archiv svobody

Andrzej Koperski

    

Moja droga do wymarzonej wolności

            W bardzo trudnym  powojennym okresie w  rodzinnym domu, w szkole, najważniejszym pouczeniem wychowawczym było: żyj w prawdzie, bądź sprawiedliwy i wrażliwy na drugich, odważnie głoś swoje zdanie, abyś żył w wolności. 

            W latach powojennych, na które przypadło moje dzieciństwo,  oprócz biedy materialnej, panował system w którym nie liczyła się jednostka ze swoimi ideałami. Na szczęście żyliśmy w  środowisku rodzinnym, sąsiedzkim, szkolnym, w którym przemożny wpływ miało pokolenie, to które odbudowało Polskę po 123 latach zaborów i po tragicznych wydarzeniach I i II wojny światowej. Wbrew nadziei, dawali nam nadzieję, że i system komunistyczny będzie miał swój kres i zapanuje wolność.

            Nieocenioną rolę w kształtowaniu naszych charakterów i w moim życiu odegrali nauczyciele, katecheci, wychowawcy. W szkole podstawowej nr 1 w Przemyślu, od 5 klasy,  moją wychowawczynią była polonistka-  Maria Konopka. Jako przedwojenna harcerka, uczyła nas patriotyzmu, nie uznawała żadnych ówczesnych urzędowych, propagandowych podręczników, ale czytała nam Słowackiego, Mickiewicza, Konopnicką, Prusa i innych klasyków polskiej literatury. Umieliśmy na pamięć wiele fragmentów „Pana Tadeusza”. To później  zaowocowało w dalszym naszym kształceniu się. W 3  klasie ja i duża grupa moich kolegów rozpoczęliśmy pod okiem ks. Stanisława  Burczyka okres kandydacki do służby ministranckiej. Uczyliśmy się ministrantury w j. łacińskim i skomplikowanego dzwonienia. W 1954 roku  przyszła oczekiwana uroczystość złożenia przyrzeczenia ministranckiego. To kształtowało nas duchowo, znaleźliśmy się w bliskości Pana Boga i wybitnych przemyskich kapłanów.

            Już wówczas stawaliśmy przed trudnymi wyborami. Jeden z nauczycieli, do którego mieliśmy obowiązek zwracać się per „obywatelu”, nalegał, abyśmy się zapisali do OH, stalinowskiej organizacji harcerskiej. Ponieważ w większości byliśmy ministrantami, uznaliśmy, że to stałoby w sprzeczności z wyznawanymi przez nas wartościami i demonstracyjnie nie przyszliśmy na zbiórkę harcerską. Nie byliśmy do końca świadomi konsekwencji naszej decyzji. Nasz katecheta ks. Stanisław  Burczyk, został wówczas wezwany do Urzędu  Bezpieczeństwa i oskarżony, że jako opiekun ministrantów zbuntował nas przeciwko państwowemu harcerstwu i z tego powodu został dyscyplinarnie usunięty ze  szkoły. De facto takiej bezpośredniej namowy ze strony księdza nie było, było natomiast przekazywanie zasad, którym chcieliśmy być wierni. Pani Konopka obawiając się represji  wobec naszych rodziców,  dawała nam pierwsze wskazówki jak nie dać się sprowokować.

            Był to już schyłek okresu stalinowskiego. W dniu  śmierci Stalina, w marcu 1953 roku, w zakładach pracy, ale także i w szkołach, nawet podstawowych,  nie było nauki. Zgromadzono  nas, wszystkich uczniów, na korytarzu szkolnym. W centralnym miejscu stało gipsowe popiersie Stalina, przykryte kirem. Z głośnika puszczano muzykę żałobną, a w przerwach odczytywano różne przemówienia z gazet. Wszystko to trwało przez kilka godzin. W duchu wszyscy nosili nadzieję na zmiany i  przywrócenie choćby odrobiny wolności.

            W Liceum znaleźliśmy się pod opieką wybitnych profesorów w dużej mierze też z tzw. przedwojennej generacji, niektórzy to byli pracownicy naukowi Uniwersytetu Jana Kazimierza we Lwowie. Państwo Schneidrowie, Pani Kielar, prowadzili tajne komplety w czasie okupacji hitlerowskiej. Prof. Ferdynand Schneider – ps. „Ślączka”, był Przewodniczącym Powiatowej Komisji Oświaty i Kultury, której  podlegał  Związek Tajnego Nauczania. Bardzo cenne były lekcje  języka polskiego prowadzone przez Panią dr Stefanię Kostrzewską – Kratochwilową, córkę Józefa Kostrzewskiego, pierwszego burmistrza Przemyśla po odzyskaniu niepodległości w 1918 roku.   Uczyła nas przede wszystkim samodzielnego myślenia. Pani Profesor wprowadzała nas w szeroki świat kultury. Z jej inspiracji uczestniczyliśmy  w publicznych wykładach i dyskusjach. Była bardzo odważna, wygłaszała publicznie śmiało swoje poglądy, czym „podpadała” władzy, a  u nas zdobywała szacunek. W czasie II wojny światowej,  jako działaczka  Stronnictwa Narodowego  była w sztabie powiatowym Narodowej Organizacji Wojskowej. Nie bała się mówić o układzie Ribentropp – Mołotow jako o IV rozbiorze Polski. Z kolei Pani prof. Krystyna Andrzejczyk wyrabiała w nas zamiłowanie do krajoznawstwa, uczyła w ten sposób miłości do małej i wielkiej Ojczyzny. Poznaliśmy  różne regiony Polski, wiele miejsc zobaczyłem po raz pierwszy  i była to  wspaniała szkoła życia.

            Miałem zakodowaną genetycznie żyłkę „społecznika”. Czułam potrzebę bycia i działania we wspólnocie. W okresie krakowskich studiów tęskniłem za swoim ukochanym miastem – Przemyślem, szukałem towarzystwa rodaków. Taką okolicznością było uczestnictwo w niedzielnej  Mszy św. w kościele akademickim  Św. Anny w Krakowie. W grupie kolegów z Uniwersytetu, AGH, Akademii Medycznej i innych uczelni, przy kawie, lampce winna dzieliśmy się wiadomościami z domu, wymienialiśmy poglądy. Wówczas nasunęła mi się myśl, aby założyć studenckie koło przemyślan. Pierwsze spotkanie odbyło się w znanym Klubie „Żaczek”, w listopadzie 1963 roku, w dniu głośnego zamachu na prezydenta  J. F. Kennedyego. W przyszłości było to impulsem to powstania takich kół  na Politechnice i AGH.

            W latach studiów (od 1961 do 1966 roku) zaangażowałem się  w działalność Zrzeszenia Studentów Polskich, które cieszyło się wówczas namiastką niezależności. Spory czas byłem sekretarzem tej organizacji w ramach Wydziału Filozoficzno – Historycznego UJ. W  1963 roku  były poważne zakusy ze strony władzy, aby  samorząd studencki pod szyldem ZSP,  wtopić w Związek Socjalistycznej Młodzieży Studenckiej i podporządkować go  partii. To miało się odbyć przy okazji wyborów. Liczono, że do  organów ZSP wejdzie większa grupa osób  ze Związku Młodzieży Socjalistycznej, która  zdominuje organizację i taką korzystną dla siebie zmianę polityczną przeprowadzi. Z obu stron prowadzono bardzo ostrą  propagandową walkę wyborczą. Ostatecznie wygrała opcja ZSP, w której i ja  byłem mocno zaangażowany. W wyniku tego zwycięstwa zostałem w 1965  roku wybrany do Rady Uczelnianej ZSP przy UJ. Wywalczona sprawa pewnej odrębności  ZSP jeszcze na długie lata zaważyła i pohamowała zakusy pełnego upartyjnienia krakowskiego  środowiska studenckiego. W okresie tego fermentu, w samym akademiku ujawniło się  wielu agentów SB, którzy po przegranej walce wyborczej nagle „ulotnili się”. Natomiast w 1966 roku, po historycznym liście biskupów polskich do biskupów niemieckich z prośbą o przebaczenie, na frontonie akademika pojawiły się wrogie, antykościelne,  propagandowe transparenty. Środowisko akademickie było mocno inwigilowane. W odpowiedzi na to spontanicznie uformował się pochód, może ok. 150- 200 osób.  Powiadomiony, dołączyłem się  do tego  marszu.  Od akademika przy gmachu Muzeum Narodowego, następnie ulicą Manifestu Lipcowego (ob. Piłsudskiego) i koło Collegium Novum doszliśmy do kościoła św. Anny, gdzie już wcześniej zgromadziła się bardzo duża ilość studentów. O dziwo, prawdopodobnie zaskoczona tym  władza nie zdołała jeszcze zareagować i rozpędzić siłą manifestujących. Kazanie wygłosił  ks. abp Karol Wojtyła (późniejszy Ojciec Święty Jan Paweł II), cieszący się już wówczas bardzo wielkim autorytetem, jako uczestnik- Ojciec  II Soboru Watykańskiego. W środowisku akademickim,  toczyły się głośne dyskusje nt. nowatorskiej książki Karola Wojtyły „Miłość i odpowiedzialność”.

Oczekiwaliśmy bardzo emocjonalnego wystąpienia wobec agresywnej walki ówczesnej władzy z Kościołem. Natomiast ks. abp Wojtyła tonował nastroje, słusznie obawiając się prowokacji i jak zwykle dotkliwych konsekwencji dla protestujących studentów, dlatego wzywał do pokojowego rozejścia się. Byliśmy – młodzi-dumni” mocno zawiedzeni, że nie możemy ostro zamanifestować swojego stanowiska. W tych latach, był to już okres tzw. późnego Gomułki, po krótkim  czasie odwilży, kontynuowana była  szara rzeczywistość tamtego systemu.

            W 1966 roku uczestniczyliśmy z narzeczoną w pamiętnych rekolekcjach wielkopostnych dla młodzieży, które prowadził w przemyskiej katedrze, tuż po ingresie, ks. bp Ignacy Tokarczuk. Jego erudycja, jasność przekazywanych nauk, radykalność poglądów już wówczas ukazywała nam młodym, że to wielki kapłan i niezwykła osobowość.

            Przyszedł pamiętny sierpień 1968 roku, czas agresji wojsk Układu Warszawskiego na Czechosłowację, jako odwet wobec tzw. „Praskiej Wiosny”, która miała przynieść pozytywne zmiany społeczne, ekonomiczne i polityczne. W sobotnie popołudnie, chyba 17 sierpnia 1968 roku, w Przemyślu pojawiły się pierwsze samochody z wojskami sowieckimi. Przed mostem, przy dawnym MPiKu, grupa młodych ludzi nieśmiało wznosiła okrzyki „dawaj nazad”, wzywające do powrotu.  W niedzielę miasto zamarło. Mieszkając w pobliżu ul. Jagiellońskiej byłem świadkiem przejazdu ogromnej, niekończącej się kolumny wojsk sowieckich. Jechali  prawie dwie doby. Zza plandeki samochodów wyglądały wystraszone twarze młodych Azjatów, żołnierzy sowieckich. Było też słychać nieustanny huk przelatujących  samolotów wojskowych. Robiło to piorunujące wrażenie. Miało się odczucie, że wojna tuż, tuż.

            Po przełomie 1970 roku, łudzono się, że wraz z pewnym postępem gospodarczym, poprawą codziennego „siermiężnego” życia, przyjdzie powiew wolności. Ale odchodziło starsze pokolenie, a wraz z nim dawne, sprawdzone wartości.  W okresie gierkowskim nasiliła się indoktrynacja ideologiczna, następowało masowe upartyjnienie. Były nawet próby opanowania ideologicznego niezależnego środowiska zrzeszonego w Towarzystwie Przyjaciół Nauk w Przemyślu, do którego mam zaszczyt należeć od 1966 roku. Przy zdecydowanej postawie członków Towarzystwa te zamiary zakończyły się całkowitym fiaskiem dla PZPR.  Szczególnej presji byli poddani nauczyciele. Niemal  90 % grona nauczycielskiego należało do PZPR względnie do SD lub ZSL-u. Dlatego w trudnym położeniu znalazła się moja żona, jako nauczycielka j. polskiego w szkole podstawowej.  Od wczesnych lat uformowana w domu, w szkole, związana z  posługą w kościele, chciała być wierna chrześcijańskim wartościom i zachować jedno oblicze. Podtrzymywana w tych decyzjach przeze mnie, nie uległa partyjnym naciskom, a tym samym zachowała szacunek otoczenia i niezależność. Po latach okazało się, że taka postawa była wielką wartością.

            Z kolei mnie jako młodego pracownika muzealnego, będącego całkowicie  na uboczu establishmentu partyjnego, nigdy nie nakłaniano do partii, choć tym samym  pośrednio z góry eliminowano z awansu społecznego i dostępu do nawet drobnych udogodnień życiowych. Ustawiano jakiś mur niemożności, spychano na dalszy plan, gdy przychodziło załatwienie mieszkania, telefonu, kredytu itp. Kiedy w 1974 roku wybierałem się na wczasy do Świnoujścia, planowaliśmy odwiedzić miasteczka położone w pasie przygranicznym z NRD. W owym czasie można było przejść granicę mając pieczątkę w dowiedzie osobistym. Takiego, niewiele znaczącego pozwolenia nie otrzymałem. Był to rodzaj drobnych szykan, względnie efekt jakiegoś donosu.

            Po latach dowiedziałem się, że w moich aktach pracowniczych, będących

w dyspozycji Wydziału Kultury Urzędu Wojewódzkiego odnotowano, że „jestem zdecydowanym klerykałem i demonstracyjnie prowadzę swoje dzieci, ubrane w stroje krakowskie, na procesję  Bożego Ciała”. Taka, choć groteskowa, opinia nawet mi schlebiała. Z drugiej strony widać było, jakimi głupstwami  zajmowała się władza. W rzeczywistości zapisana opinia było jak najbardziej prawdziwa. Żona własnoręcznie wyszywała gorsety i tak pięknie ubrane dziewczynki uczestniczyły w różnych kościelnych uroczystościach.

            Warto dodać, że ogólnomiejska procesja miała celowo ograniczoną trasę. Prowadziła tylko od katedry w dół ul. Fredry, wzdłuż górnej pierzei Rynku, kolejno ul. Asnyka i powrót ul. Katedralną. Później trasę procesji przedłużono z Rynku przez ul. Franciszkańską, ul. Władycze  i ul. Śnigurskiego do katedry. Wszyscy, wówczas, w latach 70-tych  oczekiwali na słowo bpa I. Tokarczuka, który z wielką odwagą odkrywał  całą prawdę o destrukcyjnej rzeczywistości systemu komunistycznego. Nasz udział był przede wszystkim  realizowaniem naszych oczywistych powinności religijnych. Zauważaliśmy, że „pseudofotografowie” nachalnie nas fotografują. Wielka mobilizacja religijna miała miejsce,  gdy do Przemyśla peregrynowała  kopia cudownego obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej w 1966 roku. Okna większości mieszkań były bogato udekorowane.

            Kiedy zamieszkaliśmy w 1974 roku na osiedlu Kmiecie, uczęszczaliśmy do kościoła Ks. Salezjanów.  Potrzebą chwili, zwłaszcza dla ludzi starszych, było postawienie świątyni na  osiedlu, wówczas nazwanym „Osiedlem 30-lecia PRL”. Tę myśl zaakceptował ks. abp Tokarczuk i do tego bardzo odpowiedzialnego zadania wyznaczył ks. Adama Michalskiego „naszego niezłomnego kapłana”. Był to czas, kiedy to 16 października 1978 roku został wybrany na papieża Jan Paweł II, pierwszy w historii Polak na stolicy Piotrowej. Mieliśmy  wielki autorytet, naszego Papieża. Na tej fali entuzjazmu osobiście odczuwaliśmy, jak też zmieniają się i otwierają się nasze serca i umysły, że wyzwala się pragnienie osobistej wolności.

            Na naszych oczach, na  Kmieciach, w dawnej szopie,  którą nazwano „stajenką betlejemską”, poświęcił miejsce i pierwszą Mszę św. w  Niedzielę Palmową 1979 roku odprawił ks. bp T. Błaszkiewicz, a Mszę św. rezurekcyjną ks. bp I. Tokarczuk.

            Chwilą niezwykłą, przełomową, historyczną  była 1 Pielgrzymka Papieża do Polski (w czerwcu 1979 roku) i wysłuchana Jego żarliwa modlitwa do Ducha św. To właśnie w tych dniach przywieziono do Przemyśla, na Kmiecie, konstrukcje przyszłego nowego kościoła, który wbrew represyjnym poczynaniom władz, dzięki niezłomności proboszcza Michalskiego i determinacji i hojności wiernych, niemal w błyskawicznym tempie wyrastał  z ziemi i stał się podstawą dla naszej obecnej,  pięknej świątyni.  

            Czas był znamienny, w sierpniu 1980 roku doszło do historycznych porozumień sierpniowych i powstała „Solidarność”, dziesięciomilionowy ruch społeczny. Ja i żona

należeliśmy do powstających, nowych związków zawodowych  NSZZ „Solidarność”. Z doświadczeń studenckich i późniejszych, z działalności  w dość szczególnym i o pewnej samodzielności Związku Pracowników Kultury i Sztuki, wiedziałem, że w pierwszym rzędzie należy przywrócić godność ludziom pracy, dać im prawo decydowania o swoim losie. Oczekiwało się radykalnych zmian dotyczących całej Polski jak i naszego codziennego życia.  

            Bardzo boleśnie przeżyliśmy zamach na Papieża w dniu 13 maja 1981 roku.

            Dla nas osobiście rok 1981  stał się czasem bardzo dramatycznym. W czerwcu zmarł nagle Ojciec żony,   we wrześniu, po długiej i ciężkiej chorobie zmarła moja Matka. Zajmowaliśmy się małym synkiem.

            W dniu 13  grudniu 1981 roku  nastąpił stan wojenny, tragiczny w skutkach, który  wolnościowy, solidarnościowy zryw zdławił na kolejne lata.

            Znowu poszukiwaliśmy umocnienia w Bogu, w Kościele. Nasze córki związały się z inwigilowanym Ruchem Oazowym, my z odnogą tej wspólnoty. W 1987 roku założyliśmy pierwszy parafialny Krąg Rodzin. Synek stawiał pierwsze kroki w tzw. oazie Dzieci Bożych.

            Dochodziło do tragikomicznych sytuacji. Pewnego dnia,  było to przed 3. maja 1988 roku, spotkanie Kręgu odbywało  się u sąsiadów. Nasze dzieci przypadkowo zauważyły  jak agent SB dosłownie  przykładał ucho do drzwi mieszkania. Ks. Eugeniusz Dryniak opiekun naszego Kręgu, wówczas jako duszpasterz ludzi pracy,  był nachalnie i  jawnie inwigilowany, był pod specjalnym nadzorem służb bezpieczeństwa. Uważano, że przygotowuje  on jakieś wystąpienia antypaństwowe w związku ze zbliżającymi się uroczystościami rocznicy Konstytucji 3-go Maja. Natomiast należy dodać, że wbrew zakazom władzy, w święto 3 maja czy 11 listopada, po uroczystych nabożeństwach w katedrze, formował się nielegalny pochód mieszkańców czy to do pamiątkowego obelisku na Wzgórzu Zamkowym, czy na dziedziniec przy kościele S. Benedyktynek.

            Kolejnym, znaczącym, przełomowym momentem również i w naszym życiu okazał się 1989 rok. Po okresie entuzjazmu, kiedy to powstała „Solidarność” i późniejszych, koszmarnych latach stanu wojennego, przyszedł czas okrągłego stołu. Ogłoszone wybory do sejmu kontraktowego i w pełni demokratyczne do senatu, które dawały nową perspektywę zmian w życiu narodu i państwa. To, co wydawało się jeszcze niedawno mało  realne, stawało się z dnia na dzień rzeczywistością i to nawet w naszych przemyskich, regionalnych uwarunkowaniach.  

            Już w kwietniu, po obradach  tzw. okrągłego stołu, zostałem zaproszony przez reaktywującą się „Solidarność” do udziału w spotkaniu Komitetu Obywatelskiego w Przemyślu, formującego się na wzór Komitetu Obywatelskiego „Solidarność” przy Lechu Wałęsie. Ponieważ byłem bezpośrednio po  chorobie, zostałem przywieziony autem przez Marka Kuchcińskiego i Jana Jarosza. Kiedy zajechaliśmy koło katedry robiono nam zdjęcia. Przez miesiąc przez chorobę  oderwany od rzeczywistości, myślałem, że znaleźliśmy się na planie filmowym, a  to SB dokumentowało  gości udających się na to pierwsze spotkanie Komitetu Obywatelskiego.

            Przybyła spora grupa osób nie tylko z Przemyśla, ale też bardzo aktywni działacze z Jarosławia, Lubaczowa, Przeworska i kilku innych miejscowości. Zebranie miało miejsce w tzw. Orzechówce, gdzie gospodarzem z ramienia ks. abpa Ignacego Tokarczuka, był ks. prałat Stanisław Krzywiński. Pracownicy SB byli tak nachalni, że pokonując długi korytarz, z kamerami wchodzili niemal do wnętrza sali.

            Spotkania było bardzo konkretne, chodziło o skonsolidowanie sił i pilne przygotowanie się do wyborów  parlamentarnych, mianowicie: stworzenie  listy kandydatów opozycji do Sejmu i Senatu, zorganizowanie spotkań przedwyborczych, zebranie podpisów na listach popierających naszych kandydatów, obsadzenie Komisji Wyborczych swoimi przedstawicielami.  Problem naświetlili prawnicy: Andrzej Matusiewicz i Jan Bajcar. Ważną rolę w realizacji tych zamierzeń odgrywali też: Stanisław  Żółkiewicz, Jan Musiał, Tadeusz Trelka,  Marek Kuchciński, Waldemar Wiglusz i Marek  Kamiński. Od niego, jako reprezentanta RKW „Solidarność”  otrzymaliśmy oficjalne, pisemne zaproszenie do udziału w pracach Komitetu Obywatelskiego „Solidarność”. Formowały się władze KO „S”. Przewodniczącym został Zbigniew Bortnik, wiceprzewodniczącymi: Mieczysław Argasiński, Przemysław Niemkiewicz, Irena Lewandowska, sekretarzem Waldemar Wiglusz, kierownikiem biura Bogusław Słoniak. Funkcję rzecznika prasowego powierzono Jackowi Mleczko, później Markowi Kuchcińskiemu. 

            Poza wyżej wymienionymi osobami do Komitetu Obywatelskiego „S” zostali zaproszeni reprezentanci różnych środowisk, z Przemyśla: ks. prałat Stanisław Krzywiński, ks. Eugeniusz Dryniak, Jan Bartmiński, Jan Hołysz, Marta Husar, Jan Jarosz, Andrzej Koperski,  Jan Nowakowski, Edward Opaliński, Ryszard  Paczkowski, Edward Piecuch, Jan  Pisz, Włodzimierz Pisz, Jan Posieczek, Maria Smalejus, Jan Solka, Zdzisław Stanisławski, Jerzy Stabiszewski, Władysław Trojanowski, Stanisław Trybalski,  Ryszarda  Żurawska; z Jarosławia: Mieczysław Kołakowski, Tomasz Petry i O. Sławomir Słoma;  oraz:  Augustyn Czubocha z Tuczemp, Krzysztof Gradowski i Adam Kantor z Lubaczowa, Izydor Miara z Orzechowiec, Stanisław Romankiewicz z Radymna, Tadeusz Sopel w Orłów, Stanisław Śliwiński z Mirocina. 

            Zaprezentowano miejscowych kandydatów do Sejmu – Jana Trelkę, zaś do  Senatu- Jana Musiała i Tadeusza Ulmę. Wydelegowany do Warszawy S. Żółkiewicz przekazał wiadomość, że z ramienia KO „S” przy Lechu Wałęsie, jako kandydata na posła do Sejmu w regionie przemyskim wydelegowano Janusza Onyszkiewicza.

            Czasu było niewiele, termin wyborów wyznaczono na 4 czerwca 1989 roku.  Wyszły pierwsze numery „Biuletynu Wyborczego” – pisma Komitetu Obywatelskiego „Solidarność”, które redagował Janusz Młynarski. 

            Wyznaczono mi rolę prowadzącego publiczne spotkania, prezentującego naszych kandydatów, przypuszczalnie ze względu na rozpoznawalność wśród  mieszkańców miasta. Pierwsze takie spotkanie miało miejsce w salce, w podziemiach kościoła Salezjanów. Otworzył  je  ówczesny proboszcz  ks. Tadeusz  Szaniawski. Przedstawiliśmy kandydatów na senatorów: Tadeusza Ulmę i Jana Musiała, oraz kandydata na posła Tadeusza Trelkę. Uczestników spotkania nie było wielu,  natomiast zauważyliśmy, że więcej jest wydelegowanych ludzi Służby Bezpieczeństwa, którzy bardzo gorliwie robili zdjęcia. Przed kościołem  Maria Podhalicz i Jan Pisz zbierali podpisy na  listy kandydatów „Solidarności”. Podobna akcja miała miejsce przy katedrze, tym zajęli się Państwo Żurawscy. Te czynności też były intensywnie inwigilowane przez SB. Od czasu do czasu demonstracyjnie przejeżdżały samochody milicyjne, aby zastraszyć ludzi i utrudnić w ten sposób zebranie podpisów. Przed zgłoszeniem kandydatów do Komisji Wyborczej,  Jan Pisz, Ryszard Paczkowski i ja sprawdzaliśmy listy pod względem formalnym i podliczaliśmy liczbę podpisów. To miało miejsce w mieszkaniu prywatnym Jana  Pisza przy ul. Noskowskiego. Zauważyliśmy, że nawet i tam byliśmy śledzeni z zewnątrz. Wszelkie procedury formalno -prawne związane z oczekującymi nas wyborami, bez precedensu w dziejach powojennej Polski, wyjaśniali nam Andrzej Matusiewicz i Jan Bajcar.

            Kolejne spotkania publiczne, które organizował Marek Kuchciński, już przy udziale głównego kandydata  na posła do Sejmu,  znanej osobistości z Warszawy Janusza Onyszkiewicza, miały miejsce w Rynku i na dziedzińcu klasztoru SS. Benedyktynek, któremu patronował  ks. proboszcz Stanisław Zarych. W innych miejscach, też poza Przemyślem, kandydatów przedstawiał Marek Zazula. Spotkania wzbudzały coraz to większe zainteresowanie, a nawet entuzjazm, w  Rynku przemyskim było obecnych  ok. 3,5 tys. ludzi. Wyczuwało się, że społeczność po okresie stanu wojennego z pewną rezerwą i bojaźnią  podchodziła do tych nowych wydarzeń. Nie bardzo wierzono w zwycięstwo opozycji w tych jeszcze kontraktowych wyborach. Wszechstronnie i na szerokim tle program zmian przedstawiał kandydat na posła Janusz Onyszkiewicz. 

            Byłem bardzo zaangażowany w wszelkie działania przedwyborcze.  Komitet Obywatelski  uzyskał lokal początkowo przy ul. Słowackiego 63, gdzie szczególnie udzielali się w codziennej pracy – sekretarz KO Waldemar Wiglusz i Pani Alicja Kuźmiek. Wkrótce zorientowano się, że przydzielony telefon jest na podsłuchu. Kolejną siedzibą KO była dawna świetlica dworcowa przy pl. Legionów.  Często tam zachodziłem, aby na bieżąco być zorientowanym w pracach „KO”.  Byłem pełen podziwu dla licznej grypy młodzieży, która całym sercem angażowała się do rozlepiania plakatów i roznoszenia ulotek wyborczych.   

            W dniu 4 czerwca 1989 r. zostałem wydelegowany z  ramienia KO „S” jako członek  Komisji Wyborczej w  lokalu, w przedszkolu przy ul. Dolińskiego. Z naszej opcji członkiem komisji  był jeszcze Andrzej Huk. Większość  komisji reprezentowała stronę rządową: PZPR, ZSL i SD. Pilnowaliśmy uczciwości wyborów, liczyliśmy często stan kart. Członkowie komisji z ramienia koalicji rządzącej byli pewni wygranej. Jednak po otwarciu urny, już na pierwszy rzut oko widać było, że w całkowicie wolnych wyborach do Senatu, wygrywają niepodzielnie nasi kandydaci, a w tzw. kontraktowym sejmie również zapewnili sobie miejsca, w granicach 35%.  Wyniki w naszym lokalu były odzwierciedleniem tendencji w skali ogólnej. Pracowaliśmy w komisji do 7:30.  Nastąpiła wielka euforia. Uświadomiliśmy sobie, że stała się rzecz niezwykła, że kończy się de facto wszechwładza PZPR. Wybory w dniu 4 czerwca  1989 roku stały się  datą przełomową w historii Polski,

            W ramach przemyskiego Komitetu Obywatelskiego  ożywiło się bardzo środowisko kulturalne. Podjęliśmy problem przywrócenia dawnych, historycznych nazw ulicom naszego miasta. Dyskutowaliśmy bardzo otwarcie  nt. ułożenia właściwych relacji z mniejszością ukraińską w Przemyślu. Zaczęło na nowo funkcjonować Towarzystwo Miłośników Lwowa. Z racji swojej lwowskiej metryki uczestniczyłem w  spotkaniu grupy założycielskiej w lokalu przy ul. Fredry, przewodził mu wówczas dr Miszczak. Później Towarzystwo bardzo rozwinęło swoją działalność.              Tymi  niezwykłymi wydarzeniami mocno żyliśmy przez kolejne miesiące 1989 roku, aż do wolnych wyborów samorządowych w 1990 roku. W te wybory byłem szczególnie zaangażowany, służyłem pomocą organizacyjną, pośrednio z mojej inicjatywy powstawały parafialne Komitety Obywatelskie w Przemyślu. Z tych środowisk powoływano kandydatów Solidarnościowych do pierwszych, prawdziwie samorządnych Rad Miejskich. Ważnym kryterium były kompetencje kandydatów. W pełni wygrana była po stronie KO „Solidarność”. Po latach można śmiało stwierdzić, że była to  najlepsza rada, wolna jeszcze od zabarwień partyjnych.

            W 1991 roku miała miejsce historyczna pielgrzymka Ojca Św. Jana Pawła II do Przemyśla.  Mając karty wstępu, weszliśmy z synem do katedry i zajęliśmy  miejsca po prawej stronie nawy głównej, pod chórem. Śledziliśmy ze wzruszeniem każdy krok i ruch Ojca Św., który wtedy jeszcze pełen sił, wkroczył do katedry, kierując pierwsze spojrzenie na pięknie przystrojone prezbiterium.   Dostojnego Gościa witali ks. bp T. Błaszkiewicz i  ówczesny proboszcz  ks. M. Burczyk. Ks. bp Tokarczuk oczekiwał przy głównym ołtarzu. Ojciec Św. podkreślając znaczenie historyczne diecezji przemyskiej, przypominając swoje dawniejsze związki z Przemyślem (jako abp krakowski brał udział w uroczystościach milenijnych), wymieniając zasługi ks. bp Tokarczuka dla Kościoła, wyniósł go do godności Metropolity. Modlił się też  o ducha porozumienia z miejscowym  kościołem greckokatolickim.   

            Praktycznym wymiarem realizowania moich marzeń o wolności był  czas od 1998  do 2002 roku, kiedy to spełniałem zaszczytną funkcję  radnego Miasta Przemyśla. Stawałem do wyborów jako kandydat AWS, wytypowany przez Stowarzyszenie Rodzin Katolickich Archidiecezji Przemyskiej. Startowałem pod hasłem: „W służbie rodzinie i miastu”, z listy nr 2, z miejsca 5. Otrzymałem drugą lokatę co do kolejności  ilości głosów w Przemyślu. Na 35 miejsc w Radzie, 19 mandatów przypadło dla  AWS. Z ramienia SRK radnymi zostali: Grzegorz Nehrybecki, Ryszard Tłuczek  i ja. Powierzono mi funkcję przewodniczącego Komisji Rodziny, byłem też członkiem Komisji  Edukacji i Komisji Kultury. Nieco wcześniej, bo już od 1995 r., zdobywałem doświadczenie w pracy Rady, jako członek Komisji ds. Rodziny spoza Rady, którą to Komisję prowadziła bardzo sprawnie Dorota Mech. Jako radny  pracowałem bardzo aktywnie, na miarę  sił i możliwości. Starałem się poznać niemal wszelkie dziedziny życia miasta, które dotykały problematyki rodzinnej. Bardzo blisko współpracowałem z ks. dr Marianem Kaszowskim.  Wspierałem jego usilne starania w kierunku sfinalizowania prac remontowych i otwarcia  domu Samotnej Matki przy ul. Prądzyńskiego, który z powodzeniem funkcjonuje do chwili obecnej. Zabiegaliśmy też o lokal dla baru „ św. Marty”.

              Odwiedzałem szkoły, przedszkola, placówki wychowawcze, świetlice, domy dziecka, internaty, organizowałem spotkania zainteresowanych placówek, aby choć w nieznacznym stopniu poprawić byt społeczności, w szczególności dzieci. Spotykałem się z młodzieżą.  Swoje spostrzeżenie i refleksje przelewałem na papier, pisałem  artykuły, komunikaty, notatki do „Listu Rodzin”  SRK AP, do przemyskiej edycji „Źródła” oraz do „Niedzieli”. Zgłaszałem liczne wnioski, postulaty, szczególnie akcentowałem znaczenie demografii dla dalszego rozwoju miasta i państwa. Zawsze bardzo interesowała mnie idea państwa obywatelskiego, samorządnego, w której upatrywałem  szansę rozwoju. 

            W późniejszych latach zajęty przede wszystkim pracą zawodową: archeologa-muzealnika, pracą naukową, także wykładowcy PWSW w Przemyślu, z wielkim zainteresowaniem i radością, a także z troską, śledziłem żmudny proces formowana się demokratycznego społeczeństwa.

            W mojej codzienności często powracam do myśli wypowiedzianej  przez Ojca Świętego Jana Pawła II podczas audiencji dla wiernych w 1998 roku: Wolności nie można tylko posiadać, ale trzeba ją stale zdobywać, tworzyć. Może ona być użyta dobrze lub źle, na służbę dobra prawdziwego lub pozornego.

Zespół wyborczy Komitetu Obywatelskiego „S” w Przemyślu (maj 1989 rok) – autor w dolnym rzędzie – 1 z prawej ( fot. J. Szwic)

Epilog do wspomnień

Rozmowa z Andrzejem Koperskim

Andrzej Koperski, „Moja droga do wymarzonej wolności” – wywiad przeprowadził Aleksander Busz

– Jakie było znaczenie nauczycieli, katechetów i innych autorytetów w Pana życiu w czasach, gdy ideały jednostki kolidowały z ówczesnym systemem komunistycznym? Czy mógłby Pan podać przykłady konkretnych sytuacji, które miały wpływ na Pana wartości i przekonania?

Andrzej Koperski

W bardzo trudnym okresie powojennym jako dzieci i kolejno młodzi ludzie potrzebowaliśmy wsparcia ze strony starszych osób. Autorytetami dla nas byli rodzice, wychowawcy, katecheci. Nie byliśmy wówczas poddani tak wielkiej presji mediów. Radio „Pionier” pojawiło się w naszym domu dopiero w 1949 roku. Pamiętam  panów – moich sąsiadów, którzy z uchem przy odbiorniku wsłuchiwali się w mocno zagłuszaną, będącą na państwowym indeksie, rozgłośnię  „Wolna Europa”. Wiedzę o świecie czerpaliśmy głównie od najbliższego otoczenia.  Moją osobowość kształtowała matka, gdyż ojciec aresztowany przez gestapo we Lwowie, został wywieziony do obozu koncentracyjnego w Sachsenhausen, gdzie zginął. Matka z ogromnym poświęceniem zabiegała o zapewnienie codziennych potrzeb. Od najmłodszych lat byliśmy z bratem  wdrażani do pracy, pomocy w obowiązkach domowych, a wówczas było ich wiele. Niedopuszczalne było kłamstwo, obowiązywała zasada szczerości: ”lepsza najgorsza prawda, niż najpiękniejsze kłamstwo”. Można było więc śmiało zwierzyć się ze swoich rożnych niepowodzeń.

Matka uczyła nas szacunku dla osób starszych. Nauczyciele imponowali nam wiedzą, byli bardzo wymagający. Pewnego razu wydarzyła się w klasie drobna kradzież, wychowawczyni przetrzymała nas kilka godzin aż do wyjaśnienia sprawy. Z kolei w liceum profesorka łaciny klasycznej poświęciła całą lekcję tzw. „łacinie kuchennej”, co uzmysłowiło mi już wówczas bezsens takich zachowań. Nauczyciele uczyli nas praktycznej solidarności, zachęcali do wzajemnej koleżeńskiej pomocy w nauce, zwłaszcza kiedy tworzyły się zaległości z powodu choroby. Była to okazja do odwiedzenia domów kolegów, poznania ich rodziców i rodzeństwa. Nauczyciele, katecheci wdrażali nas do obowiązkowości i pilności. Nie było możliwości telefonicznego powiadomienia o niemożności wypełnienia wyznaczonego zadania. Wtedy pojawiał się w domu ksiądz opiekun, aby dowiedzieć się o przyczynie niestawienia się do służby ministranckiej, a profesor muzyki prowadził lekcję w domu. Nie mogliśmy więc symulować choroby i kłamać, w ten sposób uczono nas solidności.

Dużą rolę w kształtowaniu patriotycznych postaw odegrali nasi profesorowie, szczególnie poloniści. Pomimo przemożniej propagandy, wbrew wszelkim nakazom, zachęcali nas do czytania wartościowej literatury, poznawania historii, kultury, przyrody Polski, a przede wszystkim samodzielnego myślenia, odwagi oraz bycia dobrym i wartościowym człowiekiem.  Dlatego to wobec nich mam ciągle niespłacony dług wdzięczności.        

– W tekście wspomniał Pan o okresie 1968 roku, kiedy wojska Układu Warszawskiego wkroczyły do Czechosłowacji. Jakie emocje i reakcje towarzyszyły Panu i Pana otoczeniu wobec tych wydarzeń? Czy miały one istotny wpływ na Pana przekonania i działania w tamtym czasie?

Byłem już wówczas dorosłą osobą, miałem rodzinę, po ukończonych studiach pracowałem zawodowo. Śledziliśmy z zainteresowaniem zryw sił demokratycznych w Czechosłowacji, z napięciem słuchaliśmy doniesień o tych wydarzeniach z zachodnich stacji radiowych. Miałem, wbrew nadziei, nadzieję na zmiany. Kiedy zobaczyłem niekończący się sznur samochodów z sowieckimi żołnierzami i przelatujące samoloty – pierwsze moje odczucia, to był lęk przed wojną. To trauma po II wojnie światowej, która tak tragicznie dotknęła też moją rodzinę, straciłem przecież ojca. Obnażyła się równocześnie w pełni prawda o systemie komunistycznym, tzw. „przyjaźń” zamieniła się w przemoc. Heroicznym aktem protestu przeciwko inwazji na Czechosłowację było samospalenie się przemyślanina Ryszarda Siwca, w dniu 8 września 1968 roku w czasie dożynek w Warszawie. Koniec lat 60-tych to kolejki w sklepach, drożyzna, zubożenie i niepokoje społeczne. Te wszystkie wydarzenia odczytywano jako znak, że „kolos na glinianych nogach” chwieje się i że rodzi się duch niepodległościowy. Na upadek przyszło czekać jeszcze wiele kolejnych lat. Sprawy zawodowe i rodzinne ograniczały w tym okresie moją aktywność społeczną.

–  Opisał Pan swoje zaangażowanie w działalność studencką, w tym udział w Zrzeszeniu Studentów Polskich. Jakie wyzwania napotykały środowiska studenckie w okresie komunistycznym? Jakie były cele i rezultaty Pana aktywności w ruchach studenckich?

Czas moich studiów to lata 1961 – 1966. Początkowy okres przypadł już na schyłek odwilży 2 połowy lat 50-tych.  Jako studenci z dalekiego, zapomnianego Przemyśla zachłannie czerpaliśmy z dóbr kultury królewskiego Krakowa uczęszczając na spektakle teatralne, koncerty muzyczne, zapoznając się z zabytkami Krakowa i jego muzeami. Byłem  pod ogromnym wrażeniem wielkich osobistości, profesorów Uniwersytetu  Jagiellońskiego jeszcze przedwojennej generacji. Miałem zaszczyt uczestniczyć w akcie immatrykulacji – przyjęcia w poczet studentów, a w 1964 roku w doniosłych uroczystościach jubileuszu 600 -lecia naszej Alma Mater. To poszerzało horyzonty myślowe i wyzwało pragnienie bycia wolnym człowiekiem. Byłem „w stu procentach” studentem. W środowisku słynnego Domu Studenckiego „Żaczek” zamieszkałego przez ponad 1000 studentów – młodych mężczyzn, czułem  się niezależny od otaczającej nas ustrojowej rzeczywistości.  Aktywnie angażowałem się w samorządność studencką, co opisałem detalicznie we wcześniejszych wspomnieniach. Uświadamiałem sobie, że mój los i mojego otoczenia leży przede wszystkim w moich rękach.

– Jakie nauki płynące z Pana doświadczeń z tamtych lat mogą być nadal aktualne i wartościowe dla młodego pokolenia dzisiaj? Czy ma Pan jakieś rady dla osób, które chcą być aktywne społecznie i dążyć do swoich ideałów, pomimo przeciwności?

Nie chciałbym wdawać się w pouczania, moralizatorstwo. Jesteśmy wszyscy świadkami niebywale szybkich zmian społecznych, postępu technologicznego, przemieszczanie się ludności itp. Dla mnie, jako dziadka i też już pradziadka, radością jest to, że młode pokolenie, w nim też  moi wnukowie, mają ogromną szansę wszechstronnego kształcenia się, poznawania i korzystania z dobrodziejstw tego świata, bycia zamożniejszymi oraz swobodnego decydowania o swoim losie. Z kolei bieda naszego pokolenia rodziła w nas poczucie solidarności, potrzeby wzajemnej pomocy, co równocześnie dawało radość. Z tego właśnie zrodziła się solidarność przez duże „S”. Dlatego też życzę młodemu pokoleniu, aby roztropnie wyszło z zamkniętego, wirtualnego świata i zobaczyło otaczających ich  bliskich, z którymi wspólnie będą przecież układali swoje życie. Cisną się na usta słowa Świętego Jana Pawła II: ”Musicie od siebie wymagać, nawet gdyby inni od was nie wymagali” .

– W tekście wspomina Pan o zmianach społeczno-politycznych w Polsce, zwłaszcza po roku 1970. Jakie były Pana osobiste doświadczenia związane z tym okresem? Jakie wyzwania stanęły przed Państwem i jak próbowaliście zachować swoją niezależność wobec narastającego ucisku ideologicznego?

We wspomnieniach dosyć szczegółowo relacjonowałem  osobiste przeżycia związane z tzw. „okresem gierkowskim”. W tamtym systemie zmiany personalne na szczytach władzy wiązały się zawsze z obietnicami poprawy bytu, otwarcia się na Zachód itp. W zamian przyszła pełzająca, ukryta indoktrynacja ideologiczna. To w jasny, odważny  sposób przedstawiał nam – wiernym – ks. abp Ignacy Tokarczuk. Uczyliśmy się od naszego Pasterza co znaczy prawda w życiu osobistym i społecznym. Zauważyliśmy, że w środowisku placówek kultury coraz większą rolę zaczynają odgrywać związki zawodowe. Dlatego też nawet w nielicznym gronie przemyskich muzealników stworzyliśmy silną  grupę  działaczy związkowych, która swoim konsekwentnym i stanowczym działaniem potrafiła walczyć skutecznie o godność pracownika, poprawę płac, a nawet wpływać na wizję programową placówki, którą ciągle usiłowano kierować na tory propagandy partyjnej. Uczestnicząc w spotkaniach Zarządu Głównego w Warszawie byłem już wówczas zbudowany głoszonymi odważnymi poglądami, które były sygnałem nadchodzących nieuchronnie zmian. Miałem  z kolei  możność przedstawić informację o nastrojach jakie panują wśród ludzi kultury z dala od stolicy, którym też marzy się twórcza praca  w wolności.   

– Pisze Pan o czasach stanu wojennego i zamachu na Papieża w 1981 roku. Jakie były Pana reakcje na ogłoszenie stanu wojennego? Jak wpłynęło to na Pana życie osobiste i społeczne zaangażowanie?

Dzień 13 maja 1981 roku, dzień zamachu na Ojca Świętego Jana Pawła II, bardzo głęboko wstrząsnął całym światem. Byliśmy wszyscy świadkami tego zbrodniczego aktu, widzieliśmy cierpiącego Papieża. Osobiście nie dopuszczałem myśli o śmierci Ojca Świętego, przecież był to dzień rocznicy objawienia się Matki Bożej Fatimskiej.

W przeddzień ogłoszenia stanu wojennego wracałem z Łodzi, gdzie w Muzeum Archeologicznym przygotowywałem wystawę i miałem wykład o odkryciu cmentarzyska staromadziarskiego w Przemyślu. Mocno zajęty, oderwany od zewnętrznego świata, byłem zszokowany, że na kilkukilometrowej ul. Piotrkowskiej, nie mogłem zakupić bułki na podróż. Wyczuwało się jakąś niepokojącą, nadzwyczajną atmosferę. Rano, w niedzielę, 13 grudnia 1981 ogłoszenie stanu wojennego, niepokój, niepewność co dalej. Później wiadomości o internowaniu działaczy, tak bardzo entuzjastycznie przyjętej i rodzącej się „Solidarności”. Już 16 grudnia doszły tragiczne wieści z kopalni ”Wujek”, gdzie wobec strajkujących górników użyto siły, byli zabici i ranni. Z wielkim smutkiem patrzyliśmy z żoną na policyjno – wojskowe patrole kontrolujące ulice miasta w noc wigilijną 1981 roku. W pracy zapanowała atmosfera nieufności, kontrole. Wydawano wręcz „groteskowe” zarządzenia, ściśle rozliczono kartki papieru  do kserowania, aby przypadkiem ktoś nie drukował ulotek. Posługiwanie się służbowym aparatem fotograficznym, nawet dla celów dokumentacyjnych, naukowych wymagało  pisemnej zgody wojewody. Można mnożyć nonsensy tamtej rzeczywistości. Największą, nieodwracalną stratą było to, że na kolejne kilka lat brutalnie „stłamszono” ducha wolności, zgaszono wyzwoloną, autentyczną aktywność społeczeństwa na rzecz państwa i narodu. Osobiście, z natury „społecznik”, zamknąłem się w swoim świecie  spraw  rodzinnych i zawodowych. Bardzo boleśnie przeżyliśmy w 1984 roku porwanie i zamordowanie ks. Jerzego Popiełuszki.  Trudno było pojąć do czego mogą się posunąć ludzie owładnięci obłędną ideologią. Ale w głębi mojego serca tlił się płomyk nadziei i wiara, że żadne ofiary nie idą na marne i przyniosą kiedyś owoce.

–  W tekście pojawia się wątek związany z formowaniem nowych związków zawodowych NSZZ „Solidarność”. Jakie były cele i nadzieje związane z udziałem w tym ruchu? Czy udało się osiągnąć jakieś znaczące zmiany dla ludzi pracy w wyniku tego zaangażowania?

O pewnej niezależności ruchu związkowego pracowników kultury w wcześniejszym okresie już sygnalizowałem. Mieliśmy jednak świadomość, że rządząca wszechwładnie partia bacznie śledzi  też i nasze środowisko. Dlatego z  nadzieją  przystąpiliśmy do wielomilionowego ruchu związkowego, zwłaszcza, że  przedstawiane postulaty otwierały drogę do poprawy bytu i szerzej pojętej wolności. W naszej placówce uformował się Komitet założycielski i kolejno Zarząd NSZZ „Solidarność”. Wszyscy poczuliśmy się ważni i potrzebni, jako wartościowi pracownicy, którzy tworzą coś pozytywnego dla życia  kulturalnego miejscowej społeczności.  Pomimo różnych prób podzielenia pracowników, związek się skonsolidował i wywalczył partnerską pozycję, aby wspólnie z dyrekcją rozwiązywać sprawy pracownicze, zwłaszcza, że czas był trudny, a placówki kultury permanentnie cierpiały na niedobory finansowe. Następowało uwalnianie się od nacisków propagandowych i prezentowanie sztuki w pełnym jej aspekcie i prawdziwej, niezafałszowanej historii.

– Opisuje Pan swoje zaangażowanie w życie kościelne, zwłaszcza w kontekście tworzenia parafialnych wspólnot i uczestnictwa w Ruchu Oazowym. Jakie znaczenie miała dla Pana wiara i aktywność religijna w tych trudnych czasach? Czy mogłaby Pan podzielić się jakimś szczególnie ważnym dla Pana duchowym doświadczeniem z tego okresu?

Nasze dorastające córki były mocno zaangażowane w inwigilowany w okresie stanu wojennego  Ruch Oazowy „Światło – Życie” w diecezji przemyskiej. Ich postawa do nauki, obowiązków domowych, zmiana w zachowaniu, zawieranie wartościowych znajomości, wzrost życia duchowego, to wszystko było dla nas rodziców, osób dorosłych świadectwem, motywacją do przemiany duchowej, pogłębienia życia religijnego, małżeńskiego, rodzinnego opartego na Bogu. Doświadczamy od niemal 40 lat, że jest to możliwe jedynie we Wspólnocie Kościoła, w której łączy nas jedna wiara i jeden duch. Tam uczymy się nieustannie modlitwy, życia Słowem Bożym i Sakramentami. Tam też odkrywamy swoje słabości, wiemy „że bez Boga ani do proga”. Dlatego trwamy we wspólnotach Kościoła,  aby czerpać siły do życia duchowego i służby dla innych. Stąd też angażowałem się do wielu dzieł głównie ewangelizacyjnych, społecznych i charytatywnych, nie tylko w parafii, ale i w szerszym zakresie. 

– Opisał Pan szczegółowo przebieg wyborów do Sejmu kontraktowego i Senatu, które odbyły się 4 czerwca 1989 roku. Jakie były Pańskie odczucia i emocje związane z tymi wyborami oraz jakie zmiany przyniosły one dla społeczności Przemyśla?

Pogłębienie formacji religijnej, o której wspomniałem, dodawało mi sił i motywowało do działań społecznych. Dodawało też odwagi i uwalniało od lęków, które trapiło nasze zniewolone pokolenie. Czułem potrzebę, aby choć w minimalny, skromny sposób dokładać cegiełkę do oczekiwanych zmian, stąd moje zaangażowanie w całkiem prozaiczną, ale konieczną pomoc przy tych, jak się później okazało historycznych wyborach. Byłem pewien, że demokratycznie wybrani posłowie, senatorowie są rzeczywiście naszymi reprezentantami. Sytuacja ustrojowa, prawna, organizacyjna, a przede wszystkim ekonomiczna była niezwykle trudna, a oczekiwania były ogromne. Z perspektywy lat wydaje mi się, że największym sukcesem ustawodawczym była przeprowadzona reforma samorządowa w 1990 roku. Mając przeświadczenie o jej znaczeniu, bardzo zaangażowałem się w pomoc organizacyjną przy pierwszych wolnych wyborów do władz Przemyśla, które odbyły się  27 maja 1990 roku, całkowicie wygranych przez „Solidarność”. Przemyśl dotkliwie zniszczony w czasie II wojny, później zepchnięty do drugoplanowego przygranicznego miasta, przy ogromnych brakach finansowych, nadchodzącej niemal rewolucji gospodarczej, drobnymi krokami rozpoczął proces nadrabiania zaniedbań, z którymi zmaga się z różnym skutkiem do chwili obecnej.

Jakie było Pańskie zaangażowanie jako radnego Miasta Przemyśla i jakie sprawy społeczne były dla Pana najważniejsze podczas pełnienia tej funkcji? Jakie osiągnięcia uważa Pan za najważniejsze w tym okresie?

Byłem radnym III kadencji w latach 1998 – 2002 z  Akcji Wyborczej „Solidarność” jako reprezentant Stowarzyszenia Rodzin Katolickich AP. Powierzono mi funkcję przewodniczącego Komisji Rodziny, dlatego też moja aktywność koncentrowała się na problemach rodzin. Bardzo cenne były dla mnie częste spotkania z wyborcami. Pozwalało mi to poznać ich bieżące potrzeby i na miarę wówczas skromnych możliwości je rozwiązywać. Na posiedzeniach Komisji i Rady Miasta zgłaszałem liczne postulaty dotyczące aktualnych problemów takich jak: bezrobocie, trudna sytuacji ludzi starszych, wychowanie do życia w rodzinie, kłopoty mieszkaniowe itp. Głównie leżało mi na sercu zapobieganie biedzie dzieci. Powstrzymywaliśmy tendencje do likwidacji żłobków i przedszkoli. Wspierałem dzieło podjęte przez duszpasterza rodzin, utworzenia Domu Samotnej Matki i Baru „Św. Marta” w Przemyślu. Już w tamtych latach dyskutowaliśmy nad perspektywą demograficzną starzejącego się miasta. Jako członek komisji kultury, wicedyrektor Muzeum, czyniłem starania o pilne przystąpienie do budowy nowego gmachu. W Komisji Oświaty z uwagą śledziliśmy postępy w rozpoczynającej się modernizacji szkół i inicjatywę utworzenia Wyższej Szkoły Zawodowej w Przemyślu. Z powyższymi sprawami zapoznawałem wyborców w licznych artykułach zamieszczanych na łamach „Życia Rodzinnego” – pisma Stowarzyszenia Rodzin Katolickich oraz gazety parafii MBKP w Przemyślu „Posłaniec  Królowej”. Skromny budżet miasta wystarczał  i to w wysoce niezadawalającym stopniu, na pokrycie bieżących, koniecznych potrzeb. Dopiero przystąpienie Polski do Unii Europejskiej w 2004 roku stworzyło pewne możliwości finansowe dla realizacji programów ważnych dla rozwoju miasta.    

– Jakie są Pana refleksje na temat demokratycznego rozwoju Polski od czasów transformacji ustrojowej do chwili obecnej, oraz jakie wyzwania widzi Pan przed społeczeństwem i państwem Polskim w przyszłości?

Może to, co powiem, zabrzmi zbyt patetycznie, ale tak mi dyktuje serce i rozum. Upłynęło już trzydzieści cztery lata od historycznego przełomu, częściowo wolnych wyborów w dniu 4 czerwcu 1989 roku i niemal tyle samo od w pełni wolnych wyborów samorządowych. Dzięki Bogu lat przeżytych w zawsze oczekiwanym pokoju. Tworzenie w pełni demokratycznego ustroju wymaga czasu i zmian pokoleniowych. Starsze, moje pokolenie, choć doświadczone, ale niesie z sobą  ciężar niewolniczej mentalności skażonej tragicznymi wydarzeniami II wojny i systemu komunistycznego. Młode pokolenie, żyjące już w dobrobycie, nie bardzo kwapi się wziąć odpowiedzialność za swój los i los narodu. Dlatego z radością obserwuję niektóre tworzące się aktywności grup młodych ludzi. To od drobnych, codziennych spraw, rodzą się  coraz to większe rzeczy.  Jako starsi z ufnością dajmy im więc  możliwość objęcia sterów w różnych dziedzinach życia, tak, aby demokracja przedstawicielska przeradzała się w demokrację obywatelską, gdzie każdy z osobna i wszyscy wspólnie w sposób odpowiedzialny i kompetentny  tworzą nowoczesne, bogate, bezpieczne i wolne państwo.

Dziękuje za rozmowę.

Przemyśl – Rynek – spotkanie wyborcze KO „S” ( maj 1989) – Janusz Onyszkiewicz – poseł, Tadeusz Ulma i Jan Musiał – senatorowie; Andrzej Koperski – prowadzący spotkanie ( fot. z archiwum autora)

Przemyśl – Rynek – spotkanie wyborcze KO „S” ( maj 1989) – Tadeusz Ulma, Jan Musiał – senatorowie, Tadeusz Trelka – poseł; Andrzej Koperski – prowadzący spotkanie (fot. z archiwum autora)

.

.

.


Sfinansowano ze środków Narodowy Instytut Wolności – Centrum Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego Komitet do spraw Pożytku Publicznego
Rządowy Program Rozwoju Organizacji Obywatelskich PROO 1a
„Rozwój instytucjonalny i misyjny Przemyskiego Towarzystwa Kulturalnego”

Napsat komentář

Vaše e-mailová adresa nebude zveřejněna. Vyžadované informace jsou označeny *

Přejít na obsah