Z Adamem Majgierem rozmawia Aleksander Busz
Aleksander Busz: Jakie wydarzenia, doświadczenia skłoniły Pana do zaangażowania się w działalność opozycyjną przeciwko ustrojowi komunistycznemu? Jakie były tego początki?
Adam Majgier: Wartości narodowo-katolickie wyniosłem z domu. Dziadek od strony ojca był kolejarzem, pochodził z Mościsk tuż za polską granicą. Miał tam cztery morgi ziemi. Mój tata urodził się w 1917 roku. Jak się zaczęła II wojna światowa to poszedł na ochotnika do batalionu obrony narodowej która wchodziła w skład brygady Strzelców Karpackich. Po dwóch lub trzech tygodniach walk kiedy sowieci napadli na Polskę to ze swoim oddziałem przeszedł przez miejscowość Sianki potem przez granicę węgierską i tam został internowany. Był w obozie Szarwar niedaleko Esztergomu. W obozie przebywał do 1944 roku. Wykonywał tam różne prace. Proszę sobie wyobrazić, że w wieku 27 lat ważył 47 kg! Potem sowieci przegonili ich na teren Austrii, a następnie Amerykanie wyzwolili tą część Europy. Wtedy można było złożyć deklarację aliantom i dość łatwo można było się znaleźć w Stanach Zjednoczonych, jako nowy obywatel. Ojca ciągnęło jednak do rodzinnego domu. Jak wrócił to nie mógł już wracać do Mościsk tylko osiedlił się w Przemyślu. Z kolei moja mama pochodziła z przysiółka Komarowice niedaleko Niżankowic też obecnie po stronie ukraińskiej. Tam mieszkali też dziadkowie od strony mamy. Ojciec był osobą wierzącą i gorliwym patriotą. W naszym domu często leżała prasa katolicka na przykład taki tygodnik „Za i przeciw”. Jeśli chodzi o mnie to po skończeniu szkoły podstawowej i technikum poszedłem na studia do Rzeszowa na Politechnikę. Na moim roku było parę osób, które ewidentnie współpracowały ze służbami. Wiedzieliśmy wtedy kto to jest i w naszym gronie byliśmy co do nich ostrożni, szczególnie w akademiku, w którym mieszkałem.
AB: A czy w tym czasie oprócz osób, które o których wiedzieliście że współpracowały były też osoby działające w opozycji?
AM: U nas na pierwszym roku zapisali wszystkich czy się ktoś zgadzał czy nie, do Socjalistycznego Związku Studentów. Na dzień 1 Maja rektor wyganiał wszystkich z akademików żeby szli świętować. Pilnował tego zawsze. Większość nie traktowała tego jednak zbyt poważnie ale była to zawsze okazja do studenckiego świętowania. W Rzeszowie był wtedy budowany kościół pw. Matki Boskiej Saletyńskiej i tam chodziliśmy na duszpasterstwo akademickie. Byłem praktykujący, uczestniczyłem w spotkaniach opłatkowych itp. Studia skończyłem w 1978 roku. Wtedy od razu mieliśmy obowiązkowe szkolenie wojskowe do szkoły oficerów rezerwy. Nie podejmowałem wtedy żadnej pracy, bo wiedziałem, że zostanę w to wciągnięty czy tego chcę czy nie. Dlatego nawet nie zaczynałem wtedy pracy bez ewentualnych znajomości ciężko było tego uniknąć. Zostałem powołany do Szkoły Łączności w Zegrzu. Zaczęliśmy szkolenie w lipcu, warunki nie były zbyt dobre szczególnie te sanitarne, ale jakoś to przeżyliśmy. Można było raz na jakiś czas pojechać na przepustkę do Warszawy. Jak chodziłem wtedy na przepustce do kościoła w mundurze to wszyscy się dziwnie oglądali.
AB: Nie miał Pan wtedy problemów z tego powodu, że był pan osobą praktykującą w mundurze?
AM: W wojsku nie było takiego problemu. Zresztą jechałem do Warszawy nie musiałem się nikomu tłumaczyć z tego gdzie chodzę. Dla mnie na przykład dużym wydarzeniem było to jak pojechałem
z moim kolegą na cmentarz na Powązkach i szukaliśmy grobów znanych Polaków. Trafiliśmy wtedy na taką panią i okazało się, że ona była uczestniczką Powstania Warszawskiego. Zaczęła nas oprowadzać i opowiadać o historii cmentarza i ludzi. Dowiedzieliśmy się wtedy z kolegą wielu rzeczy i to była taka prawdziwa żywa lekcja historii. Miało to niewątpliwie wpływ na moje późniejsze życie. Kolejnym takim wydarzeniem było to jak podczas obowiązkowego oglądania dziennika telewizyjnego w naszej sali wojskowej dowiedzieliśmy się o wyborze papieża Polaka – Karola Wojtyły. Ponieważ w naszej szkole było też dużo Krakusów to prawie wszyscy skakali z radości. Niektórzy nawet pamiętali Papieża jak przyjmował ich do bierzmowania. Było to niezwykłe wydarzenie, które także odbiło piętno na moim życiu i oczywiście nie tylko na moim. Potem dostałem przydział do szkoły do Mrągowa do takiej jednostki obsługującej lotniska. Mieliśmy wtedy tak zwanego dowódcę politycznego – politruka. Przed pierwszą pielgrzymką Jana Pawła II do Polski wydali zalecenia aby przeszukiwać żołnierzom w szafkach rzeczy i zabierać wszystkie książki, oznaki, atrybuty religijne. Oprócz tego wojskowi ich rodziny nie mogli opuszczać miasta żeby nie jechać na pielgrzymkę.
Jak skończyłem swoją służbę wojskową i zacząłem pracę w Wojewódzkim Przedsiębiorstwie Budownictwa Komunalnego to byłem w dziale głównego mechanika jako energetyk. Mój szef główny mechanik był również szefem POP. Drugi kolega był członkiem ZMS-u i mnie również wtedy proponowano zapisanie się do Partii. Ale udało mi się wtedy wybronić od tego pomysłu ze względu na to, że byłem osobą wierzącą i dali mi spokój. W sierpniu roku 1980 byłem akurat na urlopie kiedy mój kolega z dawnych lat powiedział o wycieczce wakacyjnej do Trójmiasta i zaproponował wspólny wyjazd. Ponieważ to mi pasowało udałem się na tą wycieczkę. W Tczewie mieliśmy bazę noclegową i stamtąd robiliśmy wyjazdy do różnych miejscowości. Tam dowiedzieliśmy się też wieczorem o przerwach w pracy w stoczni, o strajkach. Część wycieczki była już wtedy przestraszona i chciała wracać do domów. Ale większość dała się przekonać ze względu na poniesione koszty. Nasz kierowca dał się wtedy namówić i jeździliśmy dalej zgodnie z planem wycieczki. Zwiedziliśmy wtedy Gdańsk, Gdynię, Sopot. Było wtedy widać pustki na ulicach. W sklepach też za wiele nie było. Nasze zaplanowane obiady też się nie odbyły więc nie było to fajnie. Ale udało nam się namówić kierowcę żeby podjechać pod Stocznię. Jechaliśmy wtedy wzdłuż murów stoczni i widzieliśmy stoczniowców siedzących co parę metrów na murach. Autobus wolno jechał jeden ze stoczniowców rzucił nam nawet ulotki, takie w małym formacie. Były to 21 postulatów stoczniowców. Wziąłem parę z nich i jak wróciliśmy już do Przemyśla opowiedziałem w pracy co tam się działo. Mieliśmy w naszym przedsiębiorstwie dużo kierowców, którzy się rozjeżdżali po różnych budowach. Kiedy oni dowiedzieli się o stoczniowcach to też podjęli swój strajk. Było to dnia 29 listopada 1980 roku. Wtedy różne grupy społeczne robiły przerwy w pracy i strajki rozniosły się to po całym kraju. Po podpisaniu porozumień wszyscy wracali do pracy 1 grudnia.
AB: Czy to był pierwszy moment w Pana świadomym życiu, że stwierdził Pan, że trzeba coś robić żeby przeciwstawić się tamtej socjalistycznej Polsce?
AW: Nas wtedy bardzo denerwowało to, że na przykład będąc wtedy na Pomorzu na wycieczce i widząc co się dzieje, to wieczorem w wiadomościach przedstawiano to zupełnie inaczej. To była iskra. Wtedy zaczęło się tworzenie Solidarności w zakładzie pracy i ja się w to też trochę zaangażowałem. W naszym zakładzie pracy jednym z przewodniczących Solidarności był pan Emil Biega – kierowca. Ponieważ ja pracowałem krótko wtedy to wybierano przede wszystkim osoby z dłuższym stażem, bardziej sprawdzone. Jak zaczęły się wybory na Delegatów w 1981 roku to nie było już odważnych, padła więc moja kandydatura i zostałem wybrany na Delegata na walne zebranie. Wtedy zacząłem trochę więcej działać w tym kierunku. To był ten okres tak zwanego „karnawału Solidarności”. Wtedy czuliśmy że coś tworzymy ale nikt wtedy nie wierzył w to, że komuna się rozpadnie. Przyjeżdżały wtedy znane osoby takie jak na przykład: Jacek Kuroń, Henryk Wujec, Jan Lityński. Chodziliśmy na te spotkania one odbywały się między innymi na świetlicy na Kmieciach w Spółdzielni (PSM), w tzw. Metalowcu przy
zakładach POLNA na ul. Mickiewicza. Na te spotkania przychodziło dużo ludzi. Te osoby porywały tłumy i dawały dużo nadziei. Pamiętam słowa Jacka Kuronia o utworzeniu Polski samorządnej. Mam przy sobie nawet program z tamtych czasów. Chodziło o to, żeby dać więcej do powiedzenia ludziom, zwykłym obywatelom niż politykom. Zaczęliśmy organizować spotkania samorządowe aby doprowadzić do wyboru samorządu pracowniczego. Była w to zaangażowana taka osoba jak Leszek Zając (późniejszy wiceprzewodniczący Rady Miejskiej w Przemyślu[WW1] ,który m.in. witał Ojca świętego na stadionie POLNEJ). Niestety potem wybuchł stan wojenny. Członkowie Zarządu Solidarności w tym czasie pełnili dyżury w siedzibie regionu na Kamiennym Moście. Ja akurat trafiłem na swój dyżur 12 grudnia wieczorem. Wtedy w zasadzie nic specjalnie się nie działo. Pamiętam jaka wtedy była pogoda- zimny śnieg z deszczem. Wtedy odbywała się w Gdańsku komisja krajowa. Pracowała wtedy sekcja informacji z Ewą Szostkiewicz i braćmi Kurowskimi. Po swoim dyżurze wracałem do domu a mieszkałem wtedy na 1 maja obecnie ulicy Dworskiego. Budynek naprzeciwko mojej kamienicy przejęty został od jakiegoś czasu przez służbę bezpieczeństwa SB. Kiedy wróciłem o 8:00 do domu widziałem, że w budynku służby bezpieczeństwa palą się wszystkie światła. Do tego było zaparkowanych dużo samochodów i wykonywano podejrzane ruchy – coś się po prostu działo. Na pewno nie było to normalne działanie. Zaniepokoiło mnie to i zadzwoniłem wówczas do sekcji informacyjnej zapytać czy mają jakieś informacje na temat tego co tu się może dziać. Odebrał wtedy pamiętam Janusz Kurowski i powiedział że nie mają żadnych informacji i powiedział że może to są jakieś ćwiczenia. Pamiętam jak wymieniałem wtedy żarówkę na korytarzu
w kamienicy a sąsiad podbiegł i powiedział czy wiem co się dzieje że Jaruzelski wprowadził stan wojenny. Przygotowałem się wtedy na internowanie, nawet rzeczy ciepłe miałem przygotowane. Poszedłem wtedy zobaczyć co się dzieje pod rejonem na Kamiennym Moście ale nie chciałem wchodzić do środka. Był to wtedy dosyć pusto – ludzie chyba też byli wystraszeni. Następnie udałem się do Ojców Franciszkanów Reformatów – do mojego kościoła parafialnego na mszę na godz. 13:00. Potem do kolegi, bo bałem się od razu wracać do domu. W poniedziałek poszedłem do zakładu pracy. Zebrano wtedy kadrę kierowniczą na spotkanie w sprawie działań związanych z sytuacją w kraju. Mieliśmy przy naszym zakładzie taki zmilitaryzowany oddział, któremu można było wydawać dyspozycje w takiej sytuacji w razie strajków. Pamiętam jak dowódca tego oddziału – Wojciech Witkowski z Jarosławia chciał zwolnić się z tej funkcji i powiedział że nie będzie szturmować przykładowo bramy na Polnej itp. Praktycznie od razu po tym zebraniu zjawiło się SB i miał on sprawę na kolegium. Dostał sprawę w zawieszeniu i miał dużo nieprzyjemności z tego tytułu. W pracy zaczęły się reorganizacje wydaje mi się, że po to aby pozbyć się niepotrzebnych osób – wrogów państwa socjalistycznego. Ja też dostałem wypowiedzenie bez podawania przyczyny. Nie wiedziałem wtedy co ze mną będzie bo był stan wojenny, a ja jeszcze jako zaangażowany działalność solidarnościową nie wiedziałem czy znajdę pracę. Zdawałem sobie sprawę że będę musiał ponieść jakieś konsekwencje. Ja wtedy byłem kawalerem mogłem sobie wtedy na więcej pozwolić. Na szczęście część załogi z pracy się za mną wstawiła i wspierała mnie. Najbardziej chyba Leszek Zając. W efekcie zostałem zdegradowany, zabrali mi trochę pieniędzy ale było to przynajmniej jakieś czasowe wyjście.
AB: Czy pozostali Pana koledzy z pracy zaangażowanie w działalność też mieli takie trudności?
AM: Tak, potraktowani zostali bardzo podobnie też pod pretekstem reorganizacji w pracy. Ja
w międzyczasie zacząłem szukać kontaktów z osobami które też nie były internowane tak jak ja. Na przykład: Waldek Wiglusz, z którym się dużo wcześniej znałem, on też był w zarządzie, a w wyborach żeśmy się trochę wspierali. Waldka znałem ze szkoły podstawowej i z technikum. Potem studia
w Rzeszowie. Spotykaliśmy się z Waldkiem, a potem w sumie z około 7 osobami z zarządu których nie internowali. Ja miałem dwie teorie dotyczące tego dlaczego ja nie byłem internowany: przecież mieli namiary i adresy wszystkich osób, Pan Artur Brożyniak stwierdził kiedyś, że listy do internowania tworzone były w marcu 1981, a ja w zarządzie i na walnym byłem trochę później i chyba mnie i innych nie zdążyli dopisać do list internowanych osób. Druga teoria to stało się tak po to żeby poróżnić nas
i wprowadzić jakąś niepewność co do kolegów. Jak już nawiązywałem kontakty z internowanymi to była zawsze duża ostrożność wśród ludzi i co do kontaktów. Potem okazało się, że jednak część z nich podpisywała współpracę.
AB: A skąd pan wiedział o tym, że podpisywali współpracę – przyznali się do tego czy dowiedział się Pan tego z akt IPN?
AM: Po latach część z nich się przyznawała. Nawet jeden z moich kolegów ale nie będę podawać nazwiska i już po 1989 miał firmę budowlaną i mi się do tego przyznał. Nie będę tego oceniać, bo ludzie byli w różnych sytuacjach życiowych. Byłem w stanie zrozumieć takie działanie ale bez donoszenia na kolegów zawsze można było jakoś delikatnie ostrzec albo po prostu składać raporty tak żeby chronić kolegów. W zarządzie też dużo osób należało do klubu inteligencji katolickiej KIK . KIK też został zawieszony w stanie wojennym aż do 1983 r. ale środowisko dalej się spotykało nieoficjalnie. Inspirowali działalności charytatywną i konspiracyjną. Funkcjonowała między innymi apteka z darów. Kiedy nasz kolega Rysiek Buksa był internowany w Uhercach Mineralnych, podjął akcję głodówkową w 1982 roku. Po tej głodówce trafił do szpitala w Sanoku. Wtedy zostałem wysłany do niego aby zawieźć mu paczkę z darami i z wydawnictwami. Kiedy się spotkaliśmy udało nam się zmylić pilnujących i chwilę porozmawialiśmy. Powiedziałem mu co się u nas dzieje. W tym czasie zaczynały się też spotkania krasiczyńskie u księdza Bartmińskiego. Wtedy było poczucie wspólnoty, wszyscy wiedzieliśmy, że to co robimy ma sens. Poznałem wtedy między innymi Marka Kuchcińskiego wtedy studenta z KULu. Ściągnął on min. Adama Stanowskiego doktora z KUL. Jego wykład zapadł mi w pamięci. Wtedy był styczeń i on opowiadał o Powstaniu Styczniowym. Płakaliśmy wówczas wszyscy… Pamiętam msze za księdza Popiełuszkę w Świętej Trójcy u sióstr Benedyktynek w Przemyślu. Potem przemawiał Zygmunt Majgier, mieliśmy też krzyż pamiątkowy. Kiedy po mszy rozchodziliśmy się do domów odprowadzałem kolegę do ulicy Warneńczyka. Szliśmy w kierunku ul. Grunwaldzkiej dochodziliśmy do ul. Świętego Jana aż tu nagle ktoś za nami biegnie. Ci posępni panowie powiedzieli, że zapraszają nas do pojazdu służbowego – Nyski. Spisali nas wtedy gdzie kto pracuje żeby nas zastraszyć, wywrzeć jakąś presję. Na szczęście skończyło się to tylko na spisaniu nas. W 1984 zmieniłem pracę, bo atmosfera w starym zakładzie po wydarzeniach z Solidarnością jednak była zbyt ciężka. Wtedy zatrudniłem się w Spółdzielni projektowania i wykonawstwa inwestycyjnego i usług – Invest Projekt – zlokalizowanej w obecnym budynku Urzędu Gminy na ul. Borelowskiego.
AB: Jak potoczyły się Pana losy po zmianie pracy?
AM: To był duży zakład, budowaliśmy wtedy osiedla w Przemyślu i nie tylko. Niestety u mnie zaczęło się z pewnymi przygodami, ponieważ przez wcześniejsze wydarzenia nasiliła się u mnie choroba wrzodowa i odchorowałem to. W nowej pracy były inne warunki finansowe była to praca na akord itp. Niestety w czasie tej mojej choroby dostałem wypowiedzenie i unieważniono warunki za porozumieniem stron. Okazało się że dyrektor nie chciał obciążać finansowo firmy. Chcieli mnie dopiero przyjąć po wyjściu ze szpitala. Ledwo uszedłem wtedy z życiem podczas pobytu w szpitalu. Straciłem wtedy bardzo dużo krwi, miałem krwotoki, a potem żółtaczkę. Od decyzji dyrektora w pracy odwołałem się do sądu i dostałem przywrócony do pracy. Atmosfera w pracy jednak była w porządku. Dobrze wspominam te czasy. W 1989 roku zainspirowałem nawet w pracy Związek Solidarność. W KIKu jeszcze z Adamem Medelczykiem prowadziliśmy dyskusyjny klub filmowy DKF działający przy przy centrum oraz wystawy fotograficzne – to on to prowadził. Drugą osoba która się udzielała był Zygmunt Nowotyński – oni obaj byli z Zakładu Polna. KIK miał zawsze dwie osoby wprowadzające i to był jakiś rodzaj zabezpieczenia przed bezpieką. Organizowaliśmy na projektorze 16 mm pokazy filmów, mieliśmy też wideo magnetowid. Organizowaliśmy filmy, które krążyły wtedy na kasetach wideo, na przykład „Przesłuchanie” Ryszarda Bugajskiego. To był mocny film, który zrobił na wszystkich ogromne wrażenie.
Pamiętam też pierwsze Dni Kultury Chrześcijańskiej. Pierwsza edycja miała sztab właśnie w naszej siedzibie w KIKu przy tzw. murku, który już nie istnieje. Miło wspominam ten czas – przyjeżdżali wówczas znani ludzie tacy jak: Krzysztof Kolberger, Anna Nehrebecka i wiele innych. Przychodziło też dużo osób z Seminarium Duchownego, Towarzystwo Biblijne. Powstał wtedy Chór Magnificat, który założył ksiądz Gniady przy KIKu. U mnie zmieniła się wtedy sytuacja rodzinna, bo w 1987 roku ożeniłem się. Potem urodziły mi się kolejno w latach 1988, 89 i 90 roku trzy córki. Żona w tym czasie nie pracowała. A jak były wybory Solidarności po 1989 roku to byłem delegatem z pracy. Jednak nie kandydowałem dalej ze względu na obowiązki rodzinne. Pomagałem za to organizacjach spotkań jak przyjeżdżali do nas kandydaci do sejmu na przykład Janusz Onyszkiewicz, Jan Musiał, Jerzy Trelka itp. Pilnowałem także wyborów z rekomendacji Solidarności w komisji na Kmieciach w PSM. Pamiętam że wtedy wracałem nad ranem zadowolony do domu – było trochę tej radości.
AB: A jak pan ocenia sytuację polityczną i społeczną w Polsce dzisiaj w kontekście tamtych wydarzeń? Jak Pana zdaniem się to potoczyło?
AM: Chciałbym jeszcze wcześniej wrócić do KIKu… Jak powstały Komitety Obywatelskie to z KIKu dużo osób zaangażowało się w te komitety. Mieliśmy później nawet sześciu radnych z KIKu. A jak oceniam tę sytuację polityczną? Do pewnego czasu wydawało się, że przemiany jakieś się zaczną. Potem jednak okazało się, że jest duży opór ze strony starego układu i tych agentów jeszcze trochę funkcjonuje w różnych środowiskach. Oni nawet czasem pewne sytuacje inspirują i mają na nie wpływ. Ja mam za to potwierdzony status działacza opozycji antykomunistycznej – wystapiłem dopiero o to w roku 2022. Pomogły dokumenty z KIKu, świadectwa: Zygmunta Majgiera, Wojtka Kłyża, Janka Szota. Janek był członkiem w komisji jak były wybory w pierwszej Solidarności. Stanisław Żółkiewicz był wtedy przewodniczący w tej komisji. Pamiętam jak Żółkiewicz kiedyś zgłosił się do mnie abym rozprowadzał wydawnictwa. Powiedział wtedy, że skontaktuje mnie z człowiekiem z Polnej. Pamiętam jak umówiłem się z nim w ustronnym miejscu na ogródkach powyżej osiedla Warneńczyka. Głównie po to żeby Żółkiewicz nie miał ogona ze służb. Pamiętam jak w strachu przenosiłem te papiery przez całe miasto. Były takie sytuacje kiedy miałem przy sobie pół ryzy bibuły, a milicjanci akurat na tej samej ulicy na patrolu. Byłem wtedy bardzo wystraszony, kto wie czy z tych nerwów nie wzięły się później moje problemy zdrowotne… Te papiery trzymaliśmy w oficynie u mojego kolegi na ul. Tarnawskiego. Potem poznałem się z Zygmuntem Majgierem, uczestniczyliśmy razem w spotkaniach w Krasiczynie, w duszpasterstwie ludzi pracy na Kmieciach. Przygotowywaliśmy się do pierwszej pielgrzymki Papieża do Polski. Był wtedy duży pochód około 300 osób. Organizowali to między innymi Żółkiewicz, Kamiński Zygmunt Majgier., Jan Musiał, Jurek Bonarek. Był zamówiony specjalny pociąg na stacji PKP przy pomocy biura Orbis. Pochód z osiedla Kmiecie z transparentem Solidarności ale rozwinęliśmy go dopiero w Krakowie…Mieliśmy też krzyż, emblematy Solidarności ale w tłumie się nie przejmowaliśmy pomimo obecności służb SB. Moim zdaniem wtedy w Przemyślu były dwa nurty: przy Marku Kamińskim, Janku Musiale, Zygmuncie Magierze, Stanisławie Żółkiewiczu. A druga działalność to taka bardziej ukryta, działająca przy kościele Świętej Trójcy, przy KIKu, działalność nie nagłaśniana żeby nie ściągać niepotrzebnych obserwatorów SB. Później z Zygmuntem założyliśmy takie ogniwo ROPu na naszym terenie. Zygmunt był nawet radnym z tego ramienia. Wtedy Robert Choma był też zaangażowany w te pierwsze wybory. Muszę powiedzieć, że Zygmunt mnie inspirował. Ale wracając to wątku to ja robiłem to z potrzeby serca i przekonań nie dla żadnych korzyści. Chciałem żeby Polska była po prostu lepsza. Bardzo to przeżywam że nie do końca poszło to w dobrym kierunku. Jak widzę jak niektórzy ludzie z tej pierwszej Solidarności, w których wierzyłem, dałbym za nich wskoczyć w ogień, np. Lech Wałęsa TW Bolek i wszystkie dokumenty na to…
AB: A z drugiej strony pozytywne postacie takie jak Anna Walentynowicz…
AM: Albo Andrzej Gwiazda, który w pewnym momencie odgrywał najważniejszą rolę. A potem go tak zmarginezowali… I zresztą też wielu innych działaczy. Albo prawdziwa twarz Frasyniuka…
AB: A jak pan sądzi jakie przeslanie z tamtych czasów można by było przekazać młodym ludziom? Jakie wartości są istotne?
AM: Niestety wydaje mi się, że pokutuje tutaj słaby program nauczania historii w szkole, wśród obecnej młodzieży. Poza tym ta młodzież wychowała się już w innych czasach można powiedzieć w dobrobycie. Ciężko porównywać obecną młodzież z moimi czasami. Mi czasem ciężko jest rozmawiać z własnymi dziećmi o tych sprawach. Środowisko wielkomiejskie ma też duży wpływ na kształtowanie młodych ludzi. Moim zdaniem największym plusem tych wszystkich przemian było otwarcie się na świat, możliwość wyjazdu, brak ograniczeń w tym zakresie. Ja wspominam do dziś mocno nasza pielgrzymkę do Watykanu i Rzymu, do której przygotowywaliśmy się ponad rok czasu. To był wyczyn finansowy
i logistyczny w tamtym czasie. Wspomnienia niezapomniane.
AB: Dziękuję za rozmowę
[WW1]Leszek Zając był wiceprzewodniczącym Rady Miasta; witał np. JPII w Przemyślu na stadionie Polnej.
Sfinansowano ze środków Narodowy Instytut Wolności – Centrum Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego Komitet do spraw Pożytku Publicznego
Rządowy Program Rozwoju Organizacji Obywatelskich PROO 1a
„Rozwój instytucjonalny i misyjny Przemyskiego Towarzystwa Kulturalnego”