archivio della libertà

Jan Sołek

Wywiad z Janem Sołkiem

Pytanie: -Co skłoniło Pana do podjęcia działalności opozycyjnej? Jak to się zaczęło?

Jan Sołek: -Zacznę może od domu rodzinnego. Otóż, od najmłodszych lat pamiętam jak ojciec słuchał Radio „Wolna Europa”. Do dziś wspominam duże pudło radioodbiornika, wielometrową spiralę cienkiego miedzianego drutu jako anteny przy ścianie w kuchni i niezapomniany, modulujący z powodu zagłuszania, głos spikerów RWE. Byłem najpierw mimowolnym, z czasem jednak coraz bardziej świadomym słuchaczem. Bez wątpienia wstrząsnęły mną wydarzenia w grudniu 1970 roku na Wybrzeżu. Ojciec był wówczas w sanatorium, byłem w domu tylko z mamą. Miałem wtedy 12 lat. Nigdy nie zapomnę przerażenia i wzburzenia mamy kiedy się okazało, że władze komunistyczne wysłały milicjantów i żołnierzy, aby strzelali do bezbronnych ludzi w Gdańsku i Gdyni. To był prawdziwy szok. Oczywiście, wielki wpływ wywarł na mnie, tak jak i na większość Polaków wybór kardynała Karola Wojtyły na papieża i pierwsza pielgrzymka Jana Pawła II do Polski w czerwcu 1979 r. Tłumy rodaków na spotkaniach z papieżem i głoszone przez niego homilie, zwłaszcza ta z Placu Zwycięstwa w Warszawie z pamiętnym wezwaniem: „Niech zstąpi Duch Twój! I odnowi oblicze ziemi. Tej Ziemi!” Gdy latem 1980 roku zaczynały się w Polsce strajki, byłem już wewnętrznie   ukształtowanym, choć jeszcze nie zorganizowanym „elementem antysocjalistycznym”.

-A w którym momencie włączył się Pan do konkretnej działalności?

Jan Sołek: -Była jesień 1980 r., zaczynał się rok akademicki. Vis-a-vis budynku Instytutu Pedagogiki Wyższej Szkoły Pedagogicznej w Rzeszowie, gdzie studiowałem, był kościół p.w. Chrystusa Króla. Któregoś dnia, między zajęciami, przystanąłem przed parafialną tablicą z ogłoszeniami Duszpasterstwa Akademickiego „Wieczernik” i akurat spotkałem duszpasterza, księdza Ireneusza Folcika. Porozmawialiśmy, i zaprosił mnie na spotkanie do „Wieczernika”. Tak zaczęła się moja przyjaźń z księdzem Ireneuszem, oraz aktywność w Duszpasterstwie Akademickim, a później w niezależnym ruchu studenckim.

-Włączył się Pan również do działań w Niezależnym Zrzeszeniu Studentów w WSP. Jakie były  wówczas postawy młodzieży studenckiej, Pana kolegów i koleżanek?

Jan Sołek: – Większość osób w gronie inicjatorów powstania Niezależnego Zrzeszenia Studentów na WSP w Rzeszowie – to była młodzież wywodząca się z naszego „Wieczernika”, między innymi Janek Niemiec (późniejszy ksiądz biskup diecezji kamieniecko-podolskiej na Ukrainie, niestety już nieżyjący), Małgosia Czernik (Dudek), Leszek Granat (wszyscy z nauczania początkowego). Nieocenioną rolę w powstaniu i późniejszym rozwoju NZS-u odegrali także studenci germanistyki: Wanda Tarnawska i Marek Wójcik. Trudno byłoby nie wspomnieć o Radku Wyrzykowskim, który studiował na fizyce i był wyjątkowo zaangażowany w działalność NZS-u. Jego rodzice wykładali w naszej uczelni, na wydziale matematyczno-fizycznym, a jako byli żołnierze Armii Krajowej i uczestnicy Powstania Warszawskiego, stanowili dla młodego pokolenia wzorzec postawy niepodległościowej. Muszę też tu wspomnieć o moim koledze z Przeworska, Andrzeju Wontorze, a także o Januszu Soboniu, Zenku Fajgerze, i Joli Szafran (dziś Honkisz). W akademiku, w sąsiednim pokoju, w naszej dziesiątce, mieszkał pochodzący z Warszawy Andrzej Urbański, który również był jednym z organizatorów NZS-u i w pewnym sensie łącznikiem naszego środowiska ze Stolicą. Przywoził nam z Warszawy nie tylko nowinki, ale też wydawnictwa bezdebitowe. Miałem z nim bezpośredni kontakt. Co prawda, działaczy NZS-u wśród młodzieży studiującej było na początku niezbyt wielu, ale warto podkreślić, że bardzo ideowych i zaangażowanych. Z czasem dołączały kolejne osoby i nasza organizacja stopniowo powiększała się.

-Jak wspomina Pan działalność waszego NZS-u w tych dwóch „solidarnościowych” latach: 80-81?

Jan Sołek: – 10-go października 1980 roku powstał na naszej uczelni, jako pierwszy w Rzeszowie, Tymczasowy Komitet Założycielski Niezależnego Zrzeszenia Studentów. Z czasem podobne komitety zawiązały się na Politechnice Rzeszowskiej i w filii Akademii Rolniczej na Zalesiu, zaś po kilku miesiącach również w filii Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej. Można powiedzieć, że ta studencka mobilizacja była pochodną wydarzeń, które się rozpoczęły w Polsce po podpisaniu Porozumień Sierpniowych 31 VIII 1980 r. i powstaniu NSZZ „Solidarność” – jedynej w krajach bloku sowieckiego organizacji niezależnej od partii komunistycznej. W tych okolicznościach NZS powstawał w atmosferze euforii i chęci przyłączenia się do naprawy Ojczyzny, do lepszego urządzenia Kraju – co tu mówić – zdewastowanego gospodarczo i moralnie przez lata komuny. Mieliśmy ambicję być młodzieżową awangardą „S”, zainteresowaną poszerzaniem wolności obywatelskich. Domagaliśmy się zniesienia cenzury, uwolnienia więźniów politycznych, jawności w życiu publicznym, prawdy historycznej, zaprzestania indoktrynacji komunistycznej w szkołach i na uczelniach, zniesienia obowiązkowego nauczania języka rosyjskiego, zastąpienia filozofii marksistowskiej – historią filozofii, zniesienia rocznej służby wojskowej po studiach, a także wpływu na decyzje władz uczelni przez obecność przedstawicieli studentów w senacie uczelni. Dziś to są sprawy oczywiste, nie budzące jakichkolwiek emocji. Oczywiście podnoszone też były postulaty typowo socjalne, dotyczące poprawienia warunków studiowania i bytowania w akademikach, dostępu do kultury, itp. Warto podkreślić, że wydawaliśmy własne, niezależne pismo „Kontrapunkt”. Powołaliśmy też Centrum Informacji Akademickiej, gdzie był redagowany biuletyn „CIA NZS”. W porozumieniu z Zarządem Regionu Solidarności prowadziliśmy akcje ulotkowe, organizowaliśmy marsze w obronie więźniów politycznych, a także tzw. „biały marsz” po zamachu na papieża. Wspieraliśmy protest chłopski w dawnym WRZZ, który doprowadził do podpisania porozumień rzeszowsko-ustrzyckich i rejestracji NSZZ „S” RI. Wreszcie sami zorganizowaliśmy na WSP dwie duże akcje protestacyjne. W obu wypadkach protest oznaczał okupację budynku „mat-fiz” przy ulicy Rejtana. Pierwszy protest odbył się 17 i 18 lutego 1981 r. Miał on charakter solidarnościowy z innymi uczelniami w Kraju, w sprawie zmiany ustawy o szkolnictwie wyższym i formalnej rejestracji NZS. W efekcie ogólnopolskiego strajku Minister Nauki i Szkolnictwa Wyższego ugiął się pod naciskiem strajkujących i Niezależne Zrzeszenie Studentów mogło zostać zarejestrowane (17.02.1981). Po raz drugi strajk wybuchł 10 listopada 1981 r. jako forma wsparcia protestujących studentów Wyższej Szkoły Inżynierskiej w Radomiu. Ten strajk z czasem objął chyba wszystkie szkoły wyższe w Polsce. U nas trwał aż do wprowadzenia stanu wojennego. Był to bardzo liczebny i chyba najdłuższy strajk studencki w Polsce, w ramach którego byłem zresztą  przewodniczącym Komitetu Strajkowego. Warto jednak powiedzieć, że nie tylko strajkowaliśmy. Organizowaliśmy też tzw. „Wolną Wszechnicę”, zapraszając na wykłady ludzi nauki z całej Polski, także duchownych, jak również znanych opozycjonistów. Byli z nami m.in. bp Ignacy Tokarczuk, prof. Aleksander Krawczuk, Jan Lityński, Jan Kozłowski i wielu innych. Cyklicznie odbywały się Msze Św. pod przewodnictwem duszpasterzy akademickich z Rzeszowa. Wydawaliśmy pisma strajkowe – informacyjne, satyryczne itp.

-Czy to może Pan stał na czele NZS-u na WSP?

Jan Sołek: -Nie, nie. Na początku działalności na czele naszej uczelnianej organizacji stało trzyosobowe prezydium, tzw. triumwirat NZS WSP – Marek Wójcik, Radek Wyrzykowski i Andrzej Wontor. To była grupa najbardziej aktywnych działaczy na naszej uczelni. Ja byłem członkiem tzw. Konwentu, czyli szerszego, kilkunasto-osobowego gremium. Po jesiennych wyborach w NZS, chyba to było w październiku1981 r., zostałem wybrany wiceprzewodniczącym Komisji Uczelnianej i delegatem na zjazd krajowy NZS. Przewodniczącym był Marek Wójcik.

Internowanie tysięcy działaczy opozycji demokratycznej dosięgło również i Pana. Jak do tego doszło?

Jan Sołek: -Po 13 grudnia ukrywałem się przez dwa tygodnie. Gdy jednak zorientowałem się, że esbecy nie wykazywali zainteresowania moją osobą i  mnie nie ścigali, to po prostu wróciłem do domu. Władza skupiała się wówczas głównie na pozbawieniu ruchu solidarnościowego jego liderów. Wydawało mi się, że działaczami NZS-u interesowano się w mniejszym stopniu, ale wkrótce to moje mniemanie okazało się złudne. Chyba jeszcze w grudniu dostałem wezwanie do Komendy Wojewódzkiej Milicji w Rzeszowie. Tam zostałem przesłuchany i postraszony, że zostanie przeciwko mnie wdrożone śledztwo w związku z udziałem w strajku studenckim i szkodami, jakie ów strajk rzekomo spowodował. Oczywiście, tych szkód tak naprawdę nie było, bo jak „zomowcy” wkroczyli do WSP, to studenci, po wezwaniu do opuszczenia Uczelni, spokojnie wyszli z budynku. Nie było żadnych walk, gdyż Komitet Strajkowy uznał wcześniej, że konfrontacja siłowa musiałaby zakończyć się naszą klęską. Jak się później okazało, esbecy nie zapomnieli jednak o mnie. Przydzielili mi  kilku opiekunów – współpracowników SB, których zadaniem było skrupulatne przyglądanie się mojemu zachowaniu. W efekcie zostałem zatrzymany w przeddzień udziału w posiedzeniu podziemnej struktury rzeszowskiej „Solidarności”, na które wcześniej zostałem zaproszony jako reprezentant studentów.

-A w jakich konkretnie okolicznościach odbyło się Pana zatrzymanie?

Jan Sołek: -Po 13-tym grudnia zajęcia w szkołach i na uczelniach były zawieszone i dopiero po paru tygodniach studenci mogli wznowić zajęcia. Wróciłem wtedy do akademika i normalnie, jak inni, uczestniczyłem w wykładach i ćwiczeniach. Nie trwało to zbyt długo. Gdy wieczorem 18-go lutego 1982 r. wracałem z uczelni do akademika, na dole przy portierni zauważyłem grupę uzbrojonych milicjantów w bojowym umundurowaniu. W pierwszym momencie nie wzbudziło to we mnie zaniepokojenia, bo w tym czasie pojawianie się milicji czy ZOMO w różnych miejscach nie było niczym nadzwyczajnym. Oni byli obecni niemal wszędzie, trwał przecież stan wojenny. Jednak gdy wchodziłem do windy, to zaraz za mną wszedł też jakiś nieznany osobnik, raczej nie student, bo starszy wiekiem, i szedł za mną aż do drzwi pokoju. Jak tylko zamknąłem za sobą drzwi, to wtargnęła do pokoju grupa  milicjantów i SB-ków, którzy przeprowadzili rewizję. Niestety, znaleźli trochę materiałów. Był tam np. wykaz osób internowanych w Uhercach. Otrzymałem  ten rejestr od kolegi z Przemyśla, a on wcześniej od ks. Stanisława Czenczka, przemyskiego kapelana osób internowanych. Chciałem to powielić i rozprowadzić wśród studentów. Znaleźli też jakąś pojedynczą ulotkę, broszurę o rewolucji węgierskiej, oraz inne pojedyncze materiały wydane jeszcze w 1981 roku poza cenzurą. Po zakończeniu rewizji zabrali mnie i zawieźli na Komendę Wojewódzką Milicji przy ul. Dąbrowskiego. Jeden z wiozących mnie funkcjonariuszy napomknął, co on zrobiłby z takimi „skurwysynami” jak ja: „na Syberię, albo do piachu”. W takich okolicznościach znalazłem się „na dołku”, w areszcie KW MO w Rzeszowie

-Jak wyglądało przesłuchiwanie Pana?

Jan Sołek: To była lawina pytań i straszenie więzieniem. Standard: był zły SB-ek, i dobry SB-ek. Ten pierwszy straszył, że parę lat spędzę za kratami. Drugi przekonywał, że jestem jeszcze młody i zmanipulowany, więc radził przyznać się do wszystkiego, a zostanę zwolniony. Ja odpowiadałem wciąż tak samo, że nie mam sobie nic do zarzucenia, bo nic złego nie zrobiłem. A oni na to, że skoro gram „filozofa” i nie jestem skory do dialogu, to zostanę potraktowany „jak należy”, czyli będę aresztowany, co najmniej za posiadanie ulotki i niedozwolonych wydawnictw, no i pójdę siedzieć. Miałem nadzieję, że to tylko straszenie, ale że w końcu uwolnią mnie. Niestety, po dwóch dniach poinformowali mnie, że jestem internowany, i odwieźli do aresztu w Załężu, gdzie był tzw. „Ośrodek dla internowanych”.

-Jak długo trwało internowanie w Załężu, i jak Pan wspomina ten czas?

Jan Sołek: -Trzymano mnie tam do końca maja 1982 roku. Areszt jak areszt: klawisze, kalifaktorzy, wczesne pobudki, tzw. kipisze (rewizje w celach), wypiski, raz w miesiącu odwiedziny kogoś z rodziny, świetlica, spacerniak, podłe żarcie itd. i itp. Generalnie jednak warunki były znośne, tym bardziej, że z czasem łagodzono je. Byliśmy trzymani na trzecim i czwartym oddziale. Znajdowali się tam działacze z województw rzeszowskiego, krośnieńskiego, tarnobrzeskiego, tarnowskiego i grupa osób z Krakowa. Część internowanych zwolniono jeszcze przed Świętami Wielkanocnymi. Później, w marcu czy kwietniu, na nasz czwarty oddział dowieziono jeszcze grupę internowanych ze Śląska. To byli bardzo ideowi i twardzi ludzie. Paradoksalnie, internowanie w Załężu było dla mnie, na swój sposób, dość ciekawym doświadczeniem. Tam poznałem nowe dla mnie środowisko nieugiętych działaczy opozycji antykomunistycznej. Przez jakiś czas siedziałem w jednej celi z Andrzejem Kucharskim, opozycjonistą jeszcze z 1968 roku, a następnie współorganizatorem rzeszowskich struktur „Solidarności Walczącej”.

-Wychodzi Pan na wolność z początkiem czerwca 82 i co dalej? Czy działa Pan w opozycyjnym podziemiu? Czy nie wystraszyli Pana?

Jan Sołek: –Nie, nie dałem się dać zastraszyć. Starałem się być nadal aktywny. W 1983 roku zostałem usunięty z uczelni. Nie byłem jedyną osobą z naszego środowiska, która znalazła się w takiej sytuacji. Wcześniej skreślono Marka Wójcika, Radka Wyrzykowskiego (w efekcie emigrował do USA) czy Andrzeja Wontora. Pozbawiono pracy także nauczycieli akademickich zaangażowanych  w „Solidarności”. Oczywiście, trzeba było z czegoś żyć. Podjąłem pracę jako pedagog szkolny w jednej z rzeszowskich podstawówek. Szybko się jednak okazało, po donosach na SB, że to wielka pomyłka, i że „ktoś taki jak ja nie ma prawa pracować szkole”. Zostałem z dnia na dzień zwolniony. Ale było to zrobione na taki rympał, że nawet w warunkach komunistycznego bezprawia wygrałem w Sądzie sprawę i zostałem przywrócony do pracy. Po wygaśnięciu umowy odszedłem ze szkoły i pracowałem już poza szkolnictwem. Jednocześnie udzielałem się w środowisku opozycyjnym. Współpracowałem z rzeszowską podziemną „S”, a także z grupą organizującą tutejszą Solidarność Walczącą: z Januszem Szkutnikiem, Andrzejem Kucharskim, czy z Antkiem Kopaczewskim. Zajmowałem się m.in. kolportażem „podziemnej” prasy, wydawnictw książkowych, filatelistycznych, kaset, filmów, itp. Przygotowywałem również informacje i artykuły do pisma „Solidarność Trwa” (redagowanego przez Marka Wójcika), jak również do pisma wydawanego przez Janusza Szkutnika pt. „Informator” (kilka numerów wyszło w 1984 roku). Organizowałem też pokazy poza-debitowych filmów na DVD, jak np. „Folwark zwierzęcy” i „Rok 1984” George’a Orwell’a, czy „Doktor Żiwago”. Warto przy okazji wspomnieć tu o ojcu Janie Kantym Bartniku – gwardianie w klasztorze oo. bernardynów w Rzeszowie. Był to wybitny kapłan i wielki patriota. Dzięki niemu właśnie u oo. bernardynów w Rzeszowie zaczął działać „Komitet Pomocy Internowanym, Aresztowanym, Skazanym i Pozbawionym Pracy oraz Ich Rodzinom”. Później ten Komitet został przekształcony w Zespół Charytatywno-Społeczny. Celem komitetu był organizacja i koordynacja pomocy dla osób represjonowanych z powodów politycznych. Było to także– przy okazji odbywających się uroczystości religijnych – miejsce spotkań rzeszowskiej opozycji, wymiany informacji, dystrybucji prasy podziemnej, wydawnictw, itp. W Zespole Charytatywno-Społecznym przy oo. bernardynach pracował Marek Wójcik. Właśnie Marek, chyba w 1985 r., polecił mnie Ojcu Cherubinowi Pająkowi, znanemu nie tylko w Rzeszowie zakonnikowi, poecie, intelektualiście. I właśnie on polecił mi zainicjować „Duszpasterstwo Młodych”  przy bernardyńskim klasztorze. Chodziło o przygotowanie ciekawej i atrakcyjnej oferty intelektualnej, przyciągającej do Kościoła ludzi młodych i „poszukujących”. Zaprosiłem do współpracy Tadka Kensego, a nieco później Juliana Ratajczaka, który dość długi czas prowadził bernardyńskie wieczory filmowe. Z organizowanych przez nas z Tadkiem Kensym spotkań pamiętam wieczór z Władysławem Siłą – Nowickim, czy Zbigniewem Romaszewskim.

-Koniec lat 80-tych był okresem formowania się regionalnych struktur „Solidarności”. Pan też w tym uczestniczył?

Jan Sołek: –Tak, już w roku 1988 czuło się, że komunistyczny beton zaczyna pękać, i że „Solidarność” oficjalnie powróci na polską scenę. Jesienią zaczęły ujawniać się, działające dotąd w ukryciu, pierwsze zakładowe organizacje „Solidarności”. W Rzeszowie pierwszą taką Komisję Zakładową NSZZ „Solidarność” zgłosił Janek Wyciślak w Rzeszowskim Przedsiębiorstwie Budownictwa Przemysłowego. Wkrótce zaczęły powstawać kolejne takie jawne Komisje. W Przeworsku Irena Lewandowska (dziś Kozimala) ujawniła Komisję Zakładową „Solidarności” w miejscowym Muzeum. Trochę później zrobiłem to samo w Miejskim Przedsiębiorstwie Gospodarki Komunalnej i Mieszkaniowej w Przeworsku. Zostałem też dokooptowany do Tymczasowej Regionalnej Komisji Wykonawczej NSZZ „S” Ziemia Przemyska. Pełniłem tam funkcję wiceprzewodniczącego RKW.

-W tym czasie wrócił Pan już do rodzinnego Przeworska?

Jan Sołek: Tak, to było na przełomie 1988 i 1989 r. Wspólnie z Ireną Lewandowską (później Kozimalą), przy znacznym zaangażowaniu Kazimierza Borcza, Andrzeja Zapałowskiego, Zdzisława Szpejankowskiego, i kilku innych osób, inicjowaliśmy w mieście, oraz w powiecie, odradzający się ruch związkowy Solidarności, jak i Komitet Obywatelski Ziemi Przeworskiej „Solidarność”. Organizowaliśmy zarazem kampanię wyborczą do tych pierwszych częściowo demokratycznych wyborów 4 czerwca 1989 roku.

W tym czasie gwardianem oo. bernardynów w Przeworsku był znany mi z Rzeszowa, o. Jan Kanty Bartnik. Ojciec gwardian nie tylko udostępnił nam salkę katechetyczną przy klasztorze na cykliczne spotkania lokalnej opozycji , ale także dołożył się finansowo do zakupu powielacza białkowego, który kupiliśmy z prywatnych pieniędzy i wykorzystywaliśmy do druku lokalnego pisma „Informator”, oraz ulotek. Drukarnia działała w domu moich teściów, a też przejściowo w domu państwa Lewandowskich. Przewodniczącą Komitetu Obywatelskiego w Przeworsku była Irena Lewandowska, a ja byłem jego rzecznikiem, redaktorem Informatora KO, i zarazem organizatorem kampanii wyborczej w czerwcu 1989 roku do Sejmu i Senatu. Organizowałem też wybory do samorządu Przeworska w 1990 roku. Później, wspólnie z Ireną, organizowaliśmy od podstaw Urząd Rejonowy w Przeworsku, najpierw zabiegając u wojewody i w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych i Administracji o jego powstanie, a następnie kierując tym Urzędem (Irena jako kierownik, a ja jej zastępca). W wyborach samorządowych w roku 90-tym wybrano mnie radnym Przeworska. Byłem też członkiem Zarządu Miasta, delegatem do Wojewódzkiego Sejmiku Samorządu Terytorialnego w Przemyślu, a także delegatem do Sejmiku Krajowego. Od 1998 roku byłem radnym i członkiem Zarządu Województwa Podkarpackiego. Były to dla mnie bardzo aktywne lata.

-Jak Pan wspomina tamte czasy z dzisiejszej perspektywy, i jakie ówczesne wartości powinny być przekazywane młodym pokoleniom Polaków?

Jan Sołek: Mam szczęście, bo mogłem być nie tylko widzem, ale i uczestnikiem przełomowych wydarzeń dla tego regionu pod koniec XX wieku. To były najważniejsze wydarzenia w moim życiu. Do dzisiaj głęboko je przeżywam. Pamiętam tę euforię nadchodzącej wolności, wyrywania się z sowieckiej dominacji, odradzania się ruchu  solidarnościowego, patriotycznego zaangażowania w odzyskiwanie wolności i niepodległości Polski. Bardzo bym chciał, żeby te wartości były ważne i cenne także dla następnych polskich pokoleń. 


Sfinansowano ze środków Narodowy Instytut Wolności – Centrum Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego Komitet do spraw Pożytku Publicznego
Rządowy Program Rozwoju Organizacji Obywatelskich PROO 1a
„Rozwój instytucjonalny i misyjny Przemyskiego Towarzystwa Kulturalnego”

Lascia un commento

Il tuo indirizzo email non sarà pubblicato. I campi obbligatori sono contrassegnati *

Vai al contenuto