archív slobody

Ryszard Miłoszewski

Aleksander Busz sa rozpráva s Ryszardom Miłoszewskim o hippies z Przemyśla

Rozmowa z Ryszardem Miłoszewskim „Miłym”

AB: Co Pan przygotował na dzisiaj?

RM: Kilka zdjęć. Na pierwszym jest nasz krawiec nadworny, „Żylu” czyli Rysiek Żylak, świętej pamięci. Szył nam spodnie, różne koszule w kwiaty.

AB: Kiedy to się działo? Z jakiego okresu są te zdjęcia?

RM: Mój epizod z hipisami to okres od 1968 do 1974 roku, kiedy to zmieniłem swój stan cywilny. Nie powiem, że się wtedy odciąłem, ale już się nie spotykałem, ponieważ była żona, dziecko itd. Do tych lat mogę mówić to, co pamiętam.

AB: Co Pan pamięta? Proszę przypomnieć sobie kontekst tych fotografii.

RM: Na tym zdjęciu w masce jestjeden z naszych członków „Dyszel” Boguś, żyjący, dopiero wrócił do kraju po iluś latach w Australii. Na tym zdjęciu na ławce jest „Kociołek” Wojtek (pierwszy z prawej), drugi to jestem ja czyli „Miły” i trzeci jest „Manek” czyli Marian.

AB: Czy to jest Przemyśl?

RM: Tak, te zdjęcia są wszystkie z Przemyśla, z 1968 roku. Boleję, że nie mam zdjęć z rożnego rodzaju zlotów. Hipisowskich. Dziesięć lat temu dałem kilkanaście takich fotografii do „Przekroju”, miał się ukazać artykuł. Zdjęcia nigdy nie wróciły.

AB: Szkoda. Teraz mogłyby się przydać.

RM: Mój początek z hipisami to przełom lat 1968/69. Całym mózgiem i założycielem był „Wskazówka” czyli Zenon Zegarski. Z członków pamiętam, że był tam „Mundek”, „Blacha”, Wojtek „Kociołek”, Wojtek „Dziniu”, „Żylu”, „Trubadur” (śp.), Ewa (śp)., „Elek” (śp.), Bogna, Maniek, Marian (śp). Nasze grono było dość liczne, w granicach dwudziestu, trzydziestu osób. No i jeszcze bym zapomniał o Marku, o „Penelopie”. Ubieraliśmy się w koszule w kwiaty, spodnie w kwiaty i kurtkę, na której coś tam się pisało, jakieś hasła.

AB: Czy pamięta Pan, jakie?

RM: Na przykład: „twa dusza posiada prawdę”; to cytat znanego filozofa. Robiliśmy takie rundy po mieście: Franciszkańska, Empik, Stodoła, a ze strony przemyślan były takie gesty (RM pokazuje wytykanie palcem, stukanie w czoło). Po chwili podjeżdżała „bradrura”, czasami podjeżdżała, czasami nie i zgarniała nas i … (RM pokazuje gest uderzania ręką) …ja to nazywałem „perkusją”. I pałowali. Tak się to przeważnie odbywało. A często, gęsto, jeszcze, jak miało się długie włosy, to je podcinali nożyczkami. Za karę. Wtedy była władza ludowa. Długie włosy to był przejaw wrogości wobec władzy ludowej.

Czerwone książeczki z Warszawy

RM: Raz w stolicy poszliśmy po czerwone książeczki Mao Zedonga. Poszło nas pięciu, książeczki chętnie były rozdawane, zatrzymano nas tam na rozmowę, wychodzimy i nagle podjeżdża „kabaryna”, chap, złapali mnie i „Manka” a trójka pozostałych uciekła. No i wiadomo, czterdzieści osiem godzin, maglowanie: a skąd, a kto daje pieniądze, a kto nasyła itd. Nie mogli pogodzić się z tym, że nikt nas nie nasyłał i nie dawał pieniędzy, tylko my sami z siebie.

AB: Rozumiem, że to było w Ambasadzie Chińskiej w Warszawie? Co chcieliście zrobić z tymi czerwonymi książeczkami Mao Zedonga?

RM:Tak. Chcieliśmy je rozpropagować wśród ludzi w Przemyślu.

(Przypomnienie redakcji: czerwona książeczka była „biblią” w okresie rewolucji kulturalnej w Chinach, zawierała cytaty Mao Zedonga. Została wydana także w języku polskim.)

Kolejne 48 godzin

RM: No i kiedyś przed kościołem – już w Przemyślu – zatrzymała się „kabaryna” i cap. I znów 48 godzin i pytania: a skąd, a gdzie, a kto sponsoruje? Cały czas dopatrywali się jakiś ukrytych pieniędzy, sponsora. Nie mogli zrozumieć, że to nasza fantazyjna inicjatywa.

AB: Zostaliście z grupą zatrzymani za wykroczenie?

RM: Nie. Zwijali nas w Przemyśli za ubiór. I na komendę. Nieraz dawali farbę, kazali zamalowywać napis na kurtce, włosy podcinali i palowali. Zawsze był taki sam scenariusz, nawet nie bardzo pytali, czasem ściągali tych z SB i ci esbecy nas maglowali.

W stanie wojennym, w latach osiemdziesiątych też trochę pomagałem opozycji, bo siostra z małym siostrzeńcem jeździła do Krakowa, do kliniki, podawałem jej różne grypsy, sam nie wiem co było w środku. A ona to w jedzeniu dla dzieciaka przemycała. To taki mój epizod.

Muszę jeszcze wspomnieć o śp. prałacie Krzywińskim, to był nasz taki przyjaciel, on też był oddelegowany do opozycji przez śp. biskupa Ignacego Tokarczuka. Pamiętam, że opowiadał nam, że „Solidarność” w tamtym okresie, przed stanem wojennym, miała trzy miliony złotych. Duże pieniądze. Było to w jednej paczce, z której wyciągnięto jeden milion, a dwa z powrotem zapaczkowano. Władza zażądała zwrotu, więc prałat idzie na ulicę Św. Jana na SB i zanosi te dwa miliony. Tam zaczęli go męczyć, no bo było trzy, a jest dwa miliony. On na to „przyniosłem to, co miałem”. Od ósmej rano do ósmej wieczór był tam męczony i przesłuchiwany o jednej szklance herbaty. Bity nie był, przesłuchiwany, męczony psychicznie, chcieli go złamać, ale trzymał się. Godzina dwudziesta, esbek krzyczy „ubieraj się, koniec” i łapie za pistolet. Prałatowi przemknęło przez myśl „chyba mnie zastrzeli”, a on łapie pistolet i uderza prałata w ramię, aż mu trzasnęły kości i mówi „wy…” i wyrzucił go. Minęło lat osiem czy dziesięć, prałat idzie przez kościół, a w pierwszej ławce (RM pokazuje gest złożonych do modlitwy dłoni) siedzi ten esbek, jego oprawca. Prałat nam to opowiadał, a ja na to „ to jak to, ja bym zareagował, tyle złego zrobił, straszył pozbawieniem życia” a prałat na to „Pan Bóg mu odpuścił”.

Esbek poznał księdza i nie wiedział co z sobą zrobić , jak się zachować. Pewnie gdyby mógł, to by się w tę ławkę wtopił.  Taki to był epizod, o którym nam prałat opowiadał.

Życie hipisa w PRL

RM: Budżet był bardzo słaby, bo i skąd? Jadło się bardzo niewiele, spało się w kopkach siana czy ewentualnie na jakiejś chacie.

AB: A czy wiedzieliście gdzie jedziecie, czy mieliście jakiś plan? Czy tam, gdzie was podrzucą, tam się zatrzymywaliście?

RM: Nie, wiedzieliśmy oczywiście, gdzie – Kraków, Warszawa, na Wybrzeże, na festiwal w Opolu, nad jeziora na zloty hipisowskie.

AB: A tutaj, w naszych stronach, gdzie takie zloty się odbywały?

RM: Najbliżej był w Kazimierzu, ogólnopolski zlot. Na takim zlocie niekiedy, np. w Turawie było ponad tysiąc osób.

AB: A jak się władza odnosiła do takich zlotów?

RM: Przeważnie pacyfikowała. Albo od razu, albo po pewnym czasie. Czasem nie pozwalali się nawet zgromadzić.

Tolerancja

RM: Hipisi byli różni. Byli wierzący, niewierzący, ale nie było szerzenia ateizmu, absolutnie nie. Byliśmy tolerancyjni dla każdej religii, dla wszystkiego. Zaczął ten ruch szerzyć, w ostatniej klasie liceum. Zaczęliśmy się spotykać na ławce koło „Adasia” czyli pomnika Mickiewicza i tak to się potem rozkręciło, namioty nad Sanem, potem autostopem po zlotach, do Krakowa czy do Warszawy. Nie było pieniędzy, ale jakoś to było, cudów nie było, a „Żylu” spodnie szył w ciągu 20, 30 minut i tak to się kręciło…

Respondent Alexander Busz


Współfinansowano ze środków Narodowy Instytut Wolności – Centrum Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego Komitet do spraw Pożytku Publicznego
Rządowy Program Rozwoju Organizacji Obywatelskich PROO 1a
„Rozwój instytucjonalny i misyjny Przemyskiego Towarzystwa Kulturalnego”

Pridaj komentár

Vaša e-mailová adresa nebude zverejnená. Vyžadované polia sú označené *

Preskočiť na obsah