajowej Szkoły Kupieckiej. Za udział w tej wojnie otrzymał Gwiazdę Przemyśla.

Bogusław Zaleszczyk przy grobowcu Orląt Przemyskich, w którym pochowany jest stryj Mieczysław

Drugi z braci ojca, Adam także walczył z Ukraińcami w Przemyślu w 1918 r.  m.in. w obronie mostu kolejowego i jest na zdjęciu obrońców opublikowanym na okładce książki Miasto Waleczne. To zdjęcie jest jednym z najbardziej rozpowszechnionych zdjęć jeszcze przed II wojną i przedstawia obrońców mostu kolejowego od strony Zasania. Był potem leśniczym w latach 1926-45, w Łętowni w dobrach księcia Sapiehy, a potem w Lasach Państwowych do roku 1964. W 1944 r., organizował pogrzeb księcia Leona Sapiehy w Łętowni, który zmarł z ran odniesionych przy próbie przedarcia się przez front z Krasiczyna do Krakowa, do brata kardynała i potem opiekował się jego grobem. Jest pochowany razem z żoną także na cmentarzu w Łętowni. Stryj Adam działał w AK i następnie w przemyskim Inspektoracie Brygad Wywiadowczych WIN. O tym pisze profesor Jan Draus w artykule opublikowanym w książce Archiwum Wolności, str 19, gdzie wymienia z imienia i nazwiska członków tego podziemia. Wynika z tego, że stryj Adam służył w jednym oddziale z Alicją Wnorowską, chociaż nie znali się, bo była konspiracja, która mieszkała na ul. Matejki 13, w miejscu, gdzie teraz mam swój dom. 20 października 2024 r., odsłaniamy tablicę upamiętniającą tę dzielną kobietę, majora WIN.

– Historia ludzi i miejsc zatacza koło… Czy Twój ojciec też walczył?

– W czasie pierwszej wojny mój ojciec był za młody do służby wojskowej. Opowiadał, że w oknie dziadków przy ul. 3 Maja nr 1, był karabin maszynowy, skierowany na most i flekował most przechodni. Jak  11 listopada 1918 r. trwała bitwa o Przemyśl, to strzelano z niego. Ojca i młodszych kolegów zatrudniali tylko do podawania taśmy i nabojów.

Dziadek Jan w Krasiczynie był w drużynie strzeleckiej księcia Sapiehy. Przepraszam, w drużynie myśliwskiej – uczył księcia Adama Sapiehę , późniejszego kardynała, strzelać z wiatrówki do wróbli, które były jednym z największych przysmaków na stole zamkowym – wróble nadziewane słoniną. Pewnego razu, na jednym z polowań dziadek strzelił dzika ok. 200 kg wagi i za to otrzymał od księcia Leona pas myśliwski z kordelasem. Od początku swojej pracy u księcia, pod koniec XIX wieku, dziadek mieszkał w krasiczyńskim browarze, którego pozostałości stoją do dzisiaj. Ta historia browaru jest charakterystyczna dla naszych terenów po prawej stronie Sanu. W 1940 sowieci wywieźli w głąb Rosji maszyny i wyposażenie browaru, a w 1945 r., UPA spaliła częściowo browar.

.
– Na cmentarzu w Łętowni Jest także grób por. Andrzej Potockiego, szwagra księcia Leona, brata księżnej Katarzyny, którego Ukraińcy zabili w 1939 roku zaraz we wrześniu.


– Tak, on jest bratem księżnej Katarzyny. Bywam na tym grobie. Jego wnuk, Władysław Potocki, mieszka we Francji i jest ożeniony z Rozwadowską, wnuczką generała Rozwadowskiego, który po zamachu majowym w 1926 r., został uwięziony i zmarł w 1928 r. Był Szefem sztabu generalnego podczas wojny polsko-bolszewickiej. Opracował projekt obrony i kontrnatarcia z Lubelszczyzny. Marszałek Piłsudski tylko zatwierdził. To są znane fakty. No ale wracając do moich rodziców. Oboje byli nauczycielami. Ojciec przed wojną pracował w Kurowie pod Lublinem, ale uczył też i w Nałęczowie. Wybuchła wojna, rodzice się pobrali w czasie wojny w Przemyślu, potem zostali wysiedleni na wschód, ale niedaleko.

– A w którym kościele brali ślub?

– Na Błoniu. Oglądałem metrykę ślubu u księdza Końskiego, jeszcze nie tak dawno.

Po wojnie dostali nakaz pracy w Krasiczynie. No i bardzo długo tam pracowali, do emerytury. Ojciec nie chciał się przenieść do Przemyśla. W końcu ktoś doniósł, że mamy dwa mieszkania, w Przemyślu i w Krasiczynie – służbowe. No i z któregoś trzeba było zrezygnować. Ojciec stwierdził: ja dwie wojny w Przemyślu przeżyłem, to wcale nie muszę wracać. A wtedy autobus „Piątka” jeździł do Krasiczyna co pół godziny. Już na emeryturze często siadał w rynku, oglądał gołębie, chodził pod kanał na rzece i patrzył jak szwajki łapią. A z mieszkania trzeba było zrezygnować, bo ktoś zadenuncjował i mieszkanie przepadło. W  Przemyślu babcia mieszkała. Ja chodząc do szkoły średniej mieszkałem już w Przemyślu. Siostra, brat, wszyscy mieszkaliśmy w Przemyślu.

– A w Krasiczynie jaki adres?

Mieszkanie służbowe, szkoła. Rok budowy 1909. To był jeden z okazalszych budynków szkolnych w powiecie.

– Gdzie ten budynek jest?

– W Krasiczynie po prawej stronie dojeżdżamy do mostku, tam jest przedszkole. I w prawo uliczka. Asfaltowa, pod samą szkołę, 50 metrów od drogi. Ładny budynek.  Szkołę podstawową ukończyłem w Krasiczynie. Moja siostra chodziła w Przemyślu i pół na pół, w Krasiczynie. Potem I Liceum Ogólnokształcące im. Juliusza Słowackiego. Następnie ukończyłem studia na Politechnice Gliwickiej, na Wydziale Inżynierii Sanitarnej. Po studiach pracowałem przez półtora roku w Miastoprojekcie w Bielsku Białej. No i wróciłem w rodzinne strony w roku 1972 w sierpniu. Pracowałem w Biurze Budownictwa Komunalnego na Placu na Bramie, ul. Franciszkańska 37, do roku 1980. Wtedy przeniosłem się do Inwestprojektu. Pracowałem tam od początku powstania biura, w roku 80.

– Ja chciałem podjąć pracę w Przemyślu w Inwestprojekcie, ale mieszkanie dawali w Fabryce Domów, a nie w Inwestprojekcie.

– Nie tak było, nie tak. Biuro dostało pięć mieszkań. Wszyscy działacze partyjni i związkowi dostali spółdzielcze. A ja musiałem, ponieważ byłem niezaangażowany, kupić własnościowe.

– A ja w Fabryce Domów miałem dostać i oczywiście nie dostałem. Tak też karierę skończyłem. Ale ty byłeś już żonaty?  Bo ja byłem kawalerem.

– Ożeniłem się w roku 1974. W roku 89 w lutym rozpocząłem własną działalność w budownictwie, projektowanie i nadzory. No i dzięki Bogu robię to do dzisiaj.

– W jakiej formie prawnej…?

– Samodzielna działalność projektowa. To jest pozarolnicza działalność gospodarcza. To się tak nazywa.

– To nie na podstawie kodeksu spółek handlowych ? A, czyli indywidualna, jako osoba fizyczna. Tak, jest pozarolnicza.

– Tak, jest pozarolnicza. Mogę zatrudniać pracowników. Kiedyś zatrudniałem, a teraz nie zatrudniam. Pracuję oczywiście ze względu na wiek, niedługo, kilka godzin, dziennie 2-3 godziny, ale lubię pracować. I ciągle mam zlecenia. Jakoś to się kręci. To by było na tyle, jeśli idzie o sprawy rodzinne.

******

 Cz.2.  W Komitecie Obywatelskim Solidarność

– Czyli w ten sposób zamykamy plik pod tytułem sprawy rodzinne. Zaczniemy plik nowy – pod jakim tytułem? Co proponujesz?

– Proponuję działalność w Komitecie Obywatelskim Solidarności. Do Komitetu Obywatelskiego zaprosił mnie Andrzej Matusiewicz  w roku 1988, przepraszam, w 1989. Byłem przewodniczącym Komisji Ochrony Środowiska.

– No ale posłuchaj, czy to był ten Komitet Obywatelski Wojewódzki? Ja byłem sekretarzem tego Komitetu.

– Nie, nie, Miejski. Koniec roku 1989. No więc byłem przewodniczącym Komisji Ochrony Środowiska. Pracowali w niej m.in. Zdzisław Marek, Zofia Muzyczak, Leszek Zając, Zygmunt Wajda, Jan Pisz, Bożena Szwic. Tworzyliśmy program wyborczy do samorządów, dla kandydatów Komitetu Obywatelskiego, spotykaliśmy się z kandydatami na radnych, prezentując przygotowany przez nas program, który wcześniej konsultowaliśmy bardzo szeroko z mieszkańcami. Ta praca dała potem wyniki, bo nasi radni wygrali prawie w 100% wybory samorządowe w maju 1990 r. I te nasze postulaty programowe kandydaci na radnych wykorzystywali w kampanii z dobrym skutkiem. Natomiast chciałem zwrócić uwagę, że dwa wnioski z tego programu są aktualne po dzień dzisiejszy.

– A jakie?

– A mianowicie budowa mostu na Sanie na wysokości ulicy Rzecznej – Kmiecie.

I druga, przebudowa kanalizacji, czyli zrzut ścieków deszczowych z ulicy Jana Pawła II. Do dzisiaj sprawa jest nierozwiązana, bo dopiero robi się projekt.

– Ale zaraz, tam nie ma kanalizacji?.

– Jest, ale to jest kanalizacja ogólnospławna i przy nawalnych deszczach wylewa, przecież ulica jest zalewana. Od dawna tak było. Do dzisiaj to jest sprawa nierozwiązana, choć projekt się robi. Natomiast projekt na most jest gotowy w ZDM-e od dawna, prezydent Choma nie zdecydował się podjąć budowy, choć było zapewnienie dofinansowania w 70% chyba z Urzędu Marszałkowskiego. Nawiasem mówiąc, ten pomysł wcale nie był nowy, obiektywnie trzeba stwierdzić, że to już komuniści proponowali, że wybudują most na olimpiadę w Moskwie w roku 80. Już był kierownik budowy, którego znałem, nie pamiętam nazwiska.

– Ja byłem na olimpiadzie w Moskwie.

– Bywałem w Moskwie chyba trzy razy, ale na olimpiadzie nie.

– A jak wspominasz koniec komuny?

– No więc, oczywiście brałem udział w wyborach w roku 89. Byłem mężem zaufania na ulicy Glazera 10. Tam, gdzie pracowałeś, w Komisji Wyborczej ze strony Solidarności. Doskonale pamiętam współpracę z panią Jadwigą Janik, która często pełniła dyżury w siedzibie Komitetu Obywatelskiego przy obecnym Placu Legionów. Załatwialiśmy wiele spraw związanych z wyborami, szczególnie sprawy kampanii i rozpowszechniania plakatów i ulotek. Komitet był przy dworcu. Chodziłem tam często. Pamiętam młodzież, która przychodziła, angażowała się bardzo. Tak na marginesie, utkwił mi moment z pamięci przy głosowaniu. Była lista krajowa. 20 parę osób. No i przyszli młodzi ludzie, a był tłok. Bałagan. Wydawano  karty do głosowania. No, jeden miał 18 lat, jeden z kolegów z mojego syna, a  reszta byli młodzi. Stanęli w holu, bo nie wchodzili za kotary. Młodzi się prosili – daj mi skreślić, aż kartę do głosowania prawie podarli. Skreślili zawzięcie listę krajową. Pamiętam do dziś tę szczególną atmosferę zaangażowania wszystkich, głównie młodzieży w kampanię wyborczą.  

Doskonale z tych czasów pamiętam także uroczystości 1 maja 1989 roku, z okazji patrona robotników Św Józefa, u ks. salezjanów, w parafii pod wezwaniem św Józefa. Msza święta była w Kościele Salezjanów, a to było przed wyborami 4 czerwca. I potem był przemarsz ulicą w lewo św. Jana, 3 Maja i powrót przez Plac Konstytucji do salezjanów. Manifestacja była bardzo duża, kościół był nabity rekordowo. Szliśmy razem ze St. Żółkiewiczem, Leszkiem Zającem, Zygmuntem Wajdą, Włodzimierzem i Janem Piszami, z Tobą i innymi. Byli też kandydaci do parlamentu: Tadeusz Ulma, Tadeusz Trelka i Jan Musiał. Pamiętam dokładnie jak nadjechał ulicą 3 Maja autobus z Kijowa, z Teatru Kijowskiego. Na przodzie siedział kierowca i oficjele. Nawet nie popatrzyli w lewo. Twarze jak mumie, wyprostowani. A z tyłu artystki biły brawo i machały rękoma. Uśmiechnięte, podekscytowane biły brawo. To pamiętam. Z Kijowa był teatr. I Autobus.

– Tak, pamiętam i wolno jechał, bo były tłumy.

– Właściwie to prawie stał, jak myśmy przechodzili. Stał. Wtedy Milicja Obywatelska nie organizowała ochrony, nie zabezpieczała. Ale spokój był. To trzeba przyznać. No i …, jeśli chodzi o działalność w Komitecie Obywatelskim, to on się rozwiązał na początku lat 90., i  przystąpiłem do Porozumienia Centrum. Podpisałem deklarację, że przystępuję do Porozumienia Centrum. Z tych działaczy, których wynotowałem z Komitetu Obywatelskiego, to sporo osób zasiliło kadrę kierowniczą w nowym Urzędzie Wojewódzkim z nowymi strukturami. Ja również miałem propozycję od wojewody Jana Musiała objęcia Dyrektora Wydziału Ochrony Środowiska. Ale odmówiłem z powodów czysto pragmatycznych, z powodu rozpoczęcia budowy domu.

Na Matejki 13, gdzie wcześniej mieszkała Alicja Wnorowska?

– tak, Na Matejki 13. Budowa szła powoli, prawie systemem gospodarczym, ale nadzorowałem ją i musiałem przy tym być. Nie miałem czasu dyrektorować. Nie jest to tak jak teraz, że zamawia się materiały, firma przywozi, tylko samemu trzeba było jeździć, na przykład po dachówkę to pod Wadowice jechałem. Z własnym transportem. Załadunek, wyładunek, nie to co teraz. Ale znalazłem bardzo dobrego kandydata. Lepszego ode mnie, świętej pamięci inżyniera Zdzisława Marka, który był fachowcem bardzo dobrym.  Miał różne podejścia, był nerwowy, ale i stanowczy.

– On dopiero się uczył wtedy. Bo on kim wcześniej był?

– W Sanepidzie pracował i w Biurze Projektów Budownictwa Komunalnego. Ja w Inwestprojekcie miałem trochę doświadczenie, bo przez parę lat byłem kierownikiem pracowni, w której pracowało dwadzieścia parę osób.

– To czekaj, to moją żonę, Danutę pamiętasz stamtąd?

– Pamiętam. No oczywiście.

– Słuchaj, ale za mało powiedziałeś o tym Komitecie Obywatelskim. A wiesz dlaczego ciebie dopytuję? Bo ja byłem sekretarzem Komitetu Obywatelskiego tego wojewódzkiego, który później się oczywiście rozwiązał. I później już byłem w urzędzie, więc trochę z boku miasta. O osobach coś powiedz. Kto tam był? Kogo zapamiętałeś z tych pierwszych radnych? A czy Ty startowałeś w  tej pierwszej kadencji?

– Nie, nie startowałem. Proponowano mi. Ale ja wtedy rozpocząłem działalność gospodarczą.

No tak, to się kłóciło…

– Liczyłem się z tym, że nie będę mógł brać zleceń z urzędu miasta, ani ze spółek miejskich.

A wtedy było sporo tego. Potem już można było. Ale wtedy okazało się, że ze spółek miejskich radny nie może brać zlecenia od wodociągów. Mówiło się, że z miasta na pewno nie można. I dlatego nie startowałem, ponieważ to było moje jedyne źródło utrzymania, dlatego nie startowałem.

– No ale jak zapamiętałeś tę sytuację? Był pierwszy prezydent…

– No właśnie. Pierwszym prezydentem był Mieczysław Napolski. Dla mnie to była niespodzianka, że został wybrany na prezydenta. A w ogóle to, że został szefem Komittu Obywatelskiego.

– Tak, bo on z KIK-u jakoś był proponowany, ktoś go musiał przecież zaproponować.

– Pracował w PKS-ie, gdzie był zastępcą dyrektora. Ale pamiętam go jeszcze z lat szkolnych, z techniku mechanicznego. Na początku przychodził na spotkania komitetów obywatelskich. Natomiast inne osoby, które się zaangażowały to bracia Piszowie, Leszek Zając, Andrzej Matusiewicz i wielu innych…

– Obydwaj byli radnymi?

– Nie. Jan nie startował. Jan nigdy nie startował, był dyrektorem weterynarii wojewódzkiej. A Włodzimierz był radnym. Jan się angażował bardzo wcześnie, w Solidarności działał. Był przesłuchiwany przez SB. Opowiadał mi o tym dokładnie, działali razem z doktorem Wiesławem Gąską, który był internowany w stanie wojennym, a potem był radnym w tej pierwszej Radzie Miejskiej w 1990 roku. Z Markiem Kuchcińskim bardzo dużo wtedy w Solidarności razem działali. I razem też byli w specjalnej komisji, powołanej przez Komitet Obywatelski i Solidarność, która kwalifikowała kandydatów na radnych startujących z naszej listy. W tej komisji był też adwokat Jan Bajcar, a ze strony Solidarności Stanisław Trybalski. Wtedy radnym został także Włodzimierz Trojanowski.  Z tamtych czasów dobrze pamiętam Zygmunta Wajdę.

– A on był jakimś krewnym Żółkiewicza!

Szwagrem Żółkiewicza. Siostra Żółkiewicza jest żoną Zygmunta Wajdy, który zmarł. Ona chyba żyje.

– A gdzie on pracował?

– W Spółdzielni Mieszkaniowej, był od spraw zieleni.

– Ja go nie znałem. Ale on jakoś wyglądał mi na człowieka takiego, który miał ambicje. Chciał tam coś.  Chyba został prezesem przemyskiego Stowarzyszenia Własności Polskiej.

– Chciał być radnym i narzekał, że się nie dostał do Rady. To już było przy drugich wyborach. Pamiętam narzekał, że nie jest z Przemyśla i na niego nie głosowali, bo on pochodził z Sierakość.

– Z Sierakość?  Ale tutaj mi się zapala światełko. Bo on ma takie nazwisko, jak moja żona.

No i ciekawe.

– Od niego się nie dowiemy już.

– A na co on cierpiał?

– Choroba wątroby lub nerek, nie wiem. Długo był chory. Robert Choma miał bardzo dobry z nim kontakt.

– Ale ciepło, ciepło. Moja żona ma rodzinę z Sierakość. Nawet wiem kto i gdzie pracowali. Świat mały jest oczywiście. Aczkolwiek jej ojciec pochodził spod Dubiecka. Ojciec, Wajda. Ale tych Wajdów nazwisko jest dość … dużo Wajdów…

– W Reczpolu jest Edward Wajda. Był radnym wojewodzkim. A w Przemyślu mieszkał Adam Wajda, mój sąsiad z Glazera, właściciel zakładu instalacyjnego

– No dobrze. Coś jeszcze pamiętasz z tego pierwszego zaciągu?

– No i w komitecie oczywiście poznałem Roberta Chomę i wielu, wielu ludzi, którzy potem pełnili ważne funkcje państwowe. Był Marek Basta po Janie Piszu powiatowy, a potem wojewódzki lekarz weterynarii,  radni Tadeusz Rafalski, Władysław Trojanowski i Jerzy Lelek, Jan Bajcar, adwokat przedwcześnie zmarły, Maria Wojciechowska-Podhalicz, w stanie wojennym wspierała podziemie solidarnościowe, dr Edward Opaliński, wielu ciekawych ludzi było.

– czy pamiętasz jakieś konkretne wydarzenia, działania Komitetu, o których warto wspomnieć, które miały wpływ na dalsze dzieje?

– Działalność komitetu przyczyniła się do wymiany kadry kierowniczej w urzędzie wojewódzkim i podległych jednostkach. Ale Komitet zajmował się głównie przygotowaniem do kampanii wyborczej, a potem staraliśmy się utrzymywać stały kontakt z radnymi. Temu służyły m.in. Spotkania organizowane w dawnym EMPiKu. Było spotkanie z prezydentem i jego zastępcami, z wojewodą Janem Musiałem…

– A powiedz coś o zastępcach Napolskiego.

– No więc, właściwie to wydaje mi się z perspektywy czasu, że Komitet Obywatelski wtedy nie za bardzo jakby ingerował w pracę prezydenta i obsadę kadrową. I  Napolski sam ustawiał sobie kadry,  sam sobie ustawiał zastępców. Makiel był zastępcą.

– Ale specjalnie zostawiony został mój kolega z Cieszyna, jak się nazywa? wysoki szachista?

– Makiel był później, bo dopiero za Sawickiego.

– A! Oczywiście, Leszek Krzywoń, mój sąsiad na Okrzei.

– No. Do niedawna w urzędzie jeszcze był. On był członkiem SD. I został specjalnie pozostawiony, żeby urząd jakoś funkcjonował, bo to sama nowa kadra. A drugim wiceprezydentem kolega, który potem w Wodociągach pracował…

– Juliusz Dorosz, Geodeta?

– Tak, tak. I on się potem wciągnął w komunalizację mienia, powoli wciągał, ale jak się wciągnął, to już ta kadencja kończyła się. I pracował nawet dobrze.

– Ale też… Boguś, musisz wspomnieć, bo wspomniałeś o propozycji w Urzędzie Wojewódzkim i dyrektor Marek został dyrektorem wydziału. Ale jak zapamiętałeś kreację Wojewody? Bo Przemyśl jest oryginalny, wyjątkowy, na tle województwa podkarpackiego. Przypomnij sobie, jak był kreowany Wojewoda w Przemyślu.

– Wojewodą Jan Musiał był…

– I Senatorem.

– Właśnie, był senatorem przede wszystkim, dopiero potem Wojewodą. Był dobrze zapamiętywany.

– A czemu on został akurat, z jakiego powodu? Czy wiesz jaka reguła wtedy była?

– Może wspomnę o tym. Pierwszym działaczem Solidarności, który został zatrudniony na stanowisku w Urzędzie Wojewódzkim był wicewojewoda Stanisław Żółkiewicz. No i oczywiście na zebraniu Przemyskiego Komitetu ustalono, że będzie teraz wicewojewodą, ale to się zmieni, bo idą takie czasy, że wymienia się wojewodów i Stanisław Żółkiewicz zostanie wojewodą. No i doszło do tego na pewnym zebraniu, później oczywiście. Przychodzę na to  zebranie, a to było wąskie zebranie szefów poszczególnych komisji. Marek Kuchciński zgłasza temat, że będziemy kandydaturę na Wojewodę opiniować. No i zgłasza, zgłasza Jana Musiała. Pamiętam, zabrałem wtedy głos i spytałem, jak to się ma, przecież rozmawialiśmy o Żółkiewiczu, o Stanisławie. Mówiono parę miesięcy temu, że kandydatem będzie Stanisław Żółkiewicz. Marek mówił, no wiesz, to się pozmieniało itp. itd. Do dzisiaj nie wiem, co się pozmieniało.

– A wiesz, jaka reguła była? Tarnobrzeg, Krosno, Rzeszów? Reguła była taka. Możemy to nagrać, bo to kurde nieświadomość jest głęboka. W Tarnobrzegu, Krośnie i Rzeszowie wojewodami zostali przewodniczący Komitetu Obywatelskiego.

– Sieczkoś, oczywiście.

– Nie, Sieczkoś to jest późniejsza sprawa. Pierwszy był Kazimierz Ferenc w Rzeszowie,
Błaż w Krośnie, a Liwak z Huty Stalowa Wola w Tarnobrzegu. Dlaczego nie został Zbigniew Bortnik wojewodą?

– Byłem daleko od tego Zbigniewa, coś zarzucano mu, pochodzenie? Nie pamiętam.

– To ja się poddaję w tym momencie. Jak Boga kocham. Pierwszy raz w życiu to słyszę. Otóż, a ja Ci przypomnę inną wersję. On miał wyrok sądowy za aferę w zakładach mięsnych. Ten wyrok był zatarty, ale był to wyrok karny, siedział w więzieniu. Nie potrafię powiedzieć, jak długo siedział, nie pamiętam, ale to pamiętasz, że taki wysuwano zarzut mu?

– Nie do końca pamiętam, ale jakieś insynuacje były.

– No i dobrze, że rozmawiamy, bo wyświetlamy konteksty przemyskie. Odpowiadamy na pytanie, dlaczego Przemyśl jest miastem specyficznym? A no właśnie dlatego. Jedynie Zbigniew Bortnik nie został wojewodą. Jedyny. I dlatego proponowałbym wrócić do Żółkiewicza. Ja sekretarzem Komitetu Obywatelskiego zostałem, można powiedzieć, może nie tyle przez przypadek, co dołączyłem, ponieważ Stanisław Żółkiewicz wycofał się z Komitetu Obywatelskiego jeszcze przed wyborami czerwcowymi w 1989 roku. No i tutaj musimy wrócić do obsady kandydatów na posła i senatora. Staszek Żółkiewicz najwyraźniej miał chyba ochotę być kandydatem, nie? Jeździł do Warszawy w tej sprawie. Wepchano nam Onyszkiewicza, tylko to wepchano jest złym słowem, bo myśmy wtedy go akceptowali, bo Onyszkiewicz był znanym, dzisiaj byśmy powiedzieli, celebrytą. I nam imponowało, że rzecznik prasowy Solidarności jest tutaj. Ale w tle były ambicje, no przecież Trelka. Do ostatniej chwili był wyciągany Trelka, bo nie było innego kandydata. Ale wcześniej, to ja zadaję pytanie Tobie, dlaczego Żółkiewicz zrezygnował z udziału w Komitecie Obywatelskim?

– No więc wydaje mi się, że między innymi dlatego, że nie został wojewodą.

– No nie, nie, to jest inny harmonogram czasu. Wojewoda to są późniejsze sprawy. Na początku, dwa miesiące przed czwartym czerwca, ukonstytuował się Komitet Obywatelski w Orzechówce. I ja mówię o tym czasie. To wszystko inne to jest później. Dlaczego zrezygnował? On był wtedy przewodniczącym Komitetu Obywatelskiego, a jak zrezygnował, to w jego miejsce przyszedł Bortnik. I wtedy zaczęto szukać sekretarza. Nie wiem po co, bo sekretarze byli w partii. Kto to wymyślił? Jakiegoś sekretarza. No i ja się wtedy znalazłem jako sekretarz. Oczywiście kontekst Żółkiewicza – ślepy nie byłem. No to wyjaśnij.

– Nie potrafię tego dokładnie wyjaśnić. Wydaje mi się, że Stanisław Żółkiewicz był trudnym człowiekiem? To co wymyślił, to uważał, że to jest najlepsze rozwiązanie.

– Ale zaakceptował Onyszkiewicza też. Bo on jeździł w tej sprawie do Warszawy.

– Z tego co pamiętam, entuzjastycznie mówił, że mamy takiego dobrego kandydata, rzecznika Solidarności.

Tylko był chyba taki podział, że chodziło o to, żeby kandydaci zostali podzieleni, po pierwsze, było pół na pół, na wieś i miasto. Bo po to był Karuś i Kamiński. Ale  mieliśmy Onyszkiewicza, więc drugi mandat do Sejmu miał mieć chłop. No to Żółkiewicz chciał być kandydatem do Senatu, a został Janek Musiał. Bo mieliśmy czterech kandydatów. Dwóch do Senatu i dwóch do Sejmu.

– Ulma z Jarosławia do Senatu.

– Dobrze. Ulma do Senatu. No to właśnie. Ja nie rozumiem, to jest trudne do odtworzenia. A co tam Marek mówi w tej swojej biografii o tym? Nie za bardzo rozwija ten wątek. Chyba nie bardzo. Draus i Iwaneczko go o to nie pytali. Bo oni skąd mieli wiedzieć o tym? Ale go o to nie pytali. To Marek nie wszystko powiedział. Ale Janek Musiał coś powiedział w eter, powiedział coś takiego, że jak został wojewodą to mówił, że jak będą wybory następne, to nie będzie kandydował ponieważ został wojewodą. I niestety tej obietnicy nie spełnił, bo startował po raz drugi i został senatorem na drugą kadencję. A karierę wojewody skończył dzięki Rokicie, znaczy dzięki sobie, bo głosował przeciwko rządowi Suchockiej. No i Rokita go ściągnął z wojewody. A głosowanie było chyba za budżetem. Nie głosował tak jak rząd.

– No więc wątek wojewody to pamiętam, że na tym zebraniu, gdzie się kandydatura opiniowała, to Jan Pisz wystąpił z zapytaniem i wnioskiem, żeby kandydatem był Andrzej Matusiewicz, kandydatem na wojewodę.

– O kurcze.

– Na co Andrzej, odpowiedział grzecznie, że nie lubi pełnić funkcji, do których nie jest przygotowany. No i było głosowanie. No i muszę nieskromnie powiedzieć, że byłem jedynym, który głosował za Stanisławem Żółkiewiczem. Powiedziałem to wprost. Uważałem, że jak ustaliliśmy wcześniej, że ma być wojewodą, to nie będę zmieniać teraz zdania. Nie wytłumaczono dokładnie dlaczego tak się stało.

– To ja Ci przypomnę, dlaczego. Zmiana nastąpiła po awanturach Staszka Żółkiewicza wokół dra Jerzego Stabiszewskiego, kandydata Solidarności na lekarza wojewódzkiego. I Stanisław zagłosował nie niego, tylko na czerwonego z OPZZ. Ostatecznie lekarzem został Boguslaw Dawnis. Nie będę rozwijał tego.

– Tak, dobrze mi przypomniałeś. W Komitecie Obywatelskim działaliśmy do początku lat 90. Natomiast należy wspomnieć, rozdział następny, Stowarzyszenie Pamięci Orląt Przemyskich.

**********

Cz. 3. W Stowarzyszeniu Orląt Przemyskich …


No to teraz o Stowarzyszeniu Orląt Przemyskich. I właśnie jaką datę pierwszą wymieniasz? Ja pytam Ciebie, bo ja nie należałem do Stowarzyszenia, ale byłem świadkiem jego powstawania. To który rok przyjmujesz? Kiedy to Stowarzyszenie powstało? Oczywiście nie w rozumieniu dzisiejszym, bo wiadomo o tym, że to nie takie stowarzyszenie było, bez rejestracji. Ale mówimy o  gronie osób. Właśnie. Mówimy o Gębarowiczu.

– No więc z tego co mi wiadomo to pierwsze próby odbudowy Pomnika Orląt Przemyskich, podjął inżynier Bogusław Gębarowicz.

– Piękna sprawa, że to mówisz. Bo o tym pisze Janusz Polaczek, Ty czytałeś tekst Polaczka?

– Tak, wspomniał. No i wystąpił z grupą działaczy. W latach osiemdziesiątych, w latach Solidarności. W 1981 roku, chyba. Wystąpił do Wojewody Wojciechowskiego, który powiedział, że… 

– Czekaj, czekaj, stop. Przepraszam. Wojciechowski kiedy był wojewodą?

– W osiemdziesiątym już był wojewodą Wojciechowski. Albo w osiemdziesiątym pierwszym.

– To czekaj, to on dojechał do dziewięćdziesiątego pierwszego roku? A przed Wojciechowskim, kto był wojewodą? Przed Wojciechowskim. Cichocki, a kiedy ta zmiana nastąpiła?

– Nie wiem. Wiem, że był dosyć długo Wojciechowski wojewodą, bo wcześniej był prezydentem.

– Tak, czyli w czasach Solidarności była zmiana wojewody.

– Chyba tak. Ja mam ślad odpowiedzi na pismo z prośbą o pozwolenie na budowę pomnika. Pan wojewoda oświadczył, że odbudowa pomnika naruszałaby uczucia narodowe Ukraińców. A gdzie nasze? Należy zadać sobie pytanie, gdzie nasze, polskie uczucia?

– Nasze są tam, gdzieś na początku wojny Polsko- ukraińskiej.

– No właśnie, na początku wojny Polsko—ukraińskiej… No więc sprawa upadła. Natomiast…

– Ale zbierali pieniądze. Cegiełki na pomnik, były zbierane pieniądze. Cegiełki. Kto ma jakąś cegiełkę?

– W roku 1988, pod koniec roku 1988 z inicjatywy Stanisława Żółkiewicza wyszła inicjatywa powołania Stowarzyszenia Obrońców Orląt Przemyskich czy Pamięci Orląt Przemyskich.  I było pierwsze zebranie organizacyjne w podziemiach kościoła Salezjanów. Z tego co pamiętam, to byli: Jan Musiał, Jan Jarosz, Andrzej Matusiewicz, Włodzimierz Pisz, Jan Pisz… Leszek Sowiński.

– Ale gdzie te papiery są z tego stowarzyszenia?

– Całe archiwum Żółkiewicz miał. No i to było pierwsze zebranie organizacyjne. Potem drugie już było w lutym, na początku lutego 89. To już zaczynała się odwilż. Wtedy powstało Stowarzyszenie Pamięci Orląt Przemyskich. Stowarzyszenie Miłośników Lwowa i Kresów Wschodnich. U Orląt wybrano zarząd, zarejestrowano. Nawiązano kontakty z autorem przedwojennego projektu z Wrocławia, z inżynierem, zapomniałem nazwiska.  No i wtedy sprawy gładko ruszyły. Opracowano projekt. Zaczęto gromadzić środki na budowę, konto bankowe otworzono. Spotykało to się z przychylnym przyjęciem społeczeństwa w Przemyślu, często z entuzjazmem.  Ba, pamiętam, że przychodzili ludzie do siedziby. Bo siedziba stowarzyszenia była na ul. Grunwaldzkiej… Koło przystanku autobusowego. Przychodzi człowiek i mówi wiecie panowie ja pamiętam tego Ukraińca co burzył pomnik. On na Lipowicy mieszka. Stary jest, ale żyje jeszcze. To słyszałem, na własne uszy. Ale daliśmy temu spokój.

– A jak sprawa wyglądała z lokalizacją, to takie było oczywiste? Lokalizacja pomnika?

– Nie, ale lokalizację, to pamiętam, to Żółkiewicz z Włodziem trochę narzucili. Ponieważ w nowych realiach nie było sensu starać się o Plac Konstytucji, w układzie komunikacyjnym w starym mieście. Było też oczywiste, że będzie to pomnik, gdzie będą uroczystości patriotyczne.

– Boguś, nawiążę do dnia dzisiejszego. No to wtedy to się udało, a Szarzyńskiemu czemu się nie udaje pomnik zadwórzański? Bo się uparł na tym skrzyżowaniu. To jest jedyne miejsce w Przemyślu?

No właśnie. Stanisław Szarzyński to mój kolega ze szkoły i z pracy, ale czy on nie miał siły przebicia, czy też miejsce nie takie wymyśli, nie wiem. My podeszliśmy w sposób pragmatyczny. Oczywiście miejsce się wybrało. Był trochę problem z przeniesieniem pomnika Łańcuckiego. Przy Placu Łańcuckiego. Tam tabliczka była i obelisk był i to przeniesiono.

– A ty wiesz, że do dzisiaj jest ta tabliczka i czy ona jest zgodna z ustawą o antykomunizmie?

A gdzie ona była wcześniej i jest nadal?

– Na Domu Robotniczym. No więc prace projektowe ruszyły. Zbierano powoli pieniądze, było poświęcenie. Nazwisko architekta z Wrocławia mam gdzieś w papierach, chyba Jan Turkowski. No więc ufundowano Sztandar Stowarzyszenia, był chorąży… Pamiętam, byłem chorążym przy poświęceniu, nogi ledwie wytrzymały, trzymałem Sztandar. Zdjęcia mam z tej uroczystości. Wtedy Witold Kowalski był senatorem. Było oczywiście poświęcenie, wkopanie kamienia węgielnego. I budowa ruszyła. Jakiś tam skromny udział przy tym mam, bo fizycznie nie pracowałem za dużo. Robert Choma pracował, pamiętam, ale najwięcej Stanisław Żółkiewicz, Włodzimierz Pisz i Leszek Zając. Zbyszek Kuchcinski załatwił płytki na plac przy pomniku.

… tak?!
– Ale brałem udział w pracach projektowych. Zaprojektowałem gaz do zniczy. Znicze. Kawałek przyłącza i gazomierz. Ba! Potem znalazłem i ufundowałem znicze. Te, które są znicze, które widzimy z tego okna to ja ufundowałem. Nie będę wspominał w jaki sposób, gdzie, ale przywiozłem. Oczyszczono i zamontowano i działają do dzisiaj. Raz do roku, na 11 listopada…Tak, to ufundowałem. Stowarzyszenie potem przekazało pomnik do Przedsiębiorstwa Gospodarki Komunalnej, bo inwestorem cały czas było Przedsiębiorstwo Gospodarki Komunalnej, bo stowarzyszenie nie mogło być formalnie. No i pomnik spełnia swoją rolę w sposób znakomity. Wszystkie uroczystości ważniejsze są pod pomnikiem. Plac, manifestacje patriotyczne, spełnia swoją rolę. A stowarzyszenie zaczęło umierać śmiercią naturalną.

Pod pomnikiem Orląt Przemyskich

– Wpierw, Włodziu Pisz odszedł.

– Włodziu Pisz odszedł, Jasiu Pisz. No i Marek Gosztyła. Sporo innych ludzi poodchodziło, Stanisław Żółkiewicz prawie sam działał. Aż na końcu umarło śmiercią naturalną wraz ze śmiercią prezesa w 2019 roku. To jest przykre.

– To jest przykre. A formalne zaprzestanie działalności nie nastąpiło dokładnie wtedy jak Przemyskie Towarzystwo Kulturalne też przestało?

– Nie, nie. To nastąpiło po śmierci Żółkiewicza.

– Ale czekaj, ale wtedy jak był ten moment, że trzeba było zarejestrować. Przemyskie Towarzystwo nie zostało zarejestrowane. I dlatego upadło. I dlatego nie było likwidatora, ani niczego. A stowarzyszenie zarejestrowało się, czy nie?

– Tak, oczywiście. Miało statut, oczywiście. Sprawozdanie składało do Urzędu … Wydział Spraw Obywatelskich, na Lwowskiej. Do Urzędu Skarbowego na Lwowskiej, no i potem nie składało. To by było tyle o Stowarzyszeniu Orląt.

                                                                       ***********

Część 4. W PC, PiS i w Radzie Miasta Przemyśla

Czy pamiętasz jak w Przemyślu powstawało Porozumienie Centrum? Kto tam działał?

Czym zajmowało się? Czy brałeś udział w jakichś zjazdach?  W dawnym EMPiKu miało siedzibę PTK i PC, odbywały się tam spotkania, czy tam bywałeś?

– Po podziale Komitetu Obywatelskiego po wyborach samorządowych, część członków zapisała się do Porozumienia Centrum, a część do Unii Wolności, wtedy miała inną nazwę – chyba Unia Demokratyczna.

– Najpierw to był ROAD – Ruch Obywatelski Akcja Demokratyczna.

– Brałem udział w zjazdach krajowych i wojewódzkich Porozumienia Centrum oraz we wszystkich kampaniach wyborczych, jako członek komisji wyborczych, np. w  Jaworniku Ruskim. Były kampanie wyborcze: w 1990 samorządowa w maju, o czym mówiliśmy, bo wtedy lista była wspólna Komitetu Obywatelskiego Solidarność. Ale następna kampania, prezydencka jesienią 1990 roku, to już była rywalizacja między Lechem Wałęsą i Tadeuszem Mazowieckim. Popieraliśmy Wałęsę i wygrał Wałęsa. W 1991 r. Była kampania parlamentarna i powstał rząd Jana Olszewskiego. Po odwołaniu rządu Olszewskiego 4 czerwca 1992 r, organizowaliśmy duże manifestacje w proteście do tych zmian. Była akcja przyspieszenia: „Polsko, czas na zmiany”. Przyjeżdżał Jarosław Kaczyński, miał bardzo liczne spotkanie w Centrum Kulturalnym, ludzie nie mieścili się w Sali. W 1993 r. były kolejne wybory parlamentarne.

Wtedy działaliśmy jakby w ciągłej kampanii wyborczej, z jednej do drugiej. Ale były także prowadzone prace merytoryczne. Na przykład, chyba w 1993 roku prowadziliśmy dyskusję nad nowym podziałem administracyjnym Polski, gdzie zjazd wojewódzki PC zobowiązał nas do opracowania takiej propozycji podziału, w której jest utrzymane województwo przemyskie. Bowiem w Polsce rozpoczęły się dyskusje nad zmianą liczby województw. I Mariusz Kościelny, dyr.  Biura Urządzania Lasów i Geodezji Leśnej, który wówczas był sekretarzem Zarządu Wojewódzkiego PC, po wielu dyskusjach taką koncepcję przedstawił, która była publikowana nawet w „Spojrzeniach Przemyskich”. Województwo przemyskie miało granice mniej więcej starej Ziemi Przemyskiej i Sanockiej, czyli od Tarnogrodu, Tomaszowa Lubelskiego, po Iwonicz i Romanów. Rzeszów z Krosnem to było inne już województwo.

– W tamtym czasie działało Przemyskie Towarzystwo Kulturalne w dawnym EMPiK, gdzie byłem wiceprezesem i organizowaliśmy różne spotkania w siedzibie PTK, które służyło także na spotkania PC, nawet powołaliśmy Instytut Polityki Regionalnej, żeby prowadzić prace programowe dotyczące regionu. Ale to już trochę póżniej było. Niemniej rzeczywiście działaliśmy szeroko, inicjatywy były, było więcej pracy merytorycznej jak dzisiaj.

Pamiętam też wybory  samorządowe w 1994 i wybór Tadeusza Sawickiego na prezydenta, którego wybierała jeszcze Rada Miasta. Przygotowywaliśmy do pełnienia tej funkcji jego i jego zastępców: Roberta Chomę i Roberta Rybotyckiego, dwóch młodych działaczy PC. Następnie wybory prezydenckie 1995, potem parlamentarne w 1997 i rządy AWS- UW, a potem samorządowe 1998. Porozumienie Centrum funkcjonowało do roku 1999, o ile dobrze pamiętam, potem zostało przekształcone w PPChD, aż w końcu w roku 2000 powstała Prawo i Sprawiedliwość. Marek Kuchciński został posłem w roku 2001 z PiS-u. Tak. Wcześniej był wicewojewodą podkarpackim. Prawo i Sprawiedliwość w Przemyślu powstało w roku 2001 wiosną. Pamiętam. Komitet Miejski przemyski powstał, co ciekawe z inicjatywy Marka Kuchcińskiego w moim domu, nowo wybudowanym.

– Czyli Matejki 13.

– Pokój duży jest, ma prawie 50 metrów i się wszyscy zmieścili.  Było 10 osób.

Z tego co pamiętam to kobiety Danuta Rusinowska, Bogumiła Klarenbach, Marek Kuchciński, Andrzej Wolanin, Witold Wiśniewski, ja. No i jeszcze parę osób później. Krzysiu był, Krzysztof Szymański. Duszyk był. No i powstało Prawo i Sprawiedliwość. Pierwszym pełnomocnikiem PIS był Zbigniew Duszyk. Kandydował na prezydenta w roku 2002., wynik miał skromny. Wtedy uzyskaliśmy czterech radnych: Witek Wiśniewski, Eugeniusz Strzałkowski, Wiesław Morawski, Stanisław Szarzyński.

– Czyli PiS jest zaprawiony w tych czterech radnych, bo do dzisiaj jest czterech. Nie, pięciu.

– W wyborach wtedy prezydentem został Robert Choma, uzyskaliśmy stanowisko wiceprezydenta. Byliśmy w koalicji z ugrupowaniem prezydenckim. Wiesław Jurkiewicz był wiceprezydentem.

– A Rybotycki?

– Wcześniej był. Robert był wiceprezydentem za Tadeusza Sawickiego.

– Dobrze, ale z Porozumienia Centrum nie był?

– Tak, ale za Tadeusza Sawickiego w 1994 i 1998. No i w 2002 roku po Zbigniewie Duszyku zostałem pełnomocnikiem PiS-u, potem przewodniczącym zarządu. To było do roku 2006. W tamtych latach PIS działał sprawie i organizował wiele spotkań z politykami krajowymi. Był w Przemyślu dwa razy Jarosław Kaczyński, raz na zamku, raz przy ul. Piłsudskiego, był Zbigniew Wasserman. Prowadziliśmy z Markiem Kuchcińskim te spotkania. Były też duże konferencje, chyba Europa Karpat już na zamku w Przemyślu z udziałem Jarosława Kaczyńskiego. Później szefem zarządu został Andrzej Matusiewicz, następnie Władysław Bukowski, a później to… Lucyna Podhalicz po Bukowskim. A potem Piotr Pilch i teraz Rafał Kijanka. No więc wystartowałem w wyborach do rady w 2006 roku, zdobyłem mandat i byłem przewodniczącym Komisji Gospodarki Miejskiej. W 2010 mandat tylko cztery osoby zdobyły, ja nie zdobyłem. Władek Bukowski, Darek Iwaneczko, Morawski i Strzałkowski.

– A, i Morawski? Tak, tak, tak.

– W 2014 zostałem ponownie radnym i do roku 2018 byłem przewodniczącym Komisji Gospodarki Miejskiej, przewodniczącym klubu PiS byłem dwa razy, cały czas podczas swojej kadencji, zawsze byłem, w klubie radnych i zostałem po śmierci Władka Bukowskiego, po Lucynie Podhalicz, przewodniczącym Rady. W następnych wyborach nie startowałem z przyczyn prozaicznych, ponieważ PiS nie zarejestrował listy w moim okresie wyborczym. Wtedy zdobyliśmy w 2018 cztery mandaty, było czterech radnych, w następnych wyborach w 2018 w 2024 na wiosnę przesunięte pięciu radnych, obecnie mamy pięciu. Pięciu radnych weszło, nie wszyscy są członkami klubu, ale pięciu. To by było tyle o PiS-ie. Brałem udział w różnych kongresach, w Krakowie, w Łodzi, w Warszawie przede wszystkim, w Rzeszowie, w itp. No i ten rozdział PiSu można by zamknąć.

– A ja mogę zadać pytanie? Dlaczego nie działa klub Gazety Polskiej? Przewodniczącą w wykazach jest Ala Chruścicka. Ja na jednym z pierwszych zjazdów byłem, jeszcze jak Lucyna Podhalicz była tu w biurze. I nawet nie pamiętam, coś była mowa o delegacji, to w sumie nie wiem, czy ja byłem na delegacji, czy nie byłem, no mniejsza z tym.

Tego już nie pamiętam. Ale w każdym razie miałem okazję zobaczyć. No właśnie.

I czemu to tak? Czy tych co? Czytelników mało ?

– Nie ma chętnych. Po prostu nie ma chętnych. Nikt się tym na poważnie nie zainteresował.

– No ale jakby formalnie figuruje, w wykazach, które od czasu do czasu są publikowane, gdzie jest podawany szef i telefon, no jest. Pani Chruścicka jest do dzisiaj. 

– Ale wracając do PIS. Myślę, że rozdział PiSu i Rada Miasta są trochę powiązane. Ponieważ będąc radnym to zawsze prezentowałem stanowisko w sprawach ważniejszych i bardzo ważnych. Takie jak moje ugrupowanie polityczne. Czy to się podobało komuś, czy nie.

Przy takich sprawach o zabarwieniu politycznym czy też społecznym to zawsze zasięgaliśmy opinii jednostki nadrzędnej czyli szefa struktur regionalnych wojewódzkich. Okręgowych, przepraszam. To jest zgodne z statutem partii i z logiką, że radni własnej polityki nie powinny prowadzić, a przynajmniej powinni prowadzić zgodnie z ugrupowaniem, które ich desygnowało. To jest zrozumiałe. Jeśli były kontrowersyjne projekty uchwał, to były one omawiane. No i w zasadzie to była jedność. Nie było większych nieporozumień w klubie. Czasami nie wszyscy mieli jednakowe zdania na pewne projekty, ale jak się przyjęło uchwałę większością głosów o stanowisku to wszyscy się dostosowywali.

Jednym z ciekawszych działań były nasze starania o poszerzenia granic miasta. Podam dwa przykłady. W latach 2006-2010 staraliśmy się o przyłączenie do Przemyśla wiosek Kruhela Wielkiego i Krównik. W przypadku Kruhela Wielkiego udało się, uczestniczyłem w bezpośrednich rozmowach z władzami gminy Krasiczyn i mieszkańcami. W przypadku Krównik sprawa przyłączenia była bardzo zaawansowana i upadła dopiero na poziomie decyzji premiera Tuska, bo wcześniej ministerstwo i wojewoda wyrażali zgodę. Tam byli mocno zaangażowani radni z różnych partii i mieli dużą siłę przekonywania, ale coś stało się u ówczesnego premiera Tuska, że Krówniki nie znalazły się w granicach Przemyśla. Szkoda.

– W Twoim wspomnieniu, szczególnie tym dotyczącym Porozumienia Centrum, brakuje mi jednego nazwiska, Zbigniew Godzień.

– Ze Zbyszkiem mam mały kontakt ostatnio ze względu na jego pracę. On pracuje w firmie, która na zachodzie cały czas coś robi, organizuje imprezy i rzadko jest w Przemyślu, my się widujemy. I często Zbyszek był bardzo zaangażowany. Tak, Porozumienie Centrum. I opowiadał mi, był stanowczy. Często zwracał uwagę nawet osobom desygnowanym przez Porozumienie Centrum do funkcji publicznych, Senatorowi Witkowi Kowalskiemu zwracał publicznie uwagę, że nie należy tak robić, że trzeba ludzi szanować, itp. Zbyszek był bardzo zaangażowany w Porozumieniu Centrum. Potem przystąpił do PiSu, ale specjalnie się nie udzielał. To już nie to samo, co było. W PC był entuzjazm. Ja też zauważyłem, że stało się coś innego w nowych uwarunkowaniach politycznych, społecznych. Dawniej nasza praca społeczna wzbudzała entuzjazm. I się działało, potem nastąpiła stagnacja, powoli entuzjazm opadał i przechodziło się do porządku dziennego. Tak to jest pewnie i ze wszystkim w życiu. Jak ktoś nie potrafi pobudzić do działania, mobilizować, to tak jest. I to by było na tyle.

.

.


Sfinansowano ze środków Orlen Oil sp. z.o.o.

oraz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Przejdź do treści